Выбрать главу

Co z tymi pytaniami, które wypełniały jej pamiętnik? Czy grzechem jest oddać się po cywilnym ślubie? Czy ma prawo żądać od Zenka, by poświęcił dla niej swoje zasady i uległ tradycjom jej rodziny? Czy Zenek dla niej jest w końcu panem Toliboskim czy raczej Niechcicem? A może ordynatem Michorowskim?

Nic już teraz nie było ważne. Nie docierały do niej żadne dźwięki prócz łomotu krwi w skroniach…

I wtedy właśnie jak dzwonek ostrzegawczy rozległ się szczęk klamki.

Zenek porwał z żelaznego łóżka kołdrę. Wytrzepał ją z poszewki, związał poszewkę grubym węzłem razem z prześcieradłem i przywiązał koniec tej liny ratunkowej do poręczy łóżka. Przełożył nogi przez parapet i zsunął się na dół. Wyciągnął ku Ani ręce. Dziewczyna zjechała wprost w jego ramiona. Pociągnął ją za sobą. Wpadli obydwoje do stodoły, w której zaledwie przed kwadransem była urządzona zasadzka. Byli w tej samej stodole, w której blisko trzydzieści lat temu Witia Pawlak po raz pierwszy dopadł po wspólnej młócce Jadźkę Kargulową, której nigdy się potem nie wyrzekł. Jakby idąc ich śladami, wdrapali się po drabinie na górę.

Zenek odtrącił drabinę. Obydwoje zanurzyli się w sianie jak w pachnącym ziołami morzu, które miało ich obmyć z wszelkiego grzechu…

Pawlak przykładał prawe ucho do drzwi, potem lewe, ale żaden dźwięk nie wskazywał, że w izbie odbywa się jakakolwiek dyskusja światopoglądowa.

– Cisza jak w kościele po śmierci organisty – mruknął, patrząc zezem na Kargula.

– Widać do cała jego przekonała, żeb' on z tej nowoczesności trochu ustąpił.

– Ja by jeszcze szybciej kłonicą przekonał!

– Aj, z ciebie to gorączka człek. Ty już do cała zapomniawszy, że baby mają lepsze argumenty do dyskusji?!

Ty mnie nie kołuj, Władek. Sam lepiej posłuchaj!

Usunął się, robiąc miejsce przy dziurce od klucza. Kargul zdjął kapelusz, rozpłaszczył nos na zamku, wciskając oko w dziurkę.

– Łóżko widzi, a? – Pawlak dreptał niespokojnie wokół wvpiętego Kargula.

– Tylko prześcieradło!

Pawlak postanowił działać. Odepchnął Kargula barkiem, kolanem wypchnął drzwi z zawiasów, wpadł do środka i stanął jak wryty: łóżko było puste, a z okna zwieszał się długi welon prześcieradła i poszewki…

– Ot, pomorek! – wrzasnął jak wtedy, kiedy po powrocie z sądu ujrzał Jadźkę, śpiącą w ramionach Witii obok pełnych wymłóconego ziarna worków – Ot i zapóźnili my!

Jego przekleństwa pod adresem Zenka i własnej głupoty zagłuszył hurkot nadlatującego samolotu rolniczego „gawron”. Tego już było Pawlakowi za wiele. Runął schodkami w dół, przewracając milicjanta Frania. Wypadł na podwórze, wygrażając pięścią przelatującej maszynie i starając się za wszelką cenę przekrzyczeć jej ryk:

– Żeb' ciebie wilcy! Patrzaj jego! On znów na moje niebo wlata! – odprowadził wzrokiem „gawrona”, nie przestając mu wygrażać. Jak ja tobie dam, to ty drogi do domu nie znajdziesz!!

Nagle poczuł, że ktoś go z tyłu trąca. To Kargul wskazywał mu wzrokiem Zenka. Chłopak stał we wrotach stodoły i wygrażając pięścią też wyrażał solidarnie protest przeciwko naruszeniu spokoju nieba nad Pawlakową ziemią.

– Widać już Ania całkiem jego przekonała – powiedział Kargul, który w twarzy Zenka odnalazł nagle podobieństwo do kocura, co właśnie wylazł ze spiżarni po wypiciu słodkiej śmietanki. – To dobry chłopak…

– Taż pewnie – Pawlak dumnie wysunął pierś do przodu. – Przecie chwasta bym na te ziemie nie zaplenił!

– No i teraz, Kaźmierz, nie ma na nas mocnych! – Kargul objął ramieniem Pawlaka, czując, że po burzliwej podróży wszyscy razem dobili do portu. W tej chwili jednak samolot zatoczywszy koło, nadleciał od drugiej strony, zasłaniając skrzydłami słońce.

– Aj, żeb' tak mieć karabin, to my by tu byli naprawdę sami swoi – westchnął Pawlak, patrząc na „gawrona” jak na dziką kaczkę, która lepiej wygląda na półmisku niż w locie.

– Taż on lepszy jak karabin – Kargul uśmiechał się z daleka do Zenka.

– A Ania gdzie? – Zaniepokoił się Kaźmierz.

– Tam, gdzie my kiedyś nasze dzieci znachodzilim! – Kargul gestem głowy pokazał na stodołę.

– Aj, Bożeńciu, taż widać już taka nasza rodzinna tradycja – stwierdził Pawlak i położył palec na ustach, nakazując tajemnicę.

– Ale ksiądz proboszcz o tym nie musi wiedzieć…

W tym czasie Ania, leżąc na sianie, zapatrzona na wróble kotłujące się pod dachem stodoły, przeciągnęła się niczym wygrzewająca na piecu kotka i postanowiła, że dzisiaj jeszcze zanotuje w pamiętniku następującą refleksję: „Można być uwiedzioną i na szczęście nie być pokazaną w telewizji…”