To było do przewidzenia, pomyślał z rezygnacją. Jakiś zły duch przysłał ją do tego domu, by go prześladowała i przypominała mu, że nie powinien podejmować decyzji pod wpływem impulsu.
Podniosła dłoń do nosa, by sprawdzić, czy nie jest złamany albo czy nie cieknie z niego krew. Łzy napłynęły jej do oczu.
– Pani Derrick – rzucił wyniosłym tonem, choć było już za późno, by trzymać ją na dystans.
– Och, tak mi przykro – westchnęła, opuszczając dłoń. – Jakaż ze mnie niezdara! Nie patrzyłam przed siebie.
– Więc gdyby mnie tu nie było, zapewne wmaszerowałaby pani prosto do jeziora – powiedział.
– Tak się na szczęście nie stało – odparła rezolutnie. – Nagle odniosłam wrażenie, że nie jestem sama, i obejrzałam się za siebie. I oczywiście musiałam wpaść akurat na pana.
– Proszę o wybaczenie – rzekł i ukłonił się sztywno. Mógłby jej odpłacić pięknym za nadobne, ale się powstrzymał.
Teraz jeszcze bardziej wyglądała na prowincjuszkę. Nie miała tej elegancji i wyrafinowania, jakich oczekiwał od dam, wśród których miał się obracać przez najbliższe dwa tygodnie. Wiatr targał jej krótkie loki, a w świetle słońca jej twarz wydawała się jeszcze bardziej opalona niż w salonie. Na tle opalenizny jej zęby aż lśniły bielą. Oczy miała niebieskie jak niebo. Przyznał z niechęcią, że jest naprawdę zdumiewająco ładna, mimo coraz bardziej czerwieniejącego nosa.
– Odezwałam się nieuprzejmie – powiedziała z uśmiechem. – A wcześniej najpierw oblałam pana lemoniadą, potem zaś zaczęłam piorunować wzrokiem tylko dlatego, że nie podobało mi się pańskie unoszenie brwi. Teraz znowu wpadłam na pana i rozbiłam mu nos moim własnym. Mam głęboką nadzieję, że przez ostatnich kilka godzin zużyłam cały zapas niezręczności przewidziany na te dwa tygodnie i przez resztę swego pobytu będę się już zachowywać godnie i z gracją, nie zwracając na siebie niczyjej uwagi.
Niewiele mógł odpowiedzieć na jej szczere słowa. Sporo mówiły o jej charakterze, i to raczej niepochlebnie.
– Wybrałem tę ścieżkę zupełnie przypadkowo – rzekł, odsuwając się od niej. – Nie spodziewałem się tutaj jeziora, ale widok jest bardzo ładny.
– O tak – przyznała. – To jedna z moich ulubionych części parku.
– Pani niewątpliwie przyszła tu, by być sama – powiedział, szykując się do odejścia. – Przeszkodziłem pani.
– Ależ nie, przyszłam pospacerować – odparła z ożywieniem. – Ta ścieżka biegnie wokół jeziora i została tak wytyczona, by dostarczyć wielu zmysłowych rozkoszy.
Zauważyła jego spojrzenie i chwilę patrzyła mu w oczy, a potem się zarumieniła.
– Czasami niezbyt rozważnie dobieram słowa – dodała. „Zmysłowych rozkoszy”. Chyba te słowa wprawiły ją w zakłopotanie.
Nie ruszyła od razu wybraną ścieżką. Uświadomił sobie, że stoi jej na drodze. Zanim się odsunął, odezwała się ponownie.
– Może zechciałby pan mi towarzyszyć?
Nie chciał. Nie znał mniej przyjemnego sposobu spędzenia wolnej godziny, zanim będzie musiał przebrać się do kolacji.
– Może jednak nie – powiedziała z wesołym błyskiem w oku, który zauważył już wcześniej w salonie, zanim uniósł brew i ją zirytował.
Zabrzmiało to jak wyzwanie. Pomyślał, że jest w niej coś fascynującego. Była całkiem inna od znanych mu kobiet. I nie próbowała z nim flirtować.
– Dobrze – odparł i cofnął się o krok, żeby ją przepuścić. Ścieżka poprowadziła ich z powrotem między drzewa. Szli ramię w ramię. Droga biegła równolegle do brzegu jeziora i była na tyle szeroka, że spokojnie mogły nią spacerować dwie osoby.
Przez pewien czas szli w milczeniu. Jako dżentelmen był biegły w sztuce prowadzenia uprzejmej konwersacji, ale zawsze unikał mówienia tylko po to, by zagłuszyć ciszę. Jeśli jej nie przeszkadzał spacer w milczeniu, to jemu tym bardziej nie.
– Zdaje się, że to panu zawdzięczam zaproszenie do Schofield – odezwała się w końcu.
