— Rusz się — powiedział młody strażnik i pchnął go lekko.
Axel posłuchał i przyśpieszył kroku. Spóźnienie na zbiórkę mogło go drogo kosztować.
Schodząc po schodach na dziedziniec, potknął się. Poczuł, jak jego stopa traci oparcie, i poleciał w przód, na idącego przed nim strażnika. Machnął rękami, żeby złapać równowagę, ale niechcący złapał strażnika za mundur i wylądował mu na plecach. Uderzył o nie piersią i na chwilę stracił oddech. Najpierw zapadła absolutna cisza. Potem jedno szarpnięcie i już stał na nogach.
— Napadł na ciebie — odezwał się strażnik, który trzymał Axela za kołnierz. Był to Jensen, jeden z najokrutniejszych strażników w więzieniu.
— Nie sądzę… — powoli powiedział młody strażnik, wstając i otrzepując mundur.
— A ja ci mówię, że na ciebie napadł! — Twarz Jensena poczerwieniała. Korzystał z każdej okazji, żeby atakować wszystkich, nad którymi miał jakąś władzę. Gdy szedł przez obóz, tłum rozdzielał się przed nim jak Morze Czerwone przed Mojżeszem.
— Nie, on…
— Widziałem, jak cię zaatakował! — krzyknął Jensen i postąpił krok naprzód. — To jak? Dasz mu nauczkę czy ja mam to zrobić?
— Ale on…
Młodszy strażnik, chłopak jeszcze, rzucił Axelowi rozpaczliwe spojrzenie, potem spojrzał na Jensena.
Axel obserwował go obojętnie. Dawno przestał reagować, przestał czuć. Niech się dzieje, co chce. Kto spróbuje stawić opór, nie przeżyje.
— W takim razie ja się… — Jensen podniósł do góry karabin.
— Nie! Ja to zrobię! To mój obowiązek… — powiedział chłopak niewyraźnie, stając między nimi.
Spojrzał Axelowi w oczy, jakby przepraszał. Potem uniósł dłoń i wymierzył mu policzek.
— To ma być kara?! — ochryple wrzasnął Jensen.
Wokół nich zebrała się mała gromadka. Kilku strażników śmiało się, czekając niecierpliwie na coś, co wypełni zwykłą więzienną nudę.
— Uderz mocniej! — krzyknął Jensen, czerwieniejąc jeszcze bardziej.
Chłopak spojrzał na Axela, Axel znów odwrócił wzrok. Strażnik zamachnął się i zaciśniętą pięścią uderzył go w podbródek. Głowa mu odskoczyła, ale utrzymał się na nogach.
— Mocniej! — krzyczało kilku strażników.
Na czole chłopaka pokazały się kropelki potu. Już nie szukał wzroku Axela. Oczy mu błyszczały. Schylił się po leżący na ziemi karabin i zamierzył się.
Axel odruchowo odwrócił głowę, karabin trafił go w lewe ucho. W środku jakby coś pękło, ból był nie do opisania. Następny cios odebrał prosto w twarz. Nic więcej nie zapamiętał. Czuł jedynie ból.
Na drzwiach nie było żadnej informacji o tym, że mieści się tu lokal Przyjaciół Szwecji. Tylko kartka nad skrzynką na listy: „Nie wrzucać reklam”, i tabliczka z nazwiskiem Svensson. Martin i Paula dostali ten adres od kolegów z Uddevalli, którzy mieli oko na działalność organizacji.
Nie zadzwonili, żeby uprzedzić o swojej wizycie. Postanowili sprawdzić, czy zastaną kogoś w godzinach urzędowania. Martin nacisnął dzwonek. Za drzwiami rozległ się głośny sygnał, ale nikt się nie odezwał. Już miał zadzwonić drugi raz, gdy drzwi się otworzyły.
— Słucham?
Mężczyzna około trzydziestki spojrzał na nich pytającym wzrokiem. Kiedy zobaczył mundury, między jego brwiami pojawiła się zmarszczka. Stała się jeszcze głębsza, gdy spojrzał na Paulę. Przez kilka sekund mierzył ją wzrokiem, z góry na dół, i to tak, że miała ochotę wsadzić mu kolano między nogi.
— Tak. W czym mogę pomóc władzy? — spytał złośliwie.
— Chcielibyśmy zamienić kilka słów z przedstawicielem Przyjaciół Szwecji. Czy dobrze trafiliśmy?
— Oczywiście, proszę wejść.
Mężczyzna, jasnowłosy, wysoki, aż nazbyt mocno zbudowany, wpuścił ich do środka.
