Выбрать главу

Pocałował ją w głowę.

— Nawet nie próbuj. — Uśmiechnęła się. — Bo będę cię ścigać choćby na koniec świata.

— Na pewno. — Zaśmiał się, ale zaraz spoważniał. — Teraz, gdy już mogę znów pojechać do Norwegii, muszę załatwić kilka spraw.

— Powiedziałeś to tak poważnie. — Podniosła głowę i spojrzała na niego z niepokojem. — Boisz się, że coś im się mogło stać?

Milczał dłuższą chwilę.

— Nie wiem. Dawno nie miałem z nimi kontaktu. Ale nie pojadę zaraz, od razu. Dopiero za tydzień, może dwa, i zanim się obejrzysz, wrócę.

— Tak trzeba — powiedziała Elsy i z powrotem położyła mu głowę na ramieniu. — Nie chcę żyć bez ciebie.

— I nie będziesz — odparł i znów ją pocałował w głowę. — Nie będziesz musiała.

Zamknął oczy i przytulił ją jeszcze mocniej. Przed nimi leżała gazeta z nagłówkiem POKÓJ. Na całą stronę.

Dziwne, dopiero co po raz pierwszy w życiu przyszło mu do głowy, że ojciec nie jest nieśmiertelny, a już w czwartek przyszła policja, żeby go zawiadomić o jego śmierci. Sam się zdziwił, że tak go to poruszyło. Serce aż mu stanęło na chwilę. Wyciągnął rękę i przypomniał sobie, jak to było, gdy trzymał ojca za rękę. Mała dłoń w dużej dłoni. Potem te ręce stopniowo oddalały się od siebie. Nagle zdał sobie sprawę, że przez te wszystkie lata towarzyszyło mu uczucie silniejsze od nienawiści: nadzieja. Tylko ona mogła współistnieć ze zżerającą go nienawiścią do ojca, bo miłość umarła dawno temu. Nadzieja ukryła się w odległym kąciku serca, do którego sam nie miał dostępu.

Stał w przedpokoju. Właśnie zamknął drzwi za policjantami i nagle poczuł się tak, jakby ta nadzieja została odsłonięta. Zabolało tak, że aż mu pociemniało w oczach. Tkwiący w nim mały chłopiec tęsknił za ojcem i nigdy nie stracił nadziei, że uda mu się znaleźć drogę, ominąć mur, który między nimi wyrósł. Ta droga została teraz bezpowrotnie zamknięta. Nie ma szans na pojednanie, choć mur będzie stał nadal i powoli kruszał.

Przez cały weekend zmagał się ze świadomością, że ojciec umarł. Nie ma go. W dodatku sam zadał sobie śmierć. Wprawdzie od dawna w tyle głowy czaiła mu się myśl, że tak się może skończyć życie, które pod wieloma względami było jedną wielką autodestrukcją, ale nie potrafił się z nią oswoić.

W niedzielę pojechał do Cariny i Pera. Już w czwartek zadzwonił, żeby ich zawiadomić, ale nie potrafił się zdobyć na to, żeby do nich pojechać. Najpierw musiał się uporać z własnymi myślami. Pojechał i bardzo się zdziwił. Wszystko było inaczej niż poprzednio. W pierwszej chwili nie mógł zrozumieć, o co chodzi. Aż wykrzyknął ze zdumieniem:

— Jesteś trzeźwa!

Nie chodziło mu o to, że Carina w tym momencie jest trzeźwa, bo to się już zdarzało, choć nieczęsto. Czuł, że coś się zmieniło. Miała w oczach spokój i stanowczość. Nie było w nich wyrzutu, który w nim wzbudzał poczucie winy. Również Per się zmienił. Rozmawiali o procesie o pobicie i o tym, co go potem czeka. Per go zaskoczył: zachowywał się spokojnie i rozważnie. Gdy poszedł do swojego pokoju, Kjell zdobył się na odwagę i spytał, co się stało, a potem z rosnącym zdumieniem słuchał relacji z odwiedzin ojca. Fransowi, o dziwo, udało się to, z czym on nie potrafił sobie poradzić od dziesięciu lat.

Poczuł się jeszcze gorzej, bo okazało się, że nadzieja, teraz już daremna, mogła się spełnić. Ojca nie ma. I co teraz będzie?

