— Byłbym zapomniał. Głupi jestem. Pedersen znalazł pod paznokciami denatki sporo DNA, zarówno fragmenty naskórka, jak i drobinki krwi. Prawdopodobnie podrapała zabójcę, i to mocno. Miała ostre paznokcie. Według Pedersena podrapała mu ręce albo twarz. — Martin oparł się o framugę.
— Czy mąż jest podrapany? — spytał Mellberg, pochylając się nad biurkiem.
— Wychodzi na to, że powinniśmy go odwiedzić, i to natychmiast.
— Bez wątpienia — odparł Mellberg i spojrzał na niego wyczekująco. — Zabierz ze sobą Paulę! — zawołał, ale Martin zdążył już wyjść.
Od kilku dni chodził koło niej na palcach, chociaż nie wierzył, że ten stan długo się utrzyma. Dotychczas matka nie wytrzymywała w trzeźwości nawet doby. Od czasu, kiedy ojciec odszedł. Nie pamiętał, jak było przedtem, miał tylko kilka niejasnych wspomnień, całkiem przyjemnych.
Obudziła się w nim nadzieja. Choć bronił się przed nią, rosła z godziny na godzinę, nawet z minuty na minutę. Matka była wyraźnie rozbita i mijając się z nim, za każdym razem rzucała mu zawstydzone spojrzenie. Ale była trzeźwa. Przeszukał cały dom i nie znalazł ani jednej nowej flaszki. Ani jednej. Chociaż znał wszystkie kryjówki. Nie rozumiał, po co je chowała. Równie dobrze mogły stać na wierzchu, w kuchni.
— Ugotować ci coś na obiad? — spytała cicho i spojrzała na syna.
Chodzili koło siebie jak zwierzęta, które spotkały się po raz pierwszy i nie wiedzą, co z tego wyniknie. Może właśnie tak było. Per od dawna nie widział jej całkowicie trzeźwej i nie znał jej takiej, a ona nie znała jego. Skąd miałaby znać, skoro zawsze tkwiła w pijackiej mgle i patrzyła na wszystko jak przez filtr. Nie znali się, ale obserwowali się z ciekawością i nadzieją.
— Widziałeś się z dziadkiem? — spytała, sięgając do lodówki. Zamierzała zrobić sos mięsny do spaghetti.
Nie wiedział, co odpowiedzieć. Przez cały okres dorastania słyszał, że nie wolno mu się kontaktować z dziadkiem, a teraz okazuje się, że jego interwencja uratowała sytuację, przynajmniej na razie.
Carina dostrzegła jego zakłopotanie.
— W porządku. Niech sobie ojciec mówi, co chce. Jeśli o mnie chodzi, możesz rozmawiać z dziadkiem. Żebyś tylko… — Zawahała się. Nie chciała powiedzieć czegoś, co mogłoby zniszczyć to, co się między nimi odradza, ale wciąż jest kruche. — Nie mam nic przeciwko temu, żebyś się kontaktował z dziadkiem — mówiła dalej. — To… powiedział parę rzeczy, które należało powiedzieć. Dzięki temu zrozumiałam, że… — Odłożyła nóż, którym zaczęła kroić cebulę, i powstrzymując łzy, odwróciła się do syna. — Dzięki niemu dotarło do mnie, że to się musi zmienić. Będę mu za to wdzięczna do końca życia. Ale chcę, żebyś mi przyrzekł, że nie będziesz się spotykać z… jego kolegami… — Spojrzała na niego błagalnym wzrokiem. Zadrżał jej podbródek. — Nie mogę ci nic obiecać… Mam nadzieję, że rozumiesz. Jest mi bardzo ciężko. Codziennie, w każdej chwili. Mogę tylko obiecać, że się postaram. Okej? — Znów to zawstydzone błagalne spojrzenie.
Per poczuł, jak twarda gula w jego piersi zaczyna topnieć. Od odejścia ojca przez wszystkie te lata, zwłaszcza na początku, marzył o tym, żeby znów być małym chłopcem. Tymczasem musiał sprzątać jej wymiociny, pilnować, żeby paląc w łóżku, nie spaliła domu, i chodzić po zakupy. Robił rzeczy, które nie powinny należeć do obowiązków dziecka. Wspomnienia zamigotały mu przed oczami jak film. Nieważne. Słyszał jej głos, proszący, taki miękki, maminy. Zrobił krok w jej stronę i objął ją, a potem skulił się w jej objęciach, chociaż był od niej wyższy o głowę. Po raz pierwszy od dziesięciu lat znów poczuł się jak mały chłopiec.
18
Fjällbacka 1945
— Dobrze jest mieć wolne, co? — zagruchała Britta, głaszcząc Hansa po ramieniu.
