Выбрать главу

Bez słowa spakowała do walizki niezbędne rzeczy, a potem wsadziła swą szesnastoletnią ciężarną córkę do pociągu do Borlänge. Zaopatrzyła ją w list do swojej siostry, która miała tam gospodarstwo. Nie zdobyła się nawet na to, żeby ją odprowadzić na stację. Szybko pożegnały się w przedsionku, odwróciła się i wróciła do kuchni. Ludziom zamierzała powiedzieć, że Elsy wyjechała do szkoły gospodarstwa domowego.

Minęło pięć miesięcy. Nie było jej łatwo, bo choć rósł jej brzuch, musiała pracować w gospodarstwie tak samo ciężko jak inni. Harowała od rana do nocy, mimo coraz silniejszego bólu w krzyżu. Dziecko kopało coraz mocniej. Wolałaby go nienawidzić, ale nie potrafiła. Było przecież częścią jej i Hansa, którego również nie potrafiła nienawidzić. Miałaby nienawidzić to, co ich połączyło? Wszystko już zostało postanowione. Jak tylko dziecko się urodzi, zostanie jej zabrane i oddane do adopcji. To jedyne rozwiązanie. Tak powiedziała Edith, siostra matki. Sprawy praktyczne załatwił jej mąż, Anton. Mruczał pod nosem, jaki to wstyd: siostrzenica żony poszła do łóżka z pierwszym lepszym. Elsy nie powiedziała ani słowa. W milczeniu przyjmowała te połajanki, bo co miałaby powiedzieć? Trudno zaprzeczyć, że Hans nie wrócił. Choć obiecywał.

Poród zaczął się wczesnym rankiem. Gdy się obudziła, najpierw pomyślała, że to zwykłe ćmienie w krzyżu, ale ból się nasilał, przychodził i odchodził, