— Cześć.
Stał przed nim jego syn. Patrzył jak zawsze twardo, do czego ojciec w końcu musiał się przyzwyczaić.
Frans Ringholm już nie pamiętał czasów, gdy wszystko było inaczej. Trudno, trzeba się pogodzić z tym, czego nie można zmienić. To właśnie jedna z tych rzeczy. Tylko czasem śniło mu się, że trzyma w dłoni małą rączkę syna. Niewyraźne wspomnienie z odległej przeszłości.
Westchnął niemal niedosłyszalnie i odsunął się od drzwi, wpuszczając go do środka.
— Cześć, Kjell — powiedział. — Jaką masz dzisiaj sprawę do starego ojca?
— Erik Frankel — odparł zimno Kjell, patrząc na niego badawczo, jakby się spodziewał czegoś szczególnego.
— Jem śniadanie. Wejdź.
Kjell poszedł za nim do salonu. Nigdy tu nie był, więc rozglądał się z ciekawością. Nie potrafił tego ukryć.
Ringholm nawet nie spytał, czy syn napiłby się kawy. Z góry znał odpowiedź.
— No więc o co ci chodzi z tym Erikiem Franklem?
— Wiesz, że nie żyje. — Zabrzmiało to jak stwierdzenie.
Ringholm skinął głową.
— Tak, słyszałem, że stary Erik nie żyje. Ubolewam nad tym.
— Doprawdy? Ubolewasz?
Kjell obserwował go uważnie. Ringholm dobrze wiedział dlaczego. Nie przyszedł tu jako syn, lecz jako dziennikarz.
Ringholm dał sobie czas na zastanowienie. Tyle w nim buzowało emocji, tyle wspomnień z całego życia. Nigdy nie będzie w stanie opowiedzieć o tym synowi. Kjell by nie zrozumiał. Już dawno go osądził. Wyrósł między nimi mur tak wysoki, że całkiem zasłonił obu pole widzenia. Wyrósł wiele lat temu, zbyt dawno, w znacznej mierze z jego winy. W dzieciństwie Kjell nie widywał zbyt często tatusia kryminalisty. Matka parę razy zabrała go do więzienia na widzenie, ale gdy Ringholm w zimnej, odpychającej sali odwiedzin zobaczył pytające spojrzenie dziecka, twardo zabronił dalszych wizyt. Pomyślał, że chłopcu będzie lepiej bez ojca niż z ojcem takim jak on. Może popełnił błąd, ale już za późno, żeby to zmienić.
— Tak, ubolewam nad tym, że Erik nie żyje. Znaliśmy się w młodości, mam o nim same dobre wspomnienia. Potem nasze drogi się rozeszły i… — Ringholm rozłożył ręce. Nie musiał mu tłumaczyć. O rozchodzeniu się dróg obaj wiedzieli wszystko.
— To nieprawda. Wiem, że w ostatnim czasie kontaktowałeś się z Erikiem i że Przyjaciele Szwecji okazali pewne zainteresowanie Franklami. Nie będziesz miał nic przeciwko temu, że będę notował, prawda?
Kjell ostentacyjnie położył na stole notes i z piórem na kartce wyzywająco spojrzał na ojca.
Ringholm wzruszył ramionami i w geście przyzwolenia machnął dłonią. Już nie miał siły w to grać. Kjell aż kipiał złością. Ringholm dobrze znał ten stan. Sam przez lata nosił w sobie tę złość. Narobiła w jego życiu tyle złego, tak wiele zniszczyła. Syn użył jej inaczej. Ringholm uważnie śledził jego publikacje. Niejeden przedstawiciel lokalnych władz i biznesu miał okazję poznać siłę gniewu Kjella Ringholma. Pod tym względem nie bardzo się od siebie różnili. Szli innymi drogami, ale napędzała ich ta sama złość. Dzięki niej Ringholm już podczas pierwszego pobytu w więzieniu poczuł się jak wśród swoich, gdy spotkał więźniów o nazistowskich sympatiach. Napędzała ich ta sama nienawiść. W dodatku umiał uzasadniać swoje racje, przemawiać, bo ojciec ćwiczył go w tej sztuce. Przynależność do więziennej grupy nazistów zapewniła mu pozycję i władzę, był kimś. A złość była atutem, dowodem siły. Z czasem utożsamił się ze swoją rolą. Już nie dało się jej oddzielić od jego poglądów. Czuł, że z Kjellem jest tak samo.
