— Niestety nie ma. Poza tym nie było to rzadkie odznaczenie. Taki krzyż podczas wojny dostało około czterystu pięćdziesięciu tysięcy żołnierzy. Nie da się zatem ustalić, kogo odznaczono akurat tym.
Erika była zawiedziona. Miała nadzieję, że dzięki medalowi dowie się czegoś nowego, a tymczasem znów zabrnęła w ślepą uliczkę.
— Trudno, szkoda — powiedziała, podnosząc się.
Nie potrafiła ukryć rozczarowania. Podziękowała i podała Grundénowi rękę, a on znów ją ucałował.
— Przykro mi — powiedział, odprowadzając ją do drzwi. — Żałuję, że nie mogłem pani pomóc…
— Nie szkodzi — odparła, otwierając drzwi. — Znajdę inny sposób, bo postanowiłam rozgryźć tę sprawę. Muszę wiedzieć, skąd i dlaczego matka miała ten medal.
Ale kiedy zamknęła za sobą drzwi, ogarnęło ją zwątpienie. Pomyślała, że chyba nigdy nie rozwiąże tej zagadki.
17
Sachsenhausen 1945
Transport do Niemiec był jak sen. Zapamiętał przede wszystkim, że bardzo bolało go ucho, zaczęło ropieć. Stłoczony z innymi więźniami z Grini, jechał pociągiem i nie potrafił myśleć o niczym innym jak o bólu rozsadzajacym mu czaszkę. Nawet wiadomość, że zostaną przewiezieni do Niemiec, przyjął z tępą obojętnością. Poczuł nawet niejaką ulgę. Rozumiał, co to oznacza. Śmierć — choć w zasadzie nikt nie wiedział, co ich czeka. Krążyły szepty, aluzje i pogłoski, że czeka ich śmierć. Wiedział, że więźniów z jego grupy objęto akcją pod kryptonimem NN. Nacht und Nebel. Mieli zniknąć, jakby zgubili się w nocnej mgle, bez sądu, bez wyroku. Wszyscy o tym słyszeli i przygotowali się na to, co miało ich czekać na stacji końcowej.
A przecież nic nie mogło ich przygotować na straszliwą rzeczywistość obozu. Na pobyt w piekle, choć nie płonął tam ogień piekielny. Minęło już kilka tygodni, odkąd przyjechał, i to, co przez ten czas zdążył zobaczyć, prześladowało go we śnie i potem, gdy musieli wstawać przed świtem, o trzeciej, żeby pracować bez przerwy do dziewiątej wieczorem.
Więźniom z grupy NN było najtrudniej. Traktowano ich jak zmarłych, więc stali bardzo nisko w obozowej hierarchii. Żeby nie było wątpliwości, kim są, nosili na plecach czerwoną literę N. Kolor czerwony wskazywał, że są więźniami politycznymi. Kryminalni nosili zielone znaki. Między czerwonymi i zielonymi toczyła się ciągła walka o panowanie nad obozową społecznością. Jedyną pociechą była solidarność więźniów z krajów skandynawskich. Choć mieszkali w różnych częściach obozu, wieczorem, po pracy, spotykali się, żeby porozmawiać o ostatnich wydarzeniach. Kto mógł, odłamywał kawałeczek ze swego dziennego przydziału chleba. Okruchy te zbierano dla skandynawskich więźniów z bloku szpitalnego, żeby jak najwięcej z nich mogło wrócić do domu. Nie była to skuteczna pomoc. Umierało ich więcej, niż Axel potrafił zliczyć.
Spojrzał na rękę, w której trzymał łopatę. Sama kość obciągnięta skórą, żadnych mięśni. Oparł się na niej, korzystając z okazji, że stojący najbliżej strażnik patrzy w inną stronę, ale strażnik się odwrócił i Axel natychmiast zaczął kopać. Dysząc z wysiłku, starał się nie patrzeć na to, co mieli zakopać. Pierwszego dnia popełnił błąd. Teraz wystarczyło, że zamknął powieki, żeby mu stanął przed oczami stos trupów. Skrajnie wychudzonych ludzkich zwłok, rzuconych na kupę jak odpadki. Spadały jak leci do dołu. Starał się nie patrzeć, ale i tak widział je kątem oka, gdy z wielkim trudem nabierał na łopatę tylko tyle ziemi, żeby nie ściągnąć na siebie uwagi strażników.
