Выбрать главу

— Wydaje mi się, że… — Znów zmrużyła oczy. — Chyba Ignoto militi.

— A co to znaczy? — spytał Patrik.

— Nie wiem. Zgaduję, że ma to coś wspólnego z wojskiem. Ale to pewnie nic ważnego. Takie sobie bazgroły — powiedziała. Była zawiedziona.

— Wiesz, rozmawiałem dziś z Martinem, kiedy mi przywiózł teczkę. — Patrik opuścił gazetę i przechylił głowę na bok. — W zamian poprosił mnie o przysługę. — Nie wspomniał, że sam zaofiarował pomoc, bo po co? Chrząknął i mówił dalej: — Poprosił, żebym sprawdził pewnego człowieka z Göteborga, któremu Erik Frankel od pięćdziesięciu lat regularnie co miesiąc przelewał na konto pewną sumę.

— Od pięćdziesięciu lat? — Erika zmarszczyła brwi. — Płacił komuś przez pięćdziesiąt lat? O co chodziło? Jakiś szantaż? — Nie potrafiła ukryć zaciekawienia.

— Nie wiadomo. W każdym razie Martin spytał, czy mógłbym to sprawdzić.

— Oczywiście, jadę z tobą — oznajmiła z zapałem.

Patrik spojrzał na żonę. Niezupełnie takiej reakcji się spodziewał.

— E, może… — jąkał się, szukając powodu, by nie zabierać jej ze sobą. Ale sprawdzenie operacji na koncie to w końcu rutynowa sprawa, nie powinno być problemu. — No dobrze, jedź ze mną. Wstąpimy potem do Lotty, żeby Maja mogła się spotkać z kuzynami.

– Świetnie — odparła Erika. Lubiła siostrę Patrika. — Mam nadzieję, że w Göteborgu znajdę kogoś, kogo będę mogła spytać o medal.

— Na pewno znajdziesz. Poszukaj, posprawdzaj po południu.

Wrócił do gazety. Trzeba korzystać z okazji, póki Maja śpi.

Erika znów wzięła do ręki szkło powiększające. Chciała się jeszcze raz przyjrzeć zdjęciu notatnika Erika. Ignoto militi. Coś jej to mówiło.

Tym razem potrzebował tylko około pół godziny, żeby zapamiętać kroki.

— Dobrze, Bertil — powiedziała z uznaniem Rita i uścisnęła mu rękę. — Czuję, że zaczynasz łapać rytm.

— Zawsze dobrze mi szło w tańcu — skromnie przyznał Mellberg.

— Coś podobnego — mrugnęła do niego. — Słyszałam, że byłeś na kawie u Johanny. — Uśmiechnęła się, podnosząc na niego wzrok.

Była to kolejna rzecz, która go w niej ujęła. Nie był szczególnie postawny, ale przy jej niewielkiej postaci czuł się, jakby miał metr dziewięćdziesiąt.

— Tak się złożyło, że przechodziłem koło waszego domu… — tłumaczył się. — Akurat przechodziła Johanna i zaprosiła mnie na kawę.

— Aha, tak się złożyło — zaśmiała się Rita, kołysząc się w rytm salsy. — Szkoda, że mnie wtedy nie było. Johanna powiedziała, że bardzo miło się wam rozmawiało.

— To bardzo miła dziewczyna — powiedział Mellberg, przypominając sobie, jakie wrażenie zrobiło na nim kopnięcie małej stópki. — Naprawdę miła dziewczyna.

— Nie było im łatwo — westchnęła. — Z początku ja też nie mogłam się przyzwyczaić. Ale coś przeczuwałam, jeszcze zanim Paula przyprowadziła Johannę do domu, żeby mi ją przedstawić. Są ze sobą od prawie dziesięciu lat i szczerze mówiąc, nie chciałabym, żeby Paula była z kimś innym. Idealnie do siebie pasują. Płeć nie gra roli.

— Nie było im łatwiej w Sztokholmie? Mam na myśli reakcje otoczenia — ostrożnie spytał Mellberg i w tym samym momencie zaklął pod nosem, bo nadepnął Ricie na stopę. — Wydaje mi się, że tam to jest częste. Oglądając telewizję, człowiek ma wrażenie, że w Sztokholmie co drugi człowiek ma takie skłonności.

— Tu się z tobą nie zgodzę — zaśmiała się Rita. — Oczywiście, miałyśmy pewne obawy, gdy się tu przeprowadzałyśmy. Ale muszę powiedzieć, że jestem mile zaskoczona. Jak dotąd dziewczyny nie miały z tego powodu żadnych problemów. Chociaż kto wie, może ludzie jeszcze się nie zorientowali. Poczekamy, zobaczymy. Zresztą co miałyby zrobić? Nie żyć? Nie przeprowadzać się tam, gdzie chcą mieszkać? Czasem trzeba się odważyć ruszyć w nieznane.

