— Ciężką miał podróż. Może znajdziesz coś, żeby go poczęstować? — powiedział Elof.
Powiesił czapkę i podał płaszcz Elsy. Wzięła go, ale nie ruszyła się z miejsca.
— Nie stój tak, dziewczyno. Powieś ojcu płaszcz — powiedział surowo, ale pogłaskał córkę po policzku.
Wypływanie w morze stało się tak niebezpieczne, że widok żony i córki po powrocie do domu był darem niebios. Chrząknął. Był zakłopotany, że okazał tyle uczuć przy obcym człowieku. Zaprosił go gestem do domu.
— Wchodź, wchodź. Myślę, że Hilma da nam zaraz coś i do zjedzenia, i do wypicia — powiedział, siadając w kuchni na żeberkowym krześle.
— Nie ma tego za wiele. — Hilma mówiła ze spuszczonym wzrokiem. — Ale chętnie się podzielimy.
— Dziękuję z całego serca — powiedział chłopak.
Siadając na krześle naprzeciwko Elofa, spojrzał głodnym wzrokiem na talerz z kanapkami, który Hilma postawiła na stole.
— Proszę się częstować — powiedziała, podchodząc do kredensu.
Ostrożnie nalała im po kieliszku wódki. Napoju drogocennego i w tych okolicznościach stosownego.
Jedli w milczeniu. Gdy na talerzu została już tylko jedna kanapka, Elof podsunął go Norwegowi i zachęcił wzrokiem, żeby ją wziął. Elsy zerkała na nich, stojąc przy zlewie i pomagając matce. Dla niej było to niesamowite przeżycie: w ich kuchni siedzi człowiek, który uciekł spod niemieckiej okupacji! Nie mogła się doczekać, kiedy będzie mogła o tym opowiedzieć przyjaciołom. Uderzyła ją pewna myśl i już miała ją wypowiedzieć, gdy ojciec, który widocznie pomyślał o tym samym, spytał:
— Był tu chłopak, z naszych stron, wzięli go Niemcy. Minął już ponad rok, odkąd go nie ma. Może ty…
Rozłożył ręce i patrzył na siedzącego naprzeciw chłopaka.
— Mało prawdopodobne, żebym go znał. W podziemiu jest tylu ludzi. Jak on się nazywa? — spytał.
— Axel Frankel — odparł Elof z wyrazem oczekiwania na twarzy.
Oczekiwanie szybko zamieniło się w zawód, bo po namyśle chłopak potrząsnął głową.
— Niestety. Nie wydaje mi się, żebym się z nim zetknął. Nie wiecie, co się z nim stało? Nic, żadnej informacji?
— Nic. — Elof potrząsnął głową. — Niemcy złapali go w Kristiansand. Od tamtej pory cisza. Kto wie, może nawet…
— Nie, ojcze, to niemożliwe!
Elsy poczuła, że łzy napływają jej do oczu. Zawstydziła się i pobiegła na górę, do swojego pokoju. Przyniosła wstyd rodzicom! Płakać przy obcym człowieku!
— Czy wasza córka znała tego… Axela? — spytał Norweg ze smutkiem.
— Przyjaźni się z jego młodszym bratem, Erikiem, który bardzo to przeżywa, jak cała rodzina Axela — odparł Elof z westchnieniem.
— Wojna przyniosła cierpienie wielu ludziom — powiedział chłopak ponuro.
Elof domyślił się, że musiał być świadkiem rzeczy, których chłopak w jego wieku nie powinien oglądać.
— A twoja rodzina… — zagadnął ostrożnie.
Stojąca przy zlewie Hilma zastygła z talerzem i ścierką w rękach.
— Nie wiem, gdzie są — odpowiedział w końcu Hans, patrząc w stół. — Odszukam ich, jak wojna się skończy. Jeśli to w ogóle nastąpi. Wcześniej nie mogę wrócić do Norwegii.
Hilma spojrzała na męża ponad jasną głową chłopaka. Porozumieli się wzrokiem i Elof chrząknął.
— Latem wynajmujemy dom letnikom. Sami mieszkamy wtedy w suterenie. Przez resztę roku suterena stoi pusta. Może… chciałbyś zostać tu na jakiś czas, odpocząć i zastanowić się, co dalej. Mógłbym ci znaleźć jakąś pracę. Nie w pełnym wymiarze, ale żebyś miał przynajmniej jakiś grosz w kieszeni. Muszę zgłosić policji, że cię przywiozłem, ale jeśli obiecam, że będę miał na ciebie oko, nie powinno być problemów.
