— Mam nadzieję, że dadzą mu coś na uspokojenie — powiedziała Margareta. Była wyraźnie zmartwiona. — Musiał tak przy niej leżeć od wczoraj. Nie rozumiem, dlaczego nie zadzwonił po nas…
— Zadzwoniłam… — Erika urwała. Po chwili dokończyła: — Zadzwoniłam też na policję. Na pewno ma pani rację, ale musiałam… — Nie znajdowała słów.
Margareta spojrzała na nią, jakby chciała powiedzieć, że straciła rozum.
— Na policję? Pani naprawdę myśli, że ojciec mówi poważnie? Czy pani oszalała? Przeżył szok, gdy znalazł martwą żonę, a teraz na dodatek będzie przesłuchiwany przez policję? Jak pani śmie?
Margareta zrobiła krok w kierunku Eriki. Erika podniosła dzbanek z kawą. W tym momencie zadzwonił dzwonek.
— To pewnie oni, pójdę otworzyć — powiedziała Erika, odstawiając dzbanek.
Rzeczywiście. Za drzwiami stał Martin. Ponuro kiwnął głową.
— Cześć, Erika.
— Cześć — odparła cicho, odsuwając się od drzwi.
A jeśli się pomyliła i naraziła załamanego człowieka na niepotrzebne cierpienie? Już za późno, żeby się wycofać.
— Leży w sypialni, na górze — powiedziała cicho i wskazując na kuchnię, dodała: — Mąż jest tam. Z córką. To ona ich znalazła… Zdaje się, że ona nie żyje już od jakiegoś czasu.
— Okej. Rozejrzyjmy się.
Martin skinął na Paulę i załogę karetki. Przedstawił Pauli Erikę i poszedł do kuchni. Margareta stała przy ojcu, głaszcząc go po ramieniu.
— To jakiś absurd — powiedziała, patrząc na Martina. — Matka zmarła we śnie, ojciec jest w szoku. Czy to naprawdę konieczne?
Martin podniósł ręce w uspokajającym geście.
— Na pewno jest tak, jak pani mówi. Ale skoro już tu jesteśmy, pozwoli pani, że rzucimy okiem. Zaraz będzie po wszystkim. Naprawdę szczerze pani współczuję.
Spojrzał jej w oczy, Margareta niechętnie skinęła głową.
— Matka leży na górze. Mogę zadzwonić po siostry i męża?
— Oczywiście — odparł Martin, idąc w stronę schodów.
Erika zastanawiała się chwilę. W końcu ruszyła za nim i załogą karetki. Stanęła z boku i powiedziała cicho do Martina:
— Przyszłam, żeby z nią porozmawiać, między innymi o Eriku Franklu. Może to zbieg okoliczności, ale trochę dziwny, prawda?
Martin spojrzał na nią, przepuszczając lekarza.
— Uważasz, że jest jakiś związek między tymi sprawami? Jaki?
— Nie wiem. — Erika potrząsnęła głową. — Ale szperam w przeszłości mojej matki, która od dzieciństwa przyjaźniła się z Erikiem Franklem i Brittą. Był jeszcze jakiś Frans Ringholm.
— Frans Ringholm? — Martin drgnął.
— Tak. Znasz go?
— No, tak… Musieliśmy z nim porozmawiać o zabójstwie Erika — odparł Martin w zamyśleniu. Poczuł, jak w jego głowie ruszają kółeczka jakiegoś mechanizmu.
— Czy to nie dziwne, że teraz umiera Britta? Dwa miesiące po Eriku Franklu? — naciskała Erika.
Martin nadal miał wątpliwości.
— Przecież to nie są młodzi ludzie. W ich wieku przydarzają się różne rzeczy: udary, zawały, co tylko chcesz.
— Cóż, od razu mogę stwierdzić, że to nie był ani zawał, ani udar — z sypialni usłyszeli głos lekarza.
Drgnęli.
— Co w takim razie? — spytał Martin, wchodząc do pokoju.
Przystanął za lekarzem, przy łóżku. Erika wolała zostać w drzwiach. Wyciągała szyję, żeby lepiej widzieć.
— Ta pani została uduszona — powiedział lekarz, wskazując na oczy Britty. Drugą ręką podniósł jej powiekę. — W oczach ma punktowe wybroczyny.
— Co takiego? — Martin nie zrozumiał.
— Małe czerwone plamki na białkach oczu. Skutek niewielkich krwawień z uszkodzonych naczyń włosowatych. Co z kolei jest skutkiem zwiększonego ciśnienia krwi. Bez wątpienia wskutek duszenia.
