Выбрать главу

– Przychodzi pani z jej powodu – odezwałam się wreszcie.

Skinęła głową. Popatrzyłam jej w twarz. Równie dobrze mogłam spojrzeć w lustro, gdyż policzki kobiety żółciły się na tle śniegu, a dokoła oczu widniały czerwone obwódki, jakby od płaczu lub z braku snu. Wtedy zrozumiałam, że chociaż Selina nie mogła nic dla niej znaczyć, odczuła jej utratę na swój własny, szczególny sposób i przychodzi do mnie po pomoc albo otuchę.

W owej chwili była dla mnie najbliższą osobą. Raz jeszcze zerknęłam na puste okna, po czym wyciągnęłam do niej rękę. Pomogła mi dojść do drzwi, gdzie podałam jej klucz: sama nie zdołałabym włożyć go do zamka. Zachowywałyśmy się ostrożnie jak złodzieje, Vigers niczego nie usłyszała. W domu nadal panował nastrój wyczekiwania, było cicho i przeraźliwie zimno.

Zaprowadziłam ją do pokoju papy i zamknęłam drzwi. Wydawała się podenerwowana; po chwili uniosła drżącą rękę i rozpięła płaszcz. Pod spodem zobaczyłam więzienną suknię, bardzo wygniecioną. Nie miała czepka i włosy przylegały jej do uszu: brązowe pasma, poprzetykane nitkami srebra. Zapaliłam lampę, lecz nie odważyłam się zadzwonić po Vigers, aby napaliła w kominku. Siedziałyśmy w płaszczach i rękawiczkach, co chwilę wstrząsane dreszczami.

– Co też musi pani o mnie myśleć, że nachodzę ją we własnym domu? – powiedziała. – Gdybym nie znała pani dobroci… ach! – Przycisnęła dłonie do policzka i zakołysała się na krześle. – Ach, panno Prior! – wykrzyknęła. Rękawiczki tłumiły słowa. – Nie ma pani pojęcia, co zrobiłam! Nie ma pani pojęcia…

I załkała w garść, tak jak ja łkałam jej w ramię. Ta niezrozumiała rozpacz zaczęła mnie przerażać.

– Co się stało – zapytałam. – Co się stało? Proszę mi powiedzieć – zachęcałam. – Cokolwiek to jest.

– Chyba powinnam – odrzekła, uspokajając się nieco. – Chyba muszę to wyznać! Ach! Czy to ważne, co się teraz ze mną stanie? – Podniosła na mnie zaczerwienione oczy.

– Była pani w Millbank? – zapytała. – Wie pani, że ona uciekła? Czy powiedzieli, jak do tego doszło?

Wówczas po raz pierwszy nabrałam czujności. I pomyślałam: Może ona wie. Może wie o duchach, wyjeździe oraz biletach i przyszła mnie szantażować.

– Kobiety mówią, że to sprawka diabła – odrzekłam z namysłem, a pani Jelf drgnęła. – Lecz panna Haxby i pan Shillitoe mają podstawy przypuszczać, że z magazynu zniknęły trzewiki strażniczki i płaszcz.

Potrząsnęłam głową. Pani Jelf przygryzła palce, nie odrywając ode mnie ciemnych oczu.

– Podobno pomógł jej ktoś z więzienia – dodałam. – Ale po cóż miałby to robić? Przecież nikomu na niej nie zależy, jest na tym świecie sama jak palec! Mogła liczyć jedynie na moją życzliwość. Na moją i…

Pani Jelf spojrzała mi prosto w oczy i przygryzła wargi. Następnie zamrugała, szepcząc przez zaciśnięte palce:

– Mogła liczyć tylko na panią, panno Prior. I na mnie.

Po czym odwróciła się ode mnie i zasłoniła oczy.

– O mój Boże – wyszeptałam.

– A jednak uważa mnie pani za nikczemną! – zawołała. -Ach! A ona zapewniała, zapewniała…

Sześć godzin temu wychylałam się w mroźną noc: od tamtej pory nie mogłam się rozgrzać. Teraz zaś byłam zimna jak marmur, zimna i zesztywniała, chociaż serce waliło mi w piersi tak opętańczo, jakby miało rozsadzić mnie na kawałki.

– O czym panią zapewniała? – spytałam cicho.