Więzień stojący obok osunął się na ziemię. Równie chudy i niedożywiony jak Axel. Runął na ziemię i nie mógł wstać. Axelowi przemknęła przez głowę myśl, żeby podejść i pomóc, ale takie myśli nigdy nie zamieniały się w czyn. Chodziło o to, żeby przeżyć, i tylko na to starczało energii. Żeby przeżyć, każdy musiał pilnować swego. Posłuchał rady niemieckich więźniów politycznych: Nie auffallen, pod żadnym pozorem nie podpaść, nie zwracać na siebie uwagi, a gdy się zanosi na awanturę, dyskretnie wmieszać się w tłum. Dlatego Axel patrzył obojętnie, jak strażnik podchodzi do więźnia, chwyta go za ramię i ściąga w sam środek dołu, w najgłębsze miejsce. Zostawił go i wdrapał się na górę. Nie strzelił, szkoda mu było kuli. Przyszły takie czasy, że strzelanie do kogoś, kto w zasadzie już jest martwy, byłoby marnotrawstwem. Przykryją go trupy. Udusi się pod nimi, chyba że wcześniej umrze. Axel odwrócił wzrok i kopał dalej. Już nie wędrował myślami do domu, do swoich. Jeśli się chce przeżyć, nie ma miejsca na takie myśli.
Minęły już dwa dni, a Erika nadal była przygnębiona. Myślała, że dowie się o medalu czegoś więcej. Zdawała sobie sprawę, że Patrik czuje się podobnie. Jemu też się nie udało wyjaśnić tajemnicy przelewów z konta Erika. Ale nie rezygnowali. Patrik nadal wierzył, że znajdzie coś w papierach Wilhelma Fridéna, a Erika postanowiła nadal szukać informacji o medalu.
Usiadła do pisania, ale nie mogła się skupić na książce. Zbyt wiele myśli krążyło jej po głowie. Sięgnęła po torebkę cukierków i już po chwili rozkoszowała się smakiem irysa w czekoladzie. Trzeba z tym skończyć. Ale ostatnio tyle się działo, że nie mogła sobie odmówić odrobiny przyjemności. Pomyśli o tym, ale później. Przecież wiosną, przed ślubem, dzięki silnej woli udało jej się schudnąć. Na pewno uda się jeszcze raz. Ale nie dziś.
— Erika! — zawołał z dołu Patrik.
Wyjrzała na schody.
— Dzwoniła Karin. Idzie na spacer z Luddem. Dołączymy do niej z Mają.
— Okej — odparła Erika, międląc irysa w ustach.
Wróciła do pokoju i usiadła przed komputerem. Nadal nie wiedziała, co ma myśleć o tych spacerach z byłą żoną. Karin wydała jej się wprawdzie sympatyczna, a od czasu ich rozwodu minęło sporo czasu, w dodatku była zupełnie przekonana, że jeśli chodzi o Patrika, sprawa jest absolutnie zakończona. A jednak. Puszczając go na spacer z byłą, czuła się dziwnie. Przecież kiedyś z nią spał. Potrząsnęła głową, żeby nie wyobrażać sobie za dużo. Na pocieszenie sięgnęła po następnego irysa. Powinna się wziąć w garść. Przecież nie jest zazdrosna.
Żeby rozproszyć te myśli, zaczęła surfować po internecie. Coś jej się przypomniało. Otworzyła wyszukiwarkę, wpisała Ignoto militi i kliknęła na przycisk „szukaj”. Pojawiło się kilka linków. Otworzyła pierwszy od góry i przeczytała z zainteresowaniem. Przypomniała sobie, skąd zna te słowa. Ze szkolnej wycieczki do Paryża, wieki temu. Z grupką znudzonych adeptów języka francuskiego znalazła się pod Łukiem Triumfalnym przy Grobie Nieznanego Żołnierza. Ignoto militi znaczy po prostu: nieznanemu żołnierzowi.
Ze zmarszczonym czołem patrzyła na ekran. Myśli galopujące w jej głowie zamieniały się w pytania. Czy to przypadek, że Erik Frankel nabazgrał te słowa w swoim notatniku? A może to coś znaczy? Jeśli tak, to co? Szukała w sieci dalej, ale nie znalazła już nic i zamknęła wyszukiwarkę. Włożyła do ust kolejnego, trzeciego irysa, nogi położyła na biurku i zaczęła się zastanawiać, co dalej. Zanim zdążyła wyssać irysa do końca, przyszedł jej do głowy pewien pomysł. Przecież jest ktoś, kto może coś wiedzieć. Wprawdzie to strzał w ciemno, ale… Zbiegła na dół, w przedpokoju złapała ze stolika kluczyki od samochodu i pojechała do Uddevalli.
Trzy kwadranse później wjechała na szpitalny parking. Musiała jeszcze chwilę posiedzieć w samochodzie, bo zdała sobie sprawę, że nie ma żadnego sensownego planu. Bez trudu dowiedziała się przez telefon, na którym oddziale leży Herman. Nie wiedziała natomiast, czy łatwo się tam dostać. Nie ma rady, okaże się. Najwyżej będzie improwizować. Na wszelki wypadek weszła do sklepiku przy głównym wejściu i kupiła duży bukiet kwiatów. Wjechała windą na piętro i nie zwracając niczyjej uwagi, energicznie szła przez oddział. Zerkała na numery na drzwiach. Trzydzieści pięć. To tu. Oby był sam, oby nie było u niego córek, bo zrobią piekło.