Stanął przy oknie w swoim pokoju w redakcji. Zrobił krótki rachunek sumienia i po raz pierwszy zdobył się na to, żeby siebie i swoje życie ocenić równie surowo, jak oceniał ojca. Przeraził się. Zdrada, której się dopuścił wobec najbliższych, może nie wydawała się szczególnie ciężka czy niewybaczalna. Ale czy przez to ważyła mniej? Bynajmniej. Zostawił Carinę i Pera. Porzucił ich jak worek śmieci na skraju drogi. Zdradził również Beatę, i to jeszcze zanim zaczął z nią romansować. Nie kochał jej. Potrzebne mu było raczej to, co się z nią wiązało. Jej samej nie kochał, a szczerze mówiąc, nawet nie lubił. Z Cariną było inaczej, gdy po raz pierwszy ujrzał ją wtedy na kanapie, w żółtej sukience, z żółtą wstążką we włosach. Zdradził też Magdę i Lokego, bo wstydził się, że porzucił syna, tak bardzo, że nie potrafił okazywać uczuć. Nie potrafił pokochać ich tą pierwotną, głęboką miłością, przyćmiewającą wszystko inne, jaką od pierwszej chwili kochał Pera, gdy tylko go ujrzał na rękach Cariny. Dzieciom, które miał z Beatą, odmówił takiej miłości i nie potrafi jej już w sobie odnaleźć. Musi żyć z poczuciem, że zdradził. Oni również.

Zadrżała mu ręka z filiżanką. Skrzywił się. Kawa zdążyła już wystygnąć, ale wypił łyk i zmusił się do przełknięcia.

Ktoś się odezwał od drzwi.

— Poczta do ciebie.

Odwrócił się i z roztargnieniem kiwnął głową.

— Dziękuję.

Wyciągnął rękę po listy, wszystkie zaadresowane na jego nazwisko. Przerzucił koperty. Kilka reklam, jakiś rachunek. I znajomy charakter pisma na kopercie. Zadrżał, musiał usiąść. Położył list na biurku i wpatrywał się w niego dłuższą chwilę. Patrzył na swoje nazwisko i adres redakcji, nakreślone staroświeckim pismem z zakrętasami. Upłynęło kilka minut, stał jak odrętwiały. Ciągle tylko patrzył, jakby sygnał z mózgu nie mógł dotrzeć do ręki.

W końcu bardzo powoli otworzył kopertę i wyjął trzy zapisane odręcznie kartki. Musiał się przyzwyczaić do pisma ojca, udało mu się to dopiero po przeczytaniu kilku zdań. Przeczytał i odłożył kartkę na biurko. Po raz ostatni przywołał wspomnienie ciepłej ręki ojca. Potem włożył kurtkę i wziął kluczyki od samochodu. Ostrożnie włożył list do kieszeni.

Teraz zostało mu tylko jedno.

23

Niemcy 1945

Zgromadzili ich w obozie koncentracyjnym Neuengamme. Najpierw podobno, by zrobić miejsce dla więźniów ze Skandynawii, białe autobusy wywiozły stamtąd mnóstwo innych więźniów, między innymi Polaków. Mówiło się, że podczas tych wywózek dużo ludzi zginęło. Więźniowie innych narodowości znajdowali się w dużo gorszym położeniu niż Skandynawowie, którzy dostawali paczki żywnościowe z różnych miejsc i dzięki temu lepiej znosili pobyt w obozie. Podczas transportów wielu ludzi zmarło, inni znieśli je bardzo źle. Ale nawet jeśli to była prawda, teraz, gdy wolność była w zasięgu ręki, nikt nie miał ochoty się tym przejmować. Po pertraktacjach z Niemcami hrabia Folke Bernadotte uzyskał zgodę, by białe autobusy zabrały do domu skandynawskich więźniów obozów koncentracyjnych. Więc przyjechały po nich.

Axel wsiadł do autobusu, nogi miał jak z waty. Druga podróż w ciągu kilku miesięcy. Pewnego dnia nagle zostali przewiezieni z Sachsenhausen do Neuengamme. Na wspomnienie strasznej podróży przez Niemcy budził się po nocach. Jechali w zaplombowanych wagonach towarowych, nasłuchując odgłosów spadających bomb. Żadna nie trafiła, ale niektóre padały tak blisko, że słyszeli, jak grudki ziemi uderzają o dachy wagonów. Z niewiadomych powodów udało mu się przeżyć i to. A teraz, gdy już niemal stracił chęć do życia, nadszedł ratunek. Przyjechały autobusy, które zawiozą ich do Szwecji. Do domu.

Wsiadł o własnych siłach, ale niektórych więźniów trzeba było wnosić. W środku było bardzo ciasno. Na niewielkiej powierzchni musiało się zmieścić dużo ludzkiego nieszczęścia. Axel ostrożnie osunął się na podłogę, podciągnął kolana pod brodę i oparł na nich głowę. Nie mógł uwierzyć, że wraca do domu. Do rodziców i brata. Do Fjällbacki. Miał przed oczami wszystko, o czym tak długo nawet nie śmiał myśleć. Wreszcie, gdy już wiedział, że wszystko to ma w zasięgu ręki, odważył się wspominać. Zdawał sobie jednak sprawę, że nic nie będzie już takie samo jak kiedyś, bo on sam nie będzie już tym, kim był. To, co przeżył i widział, zmieniło go na zawsze.