Выбрать главу

— Właściwie… no, tak… — odparł Mellberg zmieszany. — My… to znaczy jesteśmy na spacerze, pies mnie przyprowadził, bo pewnie chciał do… ech… Seniority, więc…

— Rity nie ma — wyjaśniła Johanna z tym samym chytrym uśmiechem. Widać było, że bawi ją jego zmieszanie. — Jest u przyjaciółki. Gdybyś miał ochotę na kawę, to znaczy gdyby Ernst miał ochotę wejść na górę mimo nieobecności Seniority — Johanna mrugnęła porozumiewawczo — to możesz mi towarzyszyć. Mam chandrę.

— Tak… bardzo chętnie — powiedział Mellberg i ruszył za nią.

Kiedy weszli, Johanna musiała przysiąść w kuchni, żeby odsapnąć.

— Zaraz nastawię kawę, tylko chwilę odetchnę.

— Posiedź sobie — powiedział Mellberg. — Widziałem, gdzie Rita trzyma kawę, mogę zrobić. Odpocznij sobie.

Johanna patrzyła ze zdziwieniem, jak Mellberg krząta się po kuchni. Cieszyła się, że nie musi wstawać.

— Musi ci być ciężko — powiedział Mellberg, nalewając wody do maszynki i zerkając na jej brzuch.

— Mało powiedziane. Ciąża jest stanem zdecydowanie przereklamowanym. Przez pierwsze trzy miesiące ma się mdłości i nie można się oddalać od ubikacji, bo może się zachcieć rzygać. Potem przez kolejnych parę miesięcy jest całkiem okej, a chwilami nawet przyjemnie. A potem człowiek zmienia się w Barbapapę, a może raczej w Barbamamę.

— Tak, a potem…

— Lepiej nie kończ! — Johanna pogroziła mu palcem. — Boję się nawet o tym myśleć. Jak sobie pomyślę, że dziecko może wyjść tylko w jeden sposób, od razu wpadam w panikę. Jeśli mi teraz powiesz, że kobiety od zawsze rodzą dzieci i jakoś z tego wychodzą, a potem rodzą kolejne, więc nie może być aż tak źle, to niestety będę musiała ci przyłożyć.

Mellberg podniósł ręce do góry.

— Rozmawiasz z kimś, kto nigdy nawet się nie zbliżył do porodówki…

Nakrył do kawy i usiadł przy stole.

— W każdym razie musi być fajnie jeść za dwoje.

Roześmiał się, gdy wsunęła do ust trzecie ciasteczko.

— To wielka zaleta i korzystam, póki mogę. — Zaśmiała się, sięgając po kolejne. — Coś mi się zdaje, że ty też się kierujesz tą zasadą, chociaż nie możesz się zasłaniać ciążą.

Wskazała palcem na jego obfite brzuszysko.

— Raz-dwa go wysalsuję.

Objął brzuch rękami.

— Muszę kiedyś przyjść popatrzeć na was — powiedziała Johanna, uśmiechając się miło.

Mellberg był zachwycony. Nie był przyzwyczajony do tego, żeby ktoś doceniał jego towarzystwo. Przy okazji doszedł do wniosku, który jego samego zaskoczył: że bardzo dobrze się czuje w jej towarzystwie. Nabrał powietrza, żeby dodać sobie odwagi, i zadał pytanie, które nie dawało mu spokoju od tamtego lunchu, gdy kawałki układanki złożyły się w całość:

— Jak… Ojciec… Kto…

Zdawał sobie sprawę, że nie ujął tego najlepiej, ale Johanna i tak zrozumiała, o co mu chodzi. Spojrzała na niego przenikliwie, jakby się zastanawiała, czy odpowiedzieć. W końcu jej twarz się rozjaśniła. Najwyraźniej postanowiła przyjąć, że powoduje nim tylko ciekawość.

— W klinice. W Danii. Ojciec biologiczny nieznany. W każdym razie nie poderwałam go w żadnej knajpie, jeśli o to ci chodzi.

— Nie… nie pomyślałem tak — zaprzeczył, ale w duchu musiał przyznać, że przyszła mu do głowy taka myśl.

Spojrzał na zegarek. Trzeba wracać do komisariatu. Za chwilę pora lunchu, nie można go przegapić. Podniósł się, odstawił filiżanki i talerzyki do zlewu, a potem przystanął i zastanawiał się chwilę. W końcu sięgnął do tylnej kieszeni spodni, do portfela, wyjął wizytówkę i podał ją Johannie.

— Gdyby… w razie potrzeby albo gdyby coś się stało… Oczywiście domyślam się, że i Paula, i Rita są w pogotowiu… ale tak na wszelki wypadek…

Johanna zdumiała się. Wzięła wizytówkę, a Mellberg pośpieszył do przedpokoju. Sam nie wiedział, skąd mu to przyszło do głowy. Może stąd, że ciągle miał w pamięci wrażenie, jakie zrobiło na nim kopnięcie nóżką o jego dłoń, którą Johanna położyła sobie na brzuchu.