– Doprawdy? – spojrzał na nią, unosząc brwi.
– Gdy został pan zaproszony, Melanie wpadła w panikę, gdyż zdała sobie sprawę, że będzie więcej dżentelmenów niż dam – wyjaśniła Christine. – Pospiesznie wysłała do Hyacinth Cottage list z zaproszeniem, a gdy odmówiłam, pofatygowała się osobiście, by błagać mnie o przybycie.
Właśnie potwierdziła to, co wcześniej podejrzewał.
– Zostałem zaproszony przez wicehrabiego Mowbury'ego – rzekł. – Nie wiedziałem jednak, że zaproszenie wcale nie pochodziło od lady Renable.
– Na pana miejscu nie martwiłabym się tym – odparła. – Gdy wreszcie zgodziłam się wyratować Melanie z tej towarzyskiej katastrofy, przyznała, że chociaż goszczenie u siebie księcia Bewcastle'a nie jest takim sukcesem, jak wizyta księcia regenta, to stanowczo woli pana. Twierdzi, zapewne słusznie, że stanie się teraz obiektem zazdrości pań domu w całej Anglii.
Więc to rzeczywiście sprawka złego ducha, pomyślał. Ona znalazła się tutaj tylko dlatego, że on przyjechał. A przyjechał, bo postąpił wbrew sobie pod wpływem impulsu.
– Pani nie chciała przyjąć zaproszenia? – spytał.
– Nie – potwierdziła.
– Obraziła się pani, że pominięto ją przy sporządzaniu listy gości?
– Nie obraziłam się, tylko, choć może się to wydać dziwne, nie chciałam tu przyjeżdżać – odparła.
– Zapewne czuje się pani niezręcznie w eleganckim towarzystwie, pani Derrick? – zasugerował.
– Nie jestem pewna, co pan rozumie przez eleganckie towarzystwo – rzuciła. – Ale w sumie ma pan rację.
– Przecież była pani żoną brata wicehrabiego Elricka.
– Tak – przyznała wesoło.
I nie kontynuowała tematu. Wyszli spomiędzy drzew i znaleźli się u stóp pagórka porośniętego trawą, jaskrami i stokrotkami.
– Czyż to wzgórze nie jest piękne? – spytała, zapewne retorycznie. – Proszę spojrzeć, wznosi się ponad wierzchołki drzew. Roztacza się z niego rozległy widok na wioskę i folwarki dookoła. Pola wyglądają jak szachownica. Kto zrezygnowałby z takich widoków i wybrał życie w mieście?
Nie czekając na niego, ruszyła żwawym krokiem na szczyt pagórka. Stanęła z rękami rozłożonymi na boki i obróciła się dookoła, unosząc twarz do słońca. Wiatr rozwiał jej włosy i zaczął szarpać suknią i wstążkami zawiązanymi w talii.
Wyglądała jak leśna boginka i sprawiała wrażenie zupełnie naturalnej i nieskrępowanej. To, co u innej kobiety mogłoby być kokieterią, u niej było czystą żywiołową radością. Pomyślał, że mimo woli znalazł się w obcym mu świecie.
– Zaiste, kto? – rzucił.
Christine zatrzymała się i spojrzała na niego.
– A pan woli życie na wsi? – zapytała.
– Tak – odparł i wszedł na pagórek. Stanął obok niej i obrócił się, by podziwiać panoramę okolicy.
– Więc dlaczego spędza pan tyle czasu w mieście?
– Jestem członkiem Izby Lordów. Mam obowiązek uczestniczyć w sesjach parlamentu, ilekroć obraduje – wyjaśnił, przyglądając się wiosce w dole.
– Kościół jest całkiem ładny, prawda? – rzuciła. – Iglica wieży została odbudowana dwadzieścia lat temu, gdy starą zniszczyła burza. Pamiętam burzę i odbudowę. Nowa iglica jest o sześć metrów wyższa od poprzedniej.
– A tam obok to plebania? – spytał.
– Tak – potwierdziła. – Moje siostry i ja spędzałyśmy mnóstwo czasu u starego pastora i jego żony. To byli bardzo mili, gościnni ludzie. Przyjaźniłyśmy się z ich dwiema córkami, a do pewnego stopnia także z Charlesem, ich synem. Biedaczek, był jedynym chłopcem w gromadce pięciu dziewcząt. Razem chodziliśmy do szkoły. Na szczęście mój ojciec, który nas uczył, uważał, że dziewczęta powinny mieć w głowie coś więcej niż trociny. Louisa i Catherine, córki pastora, młodo wyszły za mąż i wyprowadziły się stąd. Wkrótce potem pastor zmarł, a dwa miesiące później jego żona. Charles, który był wikarym trzydzieści kilometrów stąd, objął tę parafię i ożenił się z Hazel, moją średnią siostrą.