— U babci. Wróci późno. — Jego głos brzmiał głucho, jakby dobiegał z puszki. Jakby mówił ktoś inny, ktoś z zewnątrz.
— Doskonale. Możemy sobie spokojnie porozmawiać w męskim gronie. Nalej sobie jeszcze jednego.
Frans czuł, że ojciec na niego patrzy, gdy szedł napełnić kieliszek. Tym razem przyniósł ze sobą butelkę. Vilgot uśmiechnął się z zadowoleniem i podstawił kieliszek.
— Dobry z ciebie chłopak.
Frans znów poczuł, jak wódka pali go w gardle i jak błogie ciepło rozchodzi się od przepony. Otaczające go kształty zaczęły się rozmazywać, zaczął się unosić w próżni, między rzeczywistością i nierzeczywistością.
Vilgot mówił miękkim głosem:
— Tylko w najbliższych latach zarobię na tym interesie ładnych kilka tysięcy. A jak Niemcy nadal będą się zbroić, będzie jeszcze więcej. Miliony. Obiecali, że mnie skontaktują z innymi firmami, które potrzebują naszych usług. Jak już raz się wcisnę… — Oczy mu lśniły w zapadającym zmroku. Oblizał wargi. — Niezłą firmę przejmiesz kiedyś, Frans. — Nachylił się i położył dłoń na nodze syna. — To będzie naprawdę dobra firma. Nadejdzie dzień, kiedy będziesz mógł powiedzieć wszystkim, żeby się wypchali. Jak wejdą Niemcy i my będziemy tu rządzić, zarobimy więcej pieniędzy, niż oni mogliby sobie wymarzyć. Więc wypij jeszcze z ojcem za tę świetlaną przyszłość.
Podniósł do góry kieliszek i stuknął o kieliszek Fransa. Nalał mu do pełna.
Frans czuł się coraz bardziej błogo. Wypił z ojcem.
Gösta właśnie otwierał w komputerze nową rozgrywkę golfa, gdy usłyszał kroki Mellberga w korytarzu. Szybko zamknął grę, chwycił jakiś raport i udawał bardzo zajętego pracą. Mellberg się zbliżał, ale brzmiało to inaczej niż zwykle. A co to za dziwne stękanie? Gösta podjechał na krześle do drzwi, żeby wyjrzeć na korytarz. Najpierw zobaczył Ernsta, który z wywalonym jęzorem truchtał przed swoim panem. A potem dziwną postać, zgiętą w pałąk i poruszającą się z wielkim trudem. Podobną do Mellberga i jakby niepodobną.
— Co się gapisz?
Głos i ton z pewnością należały do szefa.
— Co ci się stało? — spytał Gösta.
Annika też wyjrzała na korytarz z pokoju socjalnego, gdzie karmiła Maję.
Mellberg mruknął coś niewyraźnie.
— Przepraszam? Nie dosłyszałam.
Mellberg spojrzał na nią ze złością i powiedział:
— Tańczyłem salsę. Jeszcze jakieś pytania?
Gösta i Annika spojrzeli na niego zdumieni. Musieli się mocno starać, żeby zachować powagę.
— No! — wrzasnął Mellberg. — Może jeszcze ktoś chce pożartować? Jest szansa, że obetnę komuś pensję!
I trzasnął drzwiami swojego gabinetu.
Annika i Gösta patrzyli przez chwilę na drzwi i już się nie hamowali. Płakali ze śmiechu, ale starali się to robić jak najciszej. Gösta poszedł z Anniką do pokoju socjalnego i upewniwszy się, że drzwi gabinetu Mellberga nadal są zamknięte, wyszeptał:
— Czy on naprawdę powiedział, że tańczył salsę? Naprawdę?
— Obawiam się, że tak — odparła Annika, ocierając rękawem łzy.
Maja wpatrywała się w nich jak urzeczona.
— Ale jak? Dlaczego tańczył? — dopytywał się Gösta z niedowierzaniem. Miał tę scenę przed oczami.
— Pojęcia nie mam, pierwsze słyszę.
Annika ze śmiechem potrząsnęła głową i usiadła, żeby nakarmić Maję.
— Widziałaś, jaki połamany? Wygląda jak Gollum z Władcy Pierścieni.
Gösta spróbował chodzić jak Mellberg i Annika musiała zatkać ręką usta, żeby się nie roześmiać na całe gardło.
— Dla jego ciała to musiał być szok. Nie ćwiczył od… W ogóle nigdy nie ćwiczył.
