— Cześć!
— Cześć — odparł Frans, omijając ją wzrokiem. Patrzył na Elsy. — Cześć, Elsy.
— Cześć, Frans — odpowiedziała Elsy, zmierzając w stronę półek z książkami.
— Jeśli chcesz, możesz sobie którąś pożyczyć — powiedział wspaniałomyślnie Erik, i od razu dodał: — Pod warunkiem że będziesz uważać. Tata bardzo dba o książki.
— No pewnie — radośnie odparła Elsy, połykając wzrokiem rzędy książek. Uwielbiała czytać. Frans wodził za nią wzrokiem.
— Według mnie książki to strata czasu — powiedziała Britta. — Lepiej samemu przeżywać, niż czytać o przeżyciach innych. Zgadzasz się ze mną, Frans? — spytała, przekrzywiając głowę, i usiadła obok niego na fotelu.
— Jedno nie musi wykluczać drugiego — odparł szorstko, nie patrząc na nią.
Nadal wpatrywał się w Elsy. Czoło Britty przecięła zmarszczka. Zerwała się z fotela.
— Idziecie na tańce w sobotę?
Zrobiła kilka tanecznych kroków.
— Rodzice chyba mi nie pozwolą — powiedziała cicho Elsy, nie odwracając się od książek.
— A komu pozwolą? — odparła Britta, robiąc jeszcze parę tanecznych kroków. Pociągnęła Fransa, ale oparł się, nadal siedział w fotelu.
— Przestań się wygłupiać — powiedział oschle, ale nie mógł się powstrzymać od śmiechu. — Ale z ciebie wariatka, Britta…
— Nie podobają ci się wariatki? W takim razie będę poważna. — Zrobiła ponurą minę. — Albo wesoła… — Roześmiała się tak głośno, że jej śmiech odbił się echem od ścian.
– Ćśśś. — Erik spojrzał w sufit.
— Albo bardzo cichutka… — powiedziała teatralnym szeptem, a Frans się roześmiał. Pociągnął ją i posadził sobie na kolanach.
— Może być wariatka.
Przerwał im głos dochodzący od drzwi.
— Strasznie hałasujecie. — Uśmiechnięty Axel opierał się leniwie o framugę.
— Przepraszamy, nie chcieliśmy cię obudzić. — W głosie Erika słychać było uwielbienie, ale wyglądał na zmartwionego.
— Nic nie szkodzi. Później odeśpię. — Axel skrzyżował ramiona na piersi. — Co ja widzę? Przyjmujesz u siebie panie, korzystając z tego, że rodzice pojechali do Axelssonów.
— Zaraz panie — Erik się zmieszał.
Frans, który nadal trzymał na kolanach Brittę, roześmiał się.
— Gdzie ty widzisz panie? Tu nie ma ani jednej pani, tylko dwa zasmarkane dziewczyniska.
— Cicho bądź! — Britta uderzyła Fransa w pierś.
Wcale nie uważała, że to zabawne.
— Elsy jest tak zajęta książkami, że nawet się nie przywita.
Zawstydzona Elsy odwróciła się do niego.
— Przepraszam… Dzień dobry, Axelu.
— Przecież żartuję. Oglądaj sobie książki. Erik pewnie powiedział, że możesz sobie którąś pożyczyć.
— Tak, tak powiedział. — Zarumieniła się i pośpiesznie przeniosła wzrok na książki.
— Jak ci wczoraj poszło? — Erik patrzył na brata, gotów spijać słowa z jego ust.
Axela opuścił dobry nastrój.
— Dobrze — odparł krótko. — Dobrze poszło. — Nagle zawrócił na pięcie. — Pójdę się jeszcze położyć. Proszę, spróbujcie się zachowywać cicho.
Erik odprowadził brata spojrzeniem, w którym uwielbienie i duma mieszały się z odrobiną zazdrości.
Spojrzenie Fransa wyrażało czysty podziw.
— Masz odważnego brata… Ja też bym chciał pomagać. Gdybym był odrobinę starszy…
— To co byś zrobił? — spytała z przekąsem Britta, zła, że ją wyśmiał przy Axelu. — Nigdy byś się nie odważył. Zresztą co by twój tata na to powiedział? Mówią, że on raczej by pomagał Niemcom.
— Wiesz co, siedź cicho. — Frans gwałtownie zepchnął Brittę z kolan. — Ludzie gadają, co im ślina na język przyniesie. Myślałem, że tego nie słuchasz.
Erik, zawsze grający rolę rozjemcy, zerwał się nagle i powiedział:
— Jeśli macie ochotę, możemy chwilę posłuchać płyt ojca. Ma Counta Basiego.
Podszedł do gramofonu nastawić płytę. Nie lubił, gdy ludzie się kłócili. Nie znosił tego.
Bardzo lubiła lotniska, a zwłaszcza nastrój, w jaki wprawiały ją lądujące i startujące samoloty. Ludzie z walizkami, ze spojrzeniami pełnymi nadziei, udający się na urlop albo w podróż służbową. Spotkania, powitania i pożegnania. Przypomniała sobie pewne lotnisko sprzed wielu lat i z pozoru niewidoczne, ale wyczuwalne napięcie matki kurczowo trzymającej ją za rękę. I walizkę, kilka razy pakowaną i rozpakowywaną, a potem znów pakowaną. Nie mogło być mowy o pomyłce, bo miała to być podróż w jedną stronę. Pamiętała upał, a potem zimno, gdy się znalazły na miejscu. Nigdy by nie przypuszczała, że można aż tak marznąć. Lotnisko, na które przyleciały, było takie inne. Cichsze, w szarych, chłodnych barwach. Nikt nie mówił głośno, nie gestykulował. Wszyscy wydawali się zamknięci w osobnych małych bańkach. Nikt nie patrzył im w oczy. Podstemplowali papiery i dziwnymi głosami w dziwnym języku powiedzieli, dokąd iść. Mama kurczowo trzymała ją za rękę.
— Myślisz, że to on?
Martin wskazał mężczyznę około osiemdziesiątki przechodzącego właśnie przez kontrolę paszportową. Wysoki, siwy, z beżowym trenczem przewieszonym przez ramię. Nobliwy, pomyślała Paula.
— Sprawdzimy. — Wysunęła się do przodu. — Przepraszam, pan Frankel?
Kiwnął głową.
— Myślałem, że mam jechać do komisariatu. — Wyglądał na zmęczonego.
— Pomyśleliśmy, że lepiej po pana wyjedziemy, zamiast czekać w komisariacie.
Martin ukłonił się uprzejmie.
— Aha. W takim razie dziękuję za podwiezienie. Zazwyczaj korzystam z transportu publicznego.
— Ma pan bagaż do odebrania?
Paula spojrzała w kierunku taśmy.
— Nie, mam tylko bagaż podręczny. — Wskazał na walizkę, którą ciągnął za sobą. — Zawsze zabieram jak najmniej bagażu.
— To sztuka, której mnie nie udało się opanować — zaśmiała się Paula.
Uśmiechnął się w odpowiedzi. Zmęczenie na chwilę zniknęło z jego twarzy.
Rozmawiali o błahostkach do chwili, gdy usadowili się w samochodzie i Martin ruszył w stronę Fjällbacki.
— Czy… czy ustaliliście coś nowego? — Głos mu drżał. Umilkł, jakby musiał się opanować.
Paula, siedząca razem z nim na tylnym siedzeniu, potrząsnęła głową.
— Niestety nie. Mamy nadzieję, że pan nam pomoże. Chcemy na przykład wiedzieć, czy panu wiadomo, czy brat miał jakichś wrogów. Czy ktoś mógł chcieć mu zaszkodzić?
Axel powoli potrząsnął głową.
— Nie, skąd. Brat był spokojnym człowiekiem, życzliwym… To absurdalny pomysł, żeby ktoś chciał go skrzywdzić.
— A co panu wiadomo na temat jego kontaktów z ugrupowaniem o nazwie Przyjaciele Szwecji? — wtrącił się zza kierownicy Martin i w lusterku spojrzał mu w oczy.
— Czytaliście korespondencję Erika. Z Fransem Ringholmem.
Axel tarł nos, zwlekał z odpowiedzią. Paula i Martin czekali cierpliwie.
— Mamy sporo czasu — zauważyła Paula, dając mu do zrozumienia, że czeka na dalszy ciąg.
— Frans jest naszym przyjacielem z dzieciństwa, znamy się całe życie. Ale… jak by to powiedzieć… my poszliśmy jedną drogą, a Frans drugą.
— Jest prawicowym ekstremistą?
Martin znów spojrzał Axelowi w oczy.
— Tak. Nie bardzo się orientuję, co i jak. Wiem tylko, że przez całe dorosłe życie obracał się w tym środowisku i jest jednym z założycieli tych… Przyjaciół Szwecji. Przypuszczam, że wyniósł to z domu. Ale w czasach, kiedy się przyjaźniliśmy, nie przejawiał takich sympatii. Ale ludzie się zmieniają. — Potrząsnął głową.