— Ernst, do mnie — powiedział surowo i popchnął psa do wyjścia. Bez pożegnania zamknął za sobą drzwi.

Martin wpatrywał się w billingi. Nie potwierdzały jego domysłów, ale i nie obalały. Na krótko przed śmiercią Erika do braci dzwonił ktoś z domu Britty i Hermana. Zarejestrowano dwie rozmowy. I kolejną parę dni temu: ktoś — Britta lub Herman — dzwonił do Axela. Odnotowano również telefon do Fransa Ringholma.

Martin patrzył w okno. Odsunął krzesło i oparł nogi na blacie biurka. Przez całe przedpołudnie przeglądał papiery, zdjęcia i inne materiały zgromadzone podczas śledztwa w sprawie śmierci Erika Frankla. Był zdecydowany: nie spocznie, dopóki nie znajdzie nici łączącej te morderstwa. Na razie nie miał nic — oprócz billingów.

Rzucił je ze złością na biurko. Chyba utknął. Zdawał sobie sprawę, że Mellberg pozwolił mu przeanalizować okoliczności śmierci Britty Johansson tylko po to, żeby mu zamknąć usta. Był przekonany, podobnie zresztą jak pozostali, że sprawcą jest jej mąż. Do tej pory nie udało się jednak przesłuchać Hermana. Leżał w szpitalu i według lekarzy był w głębokim szoku. Trzeba cierpliwie czekać, aż lekarze uznają, że stan jego zdrowia pozwala go przesłuchać.

Zrobiło się jedno wielkie zamieszanie i Martin zupełnie nie wiedział, od której strony się do tego zabrać. Patrzył na teczkę z dokumentami, jakby je zaklinał, by przemówiły. I wtedy przyszło mu coś do głowy. Że też wcześniej o tym nie pomyślał.

Niespełna pół godziny później podjechał przed dom Patrika i Eriki. Będąc już w drodze, zadzwonił, żeby się upewnić, czy zastanie Patrika. Patrik otworzył mu już po pierwszym dzwonku. Na ręku trzymał Maję. Na widok Martina zaczęła wymachiwać rączkami.

— Cześć, dziewczyno — powiedział Martin i pomachał palcami.

Wyciągnęła do niego ręce i bynajmniej nie miała zamiaru go puścić, więc już po chwili siedział na kanapie w salonie z Mają na kolanach. Patrik usiadł na fotelu i pocierał podbródek, pochylając się nad papierami i zdjęciami.

— Gdzie Erika? — spytał Martin, rozglądając się.

— Co? Erika? — Patrik spojrzał na niego zdezorientowany. — Pojechała do biblioteki. Szuka materiałów do nowej książki.

— Ach tak.

Martin zabrał się do zabawiania Mai, żeby Patrik mógł spokojnie czytać.

— Więc sądzisz, że Erika ma rację? — odezwał się w końcu Patrik i podniósł wzrok na Martina. — Myślisz, że coś łączy te dwa morderstwa?

Martin zastanawiał się chwilę, a potem skinął głową.

— Tak uważam. Na razie nie mam dowodów, ale skoro pytasz, co o tym myślę, odpowiadam: jestem prawie pewien, że jakiś związek jest.

Patrik kiwnął głową.

— No tak. W przeciwnym razie byłby to bardzo dziwny zbieg okoliczności. — Rozprostował nogi. — Pytaliście Axela Frankla i Fransa Ringholma, w jakiej sprawie dzwonili Johanssonowie?

— Nie, jeszcze nie. — Martin potrząsnął głową. — Najpierw chciałem się dowiedzieć, co o tym myślisz. Czy nie zwariowałem, szukając sprawcy, skoro ktoś już się przyznał.

— Tak, ten jej mąż. Tylko dlaczego mówi, że ją zabił, jeśli tego nie zrobił? — powiedział w zamyśleniu Patrik.

— Czy ja wiem? Może dlatego, że chce kogoś chronić?

Martin wzruszył ramionami.

— Hm… — Patrik przewracał kartki. — A co ze śledztwem w sprawie zamordowania Erika Frankla? Jest jakiś postęp?

— Nie powiedziałbym — niechętnie odpowiedział Martin, huśtając Maję na kolanie. — Paula sprawdza Przyjaciół Szwecji. Przesłuchaliśmy sąsiadów, ale nikt sobie nie przypomina, żeby widział coś, co by odbiegało od normy. Faktem jest, że dom Franklów stoi trochę na uboczu, więc nie mieliśmy większych nadziei, że ktoś coś zauważył, i niestety nasze obawy się potwierdziły. Wszystko tam jest.