— Bo co? — spytał, patrząc synowi w oczy.
— Nie twoja sprawa.
— Dlaczego miałbym ci pomagać, skoro traktujesz mnie w ten sposób?
Kjell pochylił się do przodu. Jego twarz znalazła się w odległości zaledwie kilkunastu centymetrów od twarzy ojca. Patrzył długo, zanim w końcu powiedział zimno:
— Bo jesteś mi to winien. Powinieneś korzystać z każdej, nawet najmniejszej szansy, żeby mi pomóc. Jeśli nie chcesz, żebym w dniu twojego pogrzebu zatańczył na twoim grobie.
W oczach Fransa pojawił się błysk, jakby wspomnienie czegoś utraconego. Może spacerów po lesie i chłopczyka podrzucanego do samego nieba. Po chwili spojrzał na syna i spokojnie odparł:
— Hans Olavsen był członkiem norweskiego ruchu oporu. Miał siedemnaście lat, kiedy się zjawił we Fjällbace. Zdaje się, że w 1944 roku. Rok później wyjechał. To wszystko, co wiem.
— Gówno prawda — powiedział Kjell, odchylając się do tyłu. — Wiem, że często się spotykaliście. Ty, Elsy Moström, Britta Johansson i Erik Frankel. Teraz okazuje się, że dwoje z nich zostało zamordowanych w odstępie dwóch miesięcy. Dziwne, prawda?
Frans pominął to pytanie.
— A co ma do tego ten Norweg? — spytał.
— Nie wiem, ale się dowiem — syknął Kjell przez zaciśnięte zęby. Próbował opanować złość. — Co o nim wiesz? Mów, co robiliście razem, dlaczego wyjechał, szczegółowo.
Frans westchnął i spróbował wrócić pamięcią do tamtych czasów.
— Chcesz znać szczegóły… Zobaczmy, co sobie przypomnę. Mieszkał u rodziców Elsy, przypłynął kutrem jej ojca.
— To już wiem — przerwał mu Kjell. — Mów dalej.
— Zatrudniał się na statkach kursujących z frachtem wzdłuż wybrzeża, a w wolnych chwilach spotykał się z nami. Wprawdzie byliśmy od niego dwa lata młodsi, ale to mu nie przeszkadzało. Dobrze się ze sobą czuliśmy. Niektórzy nawet lepiej niż pozostali — dodał. Nawet upływ sześćdziesięciu lat nie wymazał rozgoryczenia.
— On i Elsy byli parą — sucho wtrącił Kjell.
— Skąd wiesz? — spytał Frans.
Sam się zdziwił, że na myśl o tamtych dwojgu zakłuło go w sercu. Widocznie serce pamięta dłużej niż głowa.
— Wiem, i już. Mów dalej.
— Chodzili ze sobą i pewnie już wiesz, że nie byłem tym zachwycony.
— Nie wiedziałem.
— Tak było. Miałem słabość do Elsy, ale ona wolała jego. Jak na ironię Britta durzyła się we mnie, ale nie byłem nią zainteresowany. Może bym nawet poszedł z nią do łóżka, ale coś mi mówiło, że byłoby z tego więcej przykrości niż przyjemności, więc dałem spokój.
— Co za szlachetność! — z ironią zauważył Kjell. Frans zmarszczył brwi. — I co dalej? Jeśli łączyła go z Elsy tak bliska przyjaźń, to dlaczego wyjechał?
— Historia jakich wiele. Najpierw jej naobiecywał Bóg wie czego, a po wojnie powiedział, że musi na jakiś czas jechać do Norwegii, żeby odszukać rodzinę, ale wróci. Ale…
Wzruszył ramionami i uśmiechnął się smutno.
— Uważasz, że ją oszukał?
— Nie wiem, nie mam pojęcia. Sześćdziesiąt lat minęło od tej pory. Byliśmy młodzi. Może miał wobec niej szczere zamiary, ale w domu czekały na niego ważniejsze zobowiązania. Albo od początku chciał zwiać przy pierwszej okazji. — Znów wzruszył ramionami. — Pamiętam, jak się z nami żegnał. Mówił, że wróci, gdy pozałatwia swoje sprawy w domu. No i pojechał. Szczerze mówiąc, nie myślałem o nim od tej pory. Wiem, że Elsy gryzła się przez jakiś czas, ale matka dopilnowała, żeby poszła do jakiejś szkoły, i nie wiem, co było potem. Zdążyłem już wyjechać z Fjällbacki i… resztę znasz.
— Tak — odparł Kjell ponuro.
Znów miał przed oczami wielką szarą bramę więzienia.