Zaśmiał się i strącił jej rękę. Przez pół roku z okładem zdążył już dobrze ich poznać i wiedział, kiedy Britta go wykorzystuje, żeby wzbudzić zazdrość Fransa. Rozbawione spojrzenie, które rzucił mu Frans, świadczyło o tym, że on też wie, o co chodzi. Z drugiej strony należało podziwiać jej wytrwałość. Pewnie nigdy nie przestanie do niego wzdychać. Frans nie był całkiem bez winy, bo od czasu do czasu poświęcał Britcie odrobinę uwagi, podsycając jej zadurzenie, by po chwili znów ją ignorować. Hansowi ta gra wydawała się dość okrutna, ale nie chciał się wtrącać. Rozzłościł się za to, gdy po pewnym czasie zorientował się, kto jest naprawdę obiektem zainteresowania Fransa. Spojrzał na nią w chwili, gdy powiedziała coś do Fransa i uśmiechnęła się. Elsy miała piękny uśmiech. Nie tylko uśmiech, także charakter. Piękne oczy, śliczne ramiona wystające spod krótkich rękawów sukienki i dołek, który pojawiał się koło lewego kącika ust, gdy się uśmiechała. Cała była piękna, aż do najmniejszego szczegółu.
Elsy i jej rodzina byli dla niego bardzo mili. Płacił im niewielki czynsz. Elof załatwił mu pracę na kutrze. Często zapraszali go do stołu, właściwie co wieczór. Był pod wrażeniem ciepła i bliskości, jakie sobie okazywali. Zaczęły się w nim budzić uczucia, które wojna zepchnęła w cień. Elsy. Próbował nie myśleć o niej, gdy przed zaśnięciem stawała mu przed oczami. Ale w końcu musiał się pogodzić z faktem, że jest w niej beznadziejnie, po uszy zakochany. Zżerała go zazdrość za każdym razem, gdy Frans patrzył na nią wzrokiem wyrażającym dokładnie te same uczucia. No i Britta. Nie była wystarczająco mądra, żeby się zorientować w sytuacji, ale instynkt podpowiadał jej, że to nie ona jest obiektem zainteresowania Fransa i Hansa. Widział, jak ją to męczy. Zupełnie nie rozumiał, po co ktoś taki jak Elsy zadaje się z taką próżną egoistką jak Britta. Ale skoro Elsy tak chciała, gotów był się z tym pogodzić.
Z czwórki nowych przyjaciół, poza Elsy, najbardziej polubił Erika, jak na swój wiek bardzo dojrzałego i poważnego. Lubił siedzieć z nim na uboczu i rozmawiać. O wojnie, historii, polityce i gospodarce. Erik stwierdził z zachwytem, że wreszcie znalazł kogoś podobnego do siebie. Nie wiedział wprawdzie tyle co on, nie znał tylu dat, ale dużo wiedział o świecie, o historii i zachodzących między nimi związkach. Rozmawiali godzinami. Elsy żartowała, że przypominają dwóch starszych panów dyskutujących na ławeczce, ale Hans widział, że ją cieszy, że przypadli sobie do gustu.
Tylko o jednym nie rozmawiali: o bracie Erika. Hans nigdy nie podjął tego tematu, Erik też do niego nie wracał.
— Coś mi się zdaje, że mama zaraz nas zawoła na kolację — powiedziała Elsy, wstając i otrzepując spódnicę.
Hans również wstał.
— Lepiej, żebym cię odprowadził, bo mi twoja matka nie daruje. — Spojrzał na Elsy.
Zaczęła ostrożnie schodzić ze skały i tylko uśmiechnęła się pobłażliwie. Hans poczuł, że się czerwieni. Był od niej dwa lata starszy, ale zawsze czuł się przy niej jak wstydliwy uczniak.
Pomachał trójce, która została na skale, i zsunął się w dół, w ślad za Elsy. Dziewczyna rozejrzała się, przeszła przez ulicę i otworzyła furtkę na cmentarz, żeby skrócić sobie drogę do domu.
— Wspaniała pogoda — powiedział nerwowo i rozzłościł się na siebie. Musi przestać się zachowywać jak pomylony.
Elsy szybko szła żwirową ścieżką. Musiał podbiec, żeby ją dogonić. Szedł obok niej z rękoma w kieszeniach. Nie odpowiedziała na banalną uwagę o pogodzie, co go nawet ucieszyło.
Nagle poczuł się prawdziwie, do głębi szczęśliwy. Szedł obok Elsy, od czasu do czasu zerkał na jej kark i profil. Wiał przyjemny, lekki wiatr, żwir na ścieżce chrzęścił przyjemnie pod stopami. Nie potrafił sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek czuł się tak szczęśliwy. Tyle było w jego życiu upokorzeń, nienawiści i strachu. Starał się nie myśleć o przeszłości. Gdy zakradł się na łódź Elofa, postanowił wszystko zostawić za sobą i nie oglądać się wstecz.