Wskazał palcem papiery rozłożone na stole.
— A finanse Frankla? — Przerzucał papiery, w końcu wyciągnął kilka leżących na spodzie. — Nie znalazłeś w nich nic dziwnego?
— Niespecjalnie. Zwykłe sprawy. Rachunki, pojedyncze mniejsze wypłaty, no wiesz.
– Żadnych większych przelewów? Nic w tym rodzaju?
Patrik wpatrywał się w kolumny liczb.
— Nie. Jedyna rzecz, która trochę odbiega od reszty, to comiesięczny przelew z jego konta. Według banku robił ten przelew regularnie od prawie pięćdziesięciu lat.
Patrik drgnął i spojrzał na Martina.
— Od pięćdziesięciu lat? Do kogo trafiały te pieniądze?
— Do kogoś z Göteborga. Nazwisko powinno być na którejś z kartek w teczce — powiedział Martin. — To nie były duże sumy. Wprawdzie z czasem wzrosły i ostatnio to były dwa tysiące koron, ale nie wydaje się… Nie sądzę, żeby chodziło o szantaż czy coś podobnego. Bo kto zgodziłby się płacić przez pięćdziesiąt lat?
W tym momencie Martin zdał sobie sprawę, że to, co mówi, nie jest zbyt przekonujące. Miał ochotę puknąć się w czoło. Należało sprawdzić te przelewy. Nic to. Lepiej późno niż wcale.
— Mógłbym jeszcze dziś zadzwonić do tego kogoś, dowiedzieć się, o co chodzi — powiedział.
Przesadził Maję na drugie kolano, bo noga zdrętwiała mu od huśtania.
Patrik milczał chwilę, a potem powiedział:
— Nie. Wiesz co, muszę się trochę ruszyć. — Otworzył teczkę i wyjął kartkę. — Człowiek, który dostawał te przelewy, nazywa się Wilhelm Fridén. Mogę jutro do niego pojechać i pogadać. Tu jest adres. — Machnął kartką. — Chyba aktualny, co?
— Dostaliśmy z banku, czyli powinien być aktualny — odparł Martin.
— Dobrze. Jutro tam pojadę. Sprawa może się okazać delikatna. Głupio byłoby dzwonić.
— Okej, jeśli chcesz i możesz, to będę wdzięczny — powiedział Martin. — Ale co zrobisz z… — Wskazał na Maję.
— Panienka pojedzie ze mną — powiedział Patrik, uśmiechając się szeroko do córki. — Przy okazji odwiedzimy ciocię Lottę i jej dzieci, tak? Fajnie będzie.
Maja zagulgotała na potwierdzenie, że będzie fajnie, i klasnęła w rączki.
— Mógłbym to zatrzymać na parę dni? — spytał Patrik, wskazując na teczkę.
Martin się zamyślił. Większość materiałów została skopiowana, nie powinno być problemu.
— Pewnie, zatrzymaj. I powiedz mi, gdybyś znalazł jeszcze coś, czemu należałoby się przyjrzeć. Jeśli ty sprawdzisz tego człowieka z Göteborga, to my w tym czasie porozmawiamy z Fransem Ringholmem i Axelem Franklem o telefonach od Britty lub Hermana Johanssonów.
— Ale nie pytaj Axela o przelewy, dopóki nie dowiem się więcej.
— Oczywiście.
— I nie załamuj się — powiedział pocieszającym tonem Patrik, gdy razem z Mają odprowadzali Martina do drzwi. — Wiesz, jak jest. Prędzej czy później zawsze udaje się znaleźć brakujący elemencik i nagle wszystko rusza naprzód.
— Wiem — odparł Martin bez przekonania. — Ale szkoda, że akurat teraz masz ten urlop. Przydałbyś się. — Uśmiechnął się, żeby złagodzić te słowa.
— Wierz mi, ciebie też to spotka. Będziesz tkwił po uszy w pieluchach, a ja w tym czasie będę zasuwać w komisariacie.
Mrugnął do Martina i zamknął za nim drzwi.
— Pomyśl, jutro pojedziemy sobie razem do Göteborga — powiedział i zrobił pirueta z córeczką na ręku. — Tylko musimy to chytrze sprzedać mamie.
Maja kiwnęła główką.