— Na czym stanęliśmy? — Kjell spojrzał na wciąż pustą kartkę. — Właśnie. Kontaktowałeś się jednak z Franklem.
— Po starej przyjaźni. Nie było w tym nic szczególnego i nie miało to żadnego związku z jego śmiercią.
— To ty tak mówisz — zauważył Kjell. — Rozstrzygnie o tym kto inny. W jakiej sprawie się z nim kontaktowałeś? Groziłeś mu?
Frans parsknął.
— Nie wiem, skąd masz te informacje. Nie groziłem Erikowi Franklowi. Wystarczająco dużo napisałeś o moich współtowarzyszach, żeby wiedzieć, że zawsze znajdą się… gorące głowy, które nie myślą racjonalnie. I właśnie o tym napisałem do Erika.
— Współtowarzysze. — Kjell wypowiedział to słowo z pogardą graniczącą z obrzydzeniem. — Masz na myśli reakcyjnych świrów, którzy wierzą, że można zamknąć granice.
— Nazwij to, jak chcesz — odparł z rezygnacją Ringholm. — Nie groziłem Erikowi Franklowi. A teraz proszę, żebyś sobie poszedł.
Przez chwilę wydawało się, że Kjell się sprzeciwi. Ale on wstał, pochylił się nad ojcem i wbił w niego wzrok.
— Byłeś kiepskim ojcem, ale z tym mogę żyć. Ale przysięgam, że jeśli nadal będziesz w to wciągał mojego syna, to…
Zacisnął pięści. Ringholm spojrzał na niego ze spokojem.
— W nic go nie wciągam. Jest dostatecznie dorosły, żeby myśleć samodzielnie. I dokonywać własnych wyborów.
— Tak jak ty? — powiedział z wyrzutem Kjell.
A potem wybiegł, jakby nie mógł dłużej wytrzymać z ojcem w jednym pomieszczeniu.
Trzasnęły drzwi. Frans czuł, jak serce wali mu w piersi. Myślał o ojcach, synach i dokonywaniu wyborów.
— Mieliście udany weekend?
Paula odmierzała porcję kawy do maszynki. Martin i Gösta poprzestali na ponurych skinieniach głową. Żaden z nich nie lubił poniedziałku, a Martin w dodatku źle spał w weekend.
Ostatnio miał problemy ze snem. Niepokoił się o dziecko, które miało przyjść na świat za parę miesięcy. Nie o to chodzi, że go nie chciał, bo chciał, i to bardzo. Ale dopiero teraz uświadomił sobie ogrom odpowiedzialności, jaki się z tym wiąże. Pojawi się mały człowieczek, którego trzeba będzie strzec, wychowywać i zajmować się nim cały czas. Ta świadomość nie pozwalała mu spać. Leżał i patrzył w sufit, a brzuch Pii unosił się i opadał w rytm jej spokojnego oddechu. On tymczasem miał przed oczami świat, w którym powszechny jest mobbing, przemoc z użyciem broni, narkomania, wykorzystywanie seksualne, rozmaite zmartwienia i nieszczęścia. Jego nienarodzone dziecko mogło spotkać nieskończenie wiele strasznych rzeczy. Po raz pierwszy zaczął się zastanawiać, czy podoła. Trochę za późno na takie rozważania. Za parę miesięcy dziecko nieodwołalnie przyjdzie na świat.
— Ale jesteście dziś weseli.
Paula usiadła przy stole i oparła łokcie na blacie. Spojrzała na Göstę i Martina i uśmiechnęła się.
— W poniedziałkowe poranki wesołość powinna być zakazana — powiedział Gösta, wstając po następną filiżankę kawy.
Woda w maszynce nie spłynęła jeszcze do końca i gdy wyjął dzbanek, na płytkę pociekła kawa. Nie zauważył tego. Napełnił filiżankę i odstawił dzbanek.
— No wiesz… — powiedziała surowo Paula, gdy nie zwracając uwagi na bałagan, którego narobił, miał wrócić na krzesło. — Chyba tego tak nie zostawisz. Wytrzyj po sobie.
Gösta rzucił okiem na maszynkę i dopiero teraz zauważył kałużę kawy na blacie.
— A, no dobrze — powiedział kwaśno i wytarł blat.
— Wreszcie ktoś się za ciebie weźmie — zaśmiał się Martin.
— Typowa kobieta. Strasznie jesteście drobiazgowe.
Paula już miała odparować, gdy z korytarza dobiegły odgłosy niezwykłe, jakich zazwyczaj nie słychać w komisariacie: wesoły głos dziecka.