— A czy mogła się udusić sama, z tym samym skutkiem? — spytała Erika.
— Oczywiście, że mogła — odparł lekarz. — Ale ponieważ już podczas wstępnego badania znalazłem w jej gardle piórko, zaryzykuję stwierdzenie, że to jest narzędzie zbrodni. — Wskazał na białą poduszkę przy głowie Britty. — Wybroczyny wskazują jednak na to, że duszono ją również, naciskając na szyję. Jakby ktoś ją chwycił za gardło. Ostatecznie rozstrzygnie to sekcja zwłok. Jedno jest pewne: nie napiszę w akcie zgonu, że zmarła z przyczyn naturalnych, dopóki lekarz sądowy mnie nie przekona, że się mylę. Od tej chwili należy traktować ten pokój jako miejsce zbrodni.
Wstał i ostrożnie wyszedł. Martin zrobił to samo, a potem zadzwonił po techników, żeby dokładnie zbadali ślady.
Kazał wszystkim zejść na dół, a potem sam zszedł do kuchni i usiadł przed Hermanem. Margareta spojrzała na niego i na jej czole pojawiła się pionowa zmarszczka. Patrząc na niego, domyśliła się, że coś jest nie tak.
— Jak ma na imię pani ojciec? — spytał.
— Herman — odparła. Pionowa zmarszczka jeszcze się pogłębiła.
— Panie Hermanie — odezwał się Martin. — Czy mógłby mi pan powiedzieć, co tu się stało?
Herman nie odpowiedział. Słychać było tylko, jak załoga karetki rozmawia w salonie przez telefon. W końcu podniósł wzrok i powiedział wyraźnie:
— Zabiłem ją.
Nadszedł piątek, a wraz z nim cudowna pogoda. Mellberg wybrał się na długi spacer, żeby dać się wybiegać Ernstowi. Pies był wyraźnie uradowany babim latem.
— Wiesz, Ernst — powiedział, czekając na psa, który zatrzymał się przy krzaku i podniósł łapę. — Wieczorem twój pan znów idzie pohasać.
Ernst przekrzywił łeb, jakby się zastanawiał, a potem skupił się na załatwianiu swojej potrzeby.
Mellberg złapał się na tym, że pogwizduje na myśl o lekcji i o przytulaniu Rity w tańcu. Naprawdę wciągnęła go ta salsa.
Nagle spochmurniał. Marzenia o gorących rytmach zakłóciły rozważania o śledztwie, a właściwie śledztwach. Niech to szlag trafi. Człowiek nigdy nie ma spokoju, bo inni koniecznie muszą się nawzajem zabijać. Trudno, przynajmniej jedna sprawa wydaje się prosta. Przecież ten mąż się przyznał. Trzeba tylko poczekać na protokół z sekcji zwłok. Potwierdzi, że to morderstwo, i będzie po sprawie. Nie zwracał większej uwagi na Martina Molina, który bredził coś o tym, że to dziwne, że zamordowano kogoś, kto znał Erika Frankla. Mój Boże, znajomość sprzed sześćdziesięciu lat. Cała wieczność minęła od tamtej pory. Jaki to może mieć związek ze śledztwem w sprawie morderstwa? Zupełny absurd. Zgodził się jednak, żeby Molin trochę poszperał, sprawdził billingi i tak dalej, czyli poszukał ewentualnego ogniwa łączącego te sprawy. Na pewno nic nie znajdzie, ale przynajmniej nie będzie już mógł gadać.
W tym momencie zdał sobie sprawę, że gdy tak się pogrążał w myślach, nogi same zaniosły go pod dom Rity. Ernst przystanął przed klatką schodową i zamerdał ogonem. Mellberg spojrzał na zegarek. Jedenasta. Idealna pora na kawę, pod warunkiem że Rita jest w domu. Chwilę się wahał, ale w końcu nacisnął guzik domofonu. Nikt się nie odezwał.
— Halo!
Za plecami usłyszał czyjś głos i aż podskoczył. Johanna szła z trudem, kołysząc się na boki i podpierając ręką kręgosłup.
— Człowiek musi się zdrowo namęczyć, żeby sobie zrobić mały spacer — powiedziała z rozdrażnieniem. Wychyliła się do tyłu, żeby wyprostować plecy, i skrzywiła się. — Dostaję szału od tego siedzenia w domu, ale ciało nie nadąża za głową.
Westchnęła i pogładziła swój wielki brzuch.
— Przyszedłeś do Rity, prawda? — spojrzała na niego z chytrym uśmiechem.