— Też tak myślę. Dziwne, że zaliczył sprawdziany w szkole policyjnej.
— Kto wie, może w młodości był wysportowany? — powiedziała Annika, ale po chwili potrząsnęła głową. — Wątpię. Niezły numer. Mellberg chodzi na kurs salsy. Czego to się człowiek w życiu nie nasłucha. — Próbowała włożyć Mai łyżkę do buzi, ale mała nie chciała jeść. — Panienka urządza strajk głodowy. Jeśli nie zje chociaż trochę, to już nigdy mi nie pozwolą się nią opiekować — westchnęła. Buzia Mai pozostała niezdobyta jak Fort Knox.
— Mogę spróbować? — spytał Gösta, sięgając po łyżkę.
Annika spojrzała na niego ze zdumieniem.
— Ty? Proszę bardzo. Tylko za wiele się nie spodziewaj.
Gösta nie odpowiedział. Zamienili się miejscami, Gösta usiadł obok Mai. Zrzucił z łyżki połowę tego, co nabrała Annika, i podniósł do góry.
— Brum, brum, leci, leci samolocik… — Łyżka szybowała w powietrzu jak samolot. Maja nagrodziła go pełnym skupienia spojrzeniem. — Brum, brum, samolocik leci prosto do…
Maja jak na sygnał otworzyła buzię i samolocik z ładunkiem spaghetti w sosie mięsnym wylądował.
— Mmm… jaka pycha — powiedział Gösta i przygotował następną łyżkę. — Buch, buch, teraz jedzie pociąg… Buch, buch, jedzie pociąg prooosto do tunelu.
Maja znów otworzyła buzię, spaghetti wjechało do tunelu.
— A niech mnie, gdzieś ty się tego nauczył? — zdziwiła się Annika.
— E tam, przecież to nic takiego — odparł skromnie, ale uśmiechnął się z dumą, gdy do buzi Mai trafił trzeci kęs, wieziony przez samochód wyścigowy.
Annika siedziała przy stole i patrzyła z podziwem, jak talerz pustoszeje i Maja wyjada wszystko, do ostatniego okruszka.
— Wiesz co, Gösta — powiedziała łagodnie — życie jest czasem okropnie niesprawiedliwe.
— A nie myśleliście nigdy o adopcji? — spytał, nie patrząc na nią. — Za moich czasów adopcje zdarzały się rzadko. Ale dziś bym się nie wahał. Teraz niemal co drugie dziecko jest adoptowane.
— Rozmawialiśmy o tym — powiedziała Annika, rysując palcem kółka na obrusie. — Ale jakoś do niczego nie doszło. Staraliśmy się wypełnić sobie życie inaczej… ale…
— Jeszcze nie jest za późno — zauważył. — Gdybyście od razu się tym zajęli, nie musiałoby to długo trwać. Nieważny kolor skóry. Bierzcie dziecko z kraju, w którym są najkrótsze kolejki. Tyle dzieci potrzebuje domu. Gdybym był dzieckiem i trafił do waszego domu, uważałbym się za szczęściarza.
Annika przełknęła ślinę, patrzyła na swój palec krążący po stole. Słowa Gösty obudziły w niej coś, co od lat od siebie z mężem odsuwali. Może ze strachu. Tyle było poronień i zawiedzionych nadziei, że bali się kolejnej porażki. Ale może już nabrali sił? Może by się odważyli? Przecież nadal pragnęli dziecka równie mocno i gorąco jak kiedyś. Nie udało im się przestać tęsknić za dzieckiem, za kochaniem go i braniem na ręce.
— Dość tego, muszę w końcu popracować. — Gösta wstał, nie patrząc na Annikę. Niezdarnie pogłaskał Maję po główce. — W każdym razie zjadła. Niech Patrik nie myśli, że grozi jej u nas głód.
Stał już w drzwiach, gdy Annika powiedziała cicho:
— Dziękuję.
Zażenowany skinął głową. Poszedł do swojego pokoju i zamknął za sobą drzwi. Siadł przed komputerem i niewidzącymi oczami wpatrywał się w ekran. Przed oczami miał Maj Britt. I synka, który żył zaledwie kilka dni. Tyle czasu minęło, kawał życia, a on ciągle czuł małą piąstkę zaciśniętą na swoim palcu.
Westchnął i kliknął myszą, otwierając rozgrywkę.
Przez trzy godziny Erice udało się nie myśleć o fatalnych odwiedzinach u Britty. Przez ten czas napisała pięć stron książki. Potem musiała się poddać, powróciły myśli o Britcie.