Paula była zmęczona i przepełniało ją obrzydzenie. Od kilku godzin tkwiła przy komputerze, szukając w sieci informacji o szwedzkich organizacjach neonazistowskich, a przede wszystkim o Przyjaciołach Szwecji. Hipoteza, że stoją za śmiercią Erika Frankla, wydawała się najbardziej prawdopodobna, ale brakowało konkretów. Nie znaleźli żadnych listów z pogróżkami. Mieli tylko listy od Fransa Ringholma, w których dawał do zrozumienia, że Przyjaciołom Szwecji nie podoba się to, co Erik robi, i oznajmiał, że już nie może go chronić. Nie mieli żadnych dowodów, że ktokolwiek z nich był na miejscu zbrodni. Wszyscy członkowie zarządu Przyjaciół Szwecji zgodzili się, okazując wielką pogardę, żeby policja z Uddevalli pobrała od nich odciski palców. Państwowe Laboratorium Kryminalistyczne nie stwierdziło jednak, żeby odpowiadały odciskom znalezionym w bibliotece Erika i Axela. Również sprawdzanie alibi nie dało rezultatów. Nikt nie miał stuprocentowego, ale większość dostatecznie dobre — dopóki nie wpadną na podważający je trop. Kilku członków zarządu zaświadczyło, że kiedy zamordowano Erika Frankla, Frans Ringholm odwiedzał siostrzaną organizację w Danii. Problem polegał między innymi na tym, że organizacja była znacznie większa, niż Paula się spodziewała, i sprawdzenie alibi wszystkich osób związanych lub sympatyzujących z Przyjaciółmi Szwecji było niemożliwe. A tym bardziej pobranie odcisków palców. Dlatego na razie postanowili się zająć kierownictwem. Jak dotąd poszukiwania nie przyniosły żadnych rezultatów.
Bezradnie klikała dalej. Skąd się biorą ci ludzie? Dlaczego nienawidzą? Mogłaby jeszcze zrozumieć nienawiść do konkretnych osób za doznane krzywdy. Ale żeby nienawidzić ludzi jedynie za to, że przyjechali z innego kraju albo mają inny kolor skóry? Zupełnie tego nie rozumiała.
Sama nienawidziła katów swego ojca. Ta nienawiść była tak wielka, że mogłaby ich zabić, gdyby tylko mogła. Ale na tym poprzestała. Nie pielęgnowała w sobie nienawiści, nie żyła nią. Ograniczyła ją wyłącznie do mężczyzn, którzy strzałami z karabinów zabili jej ojca. W przeciwnym razie musiałaby znienawidzić również swoją ojczyznę. A jak mogłaby to zrobić? Jak miałaby znienawidzić kraj, w którym się urodziła, w którym stawiała pierwsze kroki, bawiła się z kolegami, przesiadywała na kolanach babci, wieczorami słuchała pieśni i tańczyła na zabawach? Miałaby znienawidzić to wszystko?
A ci ludzie… Czytała kolejny tekst o tym, że takich jak ona powinno się wytępić, a w każdym razie przepędzić. Niech wracają, skąd przyszli. I jeszcze te zdjęcia. Część oczywiście z hitlerowskich Niemiec. Dobrze znane, czarno-białe zdjęcia przedstawiające sterty nagich, wychudzonych i rzuconych jak śmieci zwłok więźniów obozów koncentracyjnych w Auschwitz, Buchenwaldzie, Dachau… Przerażająco znane nazwy, kojarzące się już na zawsze z najstraszniejszym złem. Autorzy nie kryli podziwu. Albo zaprzeczali, byli i tacy. Jeden z nich, Peter Lindgren, twierdził, że to wszystko nieprawda. Według niego nie było sześciu milionów Żydów wypędzonych, zamęczonych i zagazowanych w obozach koncentracyjnych w czasie drugiej wojny światowej. Jak można czemuś takiemu zaprzeczać, gdy jest tyle dowodów, tylu świadków? Jak funkcjonują takie chore umysły?
Drgnęła, słysząc pukanie.
— Cześć, co robisz?
Martin zajrzał przez uchylone drzwi.
— Czytam o Przyjaciołach Szwecji — odparła z westchnieniem. — Aż strach bierze. Wiedziałeś, że w Szwecji jest około dwudziestu organizacji neonazistowskich? Że nacjonalistyczni Szwedzcy Demokraci zdobyli w sumie dwieście osiemdziesiąt jeden miejsc w stu czterdziestu czterech radach gminy? Kurczę, dokąd ten kraj zmierza?
— Rzeczywiście, człowiek zaczyna się zastanawiać — powiedział Martin.
— W każdym razie nic konkretnego nie znalazłam.