— Nazywam się Martin Molin, a to Paula Morales. Policja z Tanumshede.
— Proszę, goście z daleka — odparł, prowadząc ich do niewielkiego biura. — Nazywam się Peter Lindgren.
Usiadł za biurkiem, wskazując im dwa krzesła dla gości.
Martin zapamiętał nazwisko, żeby po powrocie do komisariatu sprawdzić w rejestrze. Coś mu mówiło, że znajdzie sporo przydatnych informacji.
— Słucham, czego sobie państwo życzą?
Lindgren rozparł się na krześle, ręce splótł na kolanach.
— Prowadzimy śledztwo w sprawie zamordowania Erika Frankla. Czy mówi panu coś to nazwisko?
Paula narzuciła sobie spokój. Mężczyźni tego rodzaju budzili w niej odrazę, od której aż cierpła jej skóra. Jak na ironię Peter Lindgren zapewne czuł do niej dokładnie to samo.
— A powinno? — spytał, patrząc na Martina, nie na Paulę.
— Tak, powinno — odparł Martin. — Utrzymywaliście z nim… kontakt. Ściślej mówiąc, groziliście mu. Ale panu pewnie nic o tym nie wiadomo? — spytał z przekąsem.
Peter Lindgren potrząsnął głową.
— Nie, nic o tym nie wiem. Macie jakieś dowody na te… pogróżki? — Uśmiechnął się.
Martin poczuł, że przejrzał go na wylot. Po chwili wahania odparł:
— Mamy czy nie mamy, to w tej chwili nieistotne. Wiemy, że groziliście Erikowi Franklowi. Wiemy też, że znał go i ostrzegał członek waszej organizacji Frans Ringholm.
— Nie traktowałbym Fransa zbyt poważnie — powiedział Lindgren. W jego oczach pojawił się groźny błysk. — Cieszy się wielkim poważaniem w naszej organizacji, ale posunął się w latach, a my… cóż, jesteśmy nowym pokoleniem, gotowym do przejęcia władzy. Nowe czasy, nowe uwarunkowania, a… tacy jak Frans nie zawsze rozumieją, że obowiązują nowe zasady.
— A tacy jak pan rozumieją? — spytał Martin.
Peter rozłożył ręce.
— Trzeba wiedzieć, kiedy należy przestrzegać zasad, a kiedy je łamać. Chodzi o to, żeby działać tak, żeby na dłuższą metę służyło to sprawie.
— A w tym przypadku? — wtrąciła ostro Paula.
Zdawała sobie sprawę ze swego tonu. Upewniło ją ostrzegawcze spojrzenie Martina.
— Poprawie warunków życia — spokojnie odparł Peter. — Nasi rządzący nie postępowali dobrze, bo pozwolili… obcym siłom rozprzestrzenić się kosztem prawdziwej szwedzkości. — Spojrzał wyzywająco na Paulę. Paula zmusiła się do milczenia i tylko przełykała ślinę. Nie to miejsce, nie ta okazja. Zdawała sobie sprawę, że Lindgren próbuje ją sprowokować. — Ale czujemy, że powiał inny wiatr. Ludzie są coraz bardziej świadomi, że jeszcze trochę i zbliżymy się do przepaści, jeśli pozwolimy rządzącym zburzyć, co zbudowali nasi przodkowie. Nasza propozycja to lepsze społeczeństwo.
— W jaki sposób… teoretycznie… starszy, emerytowany nauczyciel historii miałby zagrażać… temu celowi?
— Teoretycznie… — Peter znów splótł dłonie. — Teoretycznie nie mógł stanowić większego zagrożenia. Ale przyczyniał się do szerzenia fałszywego obrazu, o którego stworzenie postarali się ci, którzy wygrali drugą wojnę światową. Tego oczywiście nie można tolerować. Teoretycznie.
Martin chciał coś powiedzieć, ale Peter jeszcze nie skończył.
— Wszystkie te zdjęcia, opowieści z obozów koncentracyjnych i tym podobne zostały spreparowane. To kłamstwa, a ludziom wmówiono, że to prawda. A wie pan dlaczego? Żeby pognębić, zniszczyć nasze przesłanie. Historię piszą zwycięzcy. A oni postanowili utopić prawdę we krwi, zniekształcić ją w oczach świata, żeby nikt nie odważył się wątpić, że wygrali ci, co powinni. Erik Frankel brał udział w zaciemnianiu tego obrazu, w tej propagandzie. Dlatego… teoretycznie… ktoś taki jak Erik Frankel mógł stanowić przeszkodę na drodze do budowania nowego społeczeństwa.