Nagle posmutniała. Patrzyła w dal, ponad jego ramieniem. Mellberg pomyślał, że chyba ją rozumie.

— Trudno było zdobyć się na ucieczkę? — spytał ostrożnie i ku swemu wielkiemu zdziwieniu zdał sobie sprawę, że naprawdę chce wiedzieć.

Zazwyczaj unikał zadawania drażliwych pytań albo zadawał je po to, żeby spełnić czyjeś oczekiwania. Chociaż tak naprawdę nic go to nie obchodziło. Tym razem naprawdę chciał wiedzieć.

— I trudno, i łatwo — odparła, a Mellberg wyczytał z jej ciemnych oczu, że widziały rzeczy, których nawet nie umiałby sobie wyobrazić. — Łatwo opuścić taki kraj, jakim się stał, ale trudno, gdy pomyślę o tym, jaki był kiedyś.

Zgubiła rytm i stanęła w miejscu. Dłonie wciąż trzymała w dłoniach Mellberga. Po chwili w jej oczach pojawił się błysk, uwolniła dłonie i zaklaskała.

— Pora na kolejny krok, mianowicie obrót. Bertil, pomożesz mi pokazywać.

Ujęła jego ręce i powoli pokazała, co powinien zrobić, żeby ją obrócić. Nie było to łatwe. Myliły mu się ręce i nogi, ale Rita pokazywała tak długo, aż on i wszyscy pozostali zrozumieli, o co chodzi.

— Będzie dobrze — powiedziała, patrząc na niego.

Mellberg nie był pewien, czy chodzi o taniec, czy o coś jeszcze. Miał nadzieję, że o coś jeszcze.

Na dworze zaczęło się ściemniać. Prześcieradła na szpitalnym łóżku szeleściły przy najmniejszym poruszeniu, dlatego starał się leżeć bez ruchu. Potrzebna mu była całkowita cisza. Nie miał wpływu na dźwięki dochodzące z zewnątrz, odgłosy rozmów, kroków czy brzęk odstawianych tac. Tu, za drzwiami pokoju, mógł jednak zadbać o jak największy spokój, by nie zakłócił go nawet szelest prześcieradeł.

Spojrzał w okno. Na dworze robiło się coraz ciemniej i coraz wyraźniej widział w szybie własne odbicie. Nasunęła mu się refleksja, że ta postać na łóżku musi wyglądać wyjątkowo żałośnie. Drobny, bezbarwny starowina w szpitalnej koszuli, z przerzedzonymi włosami i pooranymi policzkami. Zupełnie jakby całe swoje znaczenie zawdzięczał Britcie. Tak był postrzegany i zawdzięczał to poczuciu godności, które ona mu dała. Nadała sens jego życiu. A teraz on jest winien jej śmierci.

Przyszły córki. Dotykały go, obejmowały, patrzyły niespokojnie, mówiły z niepokojem i troską. Nie potrafił się zdobyć na to, żeby na nie spojrzeć. Bał się, że dostrzegą w jego oczach winę, zobaczą, do czego doprowadził.

Od bardzo dawna nosili z Brittą tę tajemnicę. Dzielili ją, ukrywali i pokutowali. A przynajmniej tak mu się zdawało. Ale gdy Britta zachorowała i bariery zaczęły pękać, zdał sobie sprawę, że nie da się niczego odpokutować, że los prędzej czy później ich dopadnie. Nie da się przed nim schować ani uciec. Naiwnie wierzyli, że wystarczy żyć godnie, być dobrymi ludźmi, kochać swoje dzieci i wychować je na ludzi, którzy potrafią przekazać miłość dalej. W końcu wmówili sobie, że stworzone przez nich dobro przeważyło nad złem, które wyrządzili.

Zabił Brittę. Że też one tego nie rozumieją. Widział, że chcą z nim rozmawiać, wypytać, chcą, żeby rozwiał ich wątpliwości. Oby potrafiły się pogodzić z tym, że jest, jak jest.

Zabił Brittę. Nic mu nie zostało.

— Domyślasz się, kim jest ten człowiek i dlaczego Erik przez tyle lat posyłał mu pieniądze? — spytała Erika, gdy dojeżdżali do Göteborga.

Maja siedziała grzecznie w foteliku. Z domu wyruszyli około wpół do dziewiątej, więc gdy wjeżdżali do miasta, dochodziła dopiero dziesiąta.

— Nie, masz przed sobą wszystko, co wiemy. — Patrik wskazał głową kartkę w plastikowej koszulce leżącą na jej kolanach.