— Pod warunkiem, że z zarobionych pieniędzy będę mógł wam płacić za mieszkanie — powiedział Hans.
Patrzył na nich wzrokiem, w którym była i wdzięczność, i świadomość, jaki dług zaciąga.
Elof spojrzał na Hilmę, a potem skinął głową.
— Niech będzie. W czas wojny przyda się każdy dodatkowy zarobek.
— Pójdę przygotować suterenę — powiedziała Hilma, wkładając palto.
— Bardzo dziękuję. Bardzo — odparł chłopak, spuszczając wzrok, ale Elof zdążył zobaczyć, że oczy mu zalśniły.
— Nie ma o czym mówić — powiedział zażenowany. — Naprawdę nie ma o czym.
— Na pomoc!
Erika drgnęła, słysząc krzyk dobiegający z piętra. Pognała na górę. Pokonała schody kilkoma susami.
— Co się stało? — spytała, ale widząc twarz stojącej w drzwiach Margarety, urwała.
Podeszła bliżej i zobaczyła duże podwójne łóżko. Musiała wziąć głęboki oddech.
— Tato — jęknęła Margareta, wchodząc do środka.
Erika stanęła w drzwiach. Wciąż nie miała pewności, co się stało ani co powinna zrobić.
— Tato… — powtórzyła Margareta.
Herman leżał na łóżku. Nie reagował, w oczach miał pustkę. Obok niego leżała Britta, z bladą, martwą twarzą. Nie mogło być wątpliwości, że nie żyje. Herman przytulał się do niej, obejmował sztywne ciało.
— Zabiłem ją — powiedział cicho.
Margareta gwałtownie zaczerpnęła powietrza.
— Tato, co ty opowiadasz? Przecież nie zabiłeś mamy!
— Zabiłem ją — powtórzył monotonnym głosem i jeszcze mocniej objął martwe ciało żony.
Córka obeszła łóżko i przysiadła po stronie ojca. Po chwili udało jej się uwolnić jego ręce. Pogłaskała go po czole i powiedziała cicho:
— Tatusiu, to nie twoja wina. Mama była chora. Pewnie serce nie wytrzymało. Zrozum, to nie twoja wina.
— Zabiłem ją — powtórzył, wpatrując się w plamę na ścianie.
Margareta spojrzała na Erikę.
— Proszę, niech pani zadzwoni po karetkę.
Erika zawahała się.
— Czy zadzwonić również na policję?
— Tata jest w szoku i nie wie, co mówi. Nie potrzeba żadnej policji — ostro odparła Margareta. Odwróciła się do ojca i chwyciła jego dłoń. — Tatusiu, pozwól, że się wszystkim zajmę. Zadzwonię po Annę Gretę i Birgittę. Pomożemy ci, jesteśmy z tobą.
Nie odpowiadał, leżał bez ruchu na łóżku. Pozwolił córce trzymać się za rękę, ale nie odwzajemnił uścisku.
Erika zeszła na dół i sięgnęła po komórkę. Musiała się zastanowić, zanim wybrała numer.
— Martinie, mówi Erika. Słuchaj. Jestem w domu niejakiej Britty Johansson. Ona nie żyje, a jej mąż mówi, że ją zabił. Wygląda to na naturalną śmierć, ale…
— Dobrze, zaczekam. Zadzwonisz po karetkę czy ja mam to zrobić?
— Okej.
Odkładała słuchawkę z nadzieją, że nie popełniła głupstwa. Wszystko wskazywało na to, że Margareta miała rację, że Britta umarła we śnie. Ale dlaczego Herman powiedział, że ją zabił? Co za zbieg okoliczności: umiera kolejna osoba z kręgu przyjaciół matki, zaledwie dwa miesiące od śmierci Erika. Dobrze zrobiła, że zadzwoniła na policję.
Wróciła na piętro.
— Wezwałam pomoc — powiedziała. — Co jeszcze mogłabym…
— Proszę zaparzyć kawy. Spróbuję sprowadzić tatę na dół.
Margareta delikatnie posadziła Hermana na łóżku.
— Chodź, tatusiu, zejdziemy na dół i zaczekamy na karetkę.
Erika zeszła do kuchni. Chwilę musiała szukać. Wreszcie znalazła wszystko, co potrzebne, i zaparzyła duży dzbanek kawy. Po kilku minutach usłyszała na schodach kroki. Margareta ostrożnie sprowadziła ojca na parter, a potem przyprowadziła do kuchni. Osunął się na krzesło jak worek.