– Że będzie pani zadowolona! – zawołała. – Że odgadnie pani mój zamiar i nie powie ani słowa! Sądziłam, że tak jest. Czasami, kiedy przychodziła pani z wizytą, spoglądała na mnie tak znacząco, jakby…

– To duchy – odrzekłam. – Duchy ją zabrały. Jej przyjaciele…

Lecz niespodziewanie owe słowa zabrzmiały głupio i naiwnie. Uwięzły mi w gardle. Słysząc je, pani Jelf jęknęła:

– Ach, gdybyż istotnie tak było! Ale to ja, panno Prior! To ja ukradłam dla niej płaszcz i buty! I ja przeprowadziłam ją przez bramę Millbank, przekonując strażników, że to panna Godfrey z chorym gardłem!

– Pani ją przeprowadziła?

Pokiwała głową: O dziewiątej. Była przy tym tak przerażona, że z trudem powstrzymywała się od łez.

O dziewiątej? Przecież panna Cadman słyszała o północy hałas dobiegający z jej celi. Zajrzała do środka i zobaczyła Selinę leżącą na hamaku…

Pani Jelf spuściła głowę.

– Panna Cadman nic nie widziała – odparła. – Rozmyślnie trzymała się z dala od celi, a potem wszystko zmyśliła. Dałam jej pieniądze, panno Prior, i nakłoniłam do grzechu. Teraz, jeśli ją złapią, sama pójdzie siedzieć. I na miły Bóg, ja będę za to odpowiedzialna!

Ponownie zaszlochała i skulona zakołysała się na krześle. Wpatrywałam się w nią, usiłując pojąć sens jej słów, lecz wymykały mi się, budząc falę desperackiej paniki. Nie było żadnych duchów, tylko strażniczki. Pani Jelf, przekupstwo i kłamstwo. Serce nadal chciało wyskoczyć mi z piersi. I nadal siedziałam nieruchoma i zlodowaciała jak marmur.

Spytałam w końcu, dlaczego.

– Dlaczego pani to zrobiła? Dla niej?

Spojrzała na mnie nagle oprzytomniałym wzrokiem.

– To pani nie wie? – odpowiedziała pytaniem. – Nie domyśla się pani? – Odetchnęła głośno i zadrżała. – Sprowadziła do mnie mojego synka, panno Prior! Przynosiła wiadomości od mojego małego chłopca, który jest już w niebie! Przynosiła wiadomości i podarunki. Przecież pani otrzymywała to samo od ojca!

Zaniemówiłam. Pani Jelf przestała płakać, a jej drżący dotąd głos zadźwięczał niemal jak kryształ.

– W Millbank uważają mnie za wdowę… – zaczęła, a gdy nie zareagowałam, odebrała moje nieruchome spojrzenie jako zachętę i opowiedziała całą historię: – W Millbank uznają mnie za wdowę, kiedyś wspomniałam pani, że byłam pokojówką. To wszystko nieprawda. Miałam dawno temu męża, ale on nie umarł, przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo. Nie widziałam go od wielu lat. Wyszłam za niego jako młoda dziewczyna, a potem bardzo tego żałowałam. Po jakimś czasie poznałam innego mężczyznę – dżentelmena! – który zdawał się kochać mnie nad życie. Miałam z mężem dwie córki i dbałam o nie jak należy, lecz wkrótce stwierdziłam, że spodziewam się trzeciego dziecka. Muszę ze wstydem wyznać, że to było dziecko owego dżentelmena…

Dżentelmen niebawem się ulotnił, a mąż pobił ją i wyrzucił z domu, zatrzymując córki przy sobie. Miała straszne myśli o swoim nienarodzonym dziecku, dlatego zawsze łagodnie traktowała dziewczęta skazane za zamordowanie noworodków. Bóg jeden wie, że sama nieomal znalazła się na ich miejscu!

Spazmatycznie chwyciła oddech. Wpatrywałam się w nią bez słowa.

– Było mi bardzo ciężko – podjęła – i do reszty straciłam ducha. Lecz kiedy dziecko przyszło na świat, pokochałam je z całego serca! Był wcześniakiem i ciągle chorował: ani chybi zabiłaby go choćby odrobina złej woli. Ale nie umarł, a ja harowałam w pocie czoła, żeby zapewnić mu godziwy byt. Widzi pani, o siebie nie troszczyłam się ani trochę. Pracowałam od świtu do nocy w najpodlejszych miejscach. – Przełknęła ślinę. – I wtedy…

Kiedy miał cztery lata, zachorował i umarł. Myślała, że i jej życie dobiegło końca.

– Cóż, pani wie, panno Prior, jak to jest utracić najdroższą istotę.

Ponownie rzuciła się w wir pracy, imając się jeszcze gorszych zajęć niż poprzednio. Mogłaby pracować w samym piekle, nie zważając na niewygody…