— Nie rozumiem, dlaczego tak cię to interesuje — powiedział ojciec. — Przyjechał i wyjechał. Od tej pory chyba żadne z nas nie miało z nim kontaktu. Skąd to zainteresowanie?
Wpatrywał się w syna.
— Nie mogę ci powiedzieć — opryskliwie odparł Kjell. — Ale wierz mi, jeśli ta historia ma drugie dno, na pewno do niego dotrę.
Popatrzył na ojca wyzywająco.
— Wierzę ci, Kjell — powiedział Frans ze znużeniem.
Kjell spojrzał na rękę ojca na podłokietniku. Była to ręka starego człowieka. Pomarszczona, żylasta, zasuszona, upstrzona starczymi plamami. Inna od tej, którą trzymał, kiedy spacerowali po lesie. Tamta była silna, gładka i ciepła, gdy obejmowała jego dłoń. Zapewniała poczucie bezpieczeństwa.
— Zapowiada się urodzaj na grzyby — wymsknęło mu się.
Frans spojrzał na niego zdumiony. Po chwili twarz mu zmiękła i odpowiedział cicho:
— A wiesz, rzeczywiście. Też tak myślę.
Podczas pakowania zachowywał żelazną dyscyplinę, nauczony wieloletnim doświadczeniem w podróżowaniu. Niczego nie należało pozostawiać przypadkowi. Niestarannie złożone spodnie będą wymagać prasowania, co w hotelu stanowiłoby poważny kłopot. Niedbale zakręcona tubka pasty do zębów może doprowadzić do prawdziwej katastrofy w walizce i do konieczności gruntownego czyszczenia garderoby. Dlatego z największą pieczołowitością i ostrożnością układał rzeczy w wielkiej walizce.
Przysiadł na łóżku. W tym pokoju mieszkał jako chłopak. Później urządził go trochę inaczej. Modele samolotów i komiksy nie pasowały do sypialni dorosłego człowieka. Zastanawiał się, czy kiedykolwiek tu wróci. Tym razem było mu trudno, ale musiał przyjechać.
Podniósł się i poszedł do pokoju Erika, kilkoro drzwi dalej, w długim korytarzu na piętrze. Usiadł na łóżku brata i uśmiechnął się. Pokój był pełen książek. To zrozumiałe. Wszystkie półki całkowicie zastawione książkami. Stosy książek leżały również na podłodze, wiele z żółtymi samoprzylepnymi karteczkami. Nigdy go nie znudziły te wszystkie książki, fakty, daty i ukazywana w nich niepodważalna rzeczywistość. Pod tym względem Erikowi było łatwiej: miał wszystko czarno na białym. Żadnych wahań, wybiegów ani moralnych dwuznaczności, jakich pełno było w świecie Axela. Same konkrety i fakty. Bitwa pod Hastings — 1066. Śmierć Napoleona — 1821. Kapitulacja Niemiec — piąty maja 1945. Axel sięgnął po książkę leżącą na łóżku Erika. Grube tomisko o odbudowie Niemiec po wojnie. Odłożył je na miejsce. Znał to na pamięć. Jego życie od sześćdziesięciu lat kręciło się wokół wojny i jej następstw. Ale przede wszystkim wokół niego samego. Erik to zrozumiał. Wytknął to bratu, ale siebie też nie oszczędzał. Z pozorną obojętnością, jak się wylicza suche fakty, wymienił wszystko, czego w ich życiu zabrakło. Ale Axel dobrze znał brata i wiedział, że za tą obojętnością kryje się więcej emocji, niż jest w stanie okazać większość ludzi.
Po policzku spłynęła mu łza. Starł ją. Tu, w pokoju Erika, sprawy nie przedstawiały się tak jasno, jakby tego pragnął. W jego życiu miało nie być żadnych dwuznaczności, miało się opierać na opozycji: dobro — zło. Uzurpował sobie prawo do rozstrzygania, do której kategorii który człowiek należy. Ale to Erik, mieszkaniec cichego świata książek, wiedział wszystko o dobru i złu. Axel miał świadomość, że walka o wyrwanie się z tego, co pomiędzy dobrem i złem, kosztowała brata więcej niż jego.
Erik o to walczył. Przez sześćdziesiąt lat patrzył, jak Axel przyjeżdża i wyjeżdża, słuchał, jak opowiada o tym, co robi w służbie dobra. Jak kreuje obraz siebie samego jako człowieka, który naprawia zło. Słuchał go w milczeniu. Spoglądał łagodnie zza okularów i pozwalał mu żyć złudzeniem. Mimo to Axel wiedział, że oszukuje samego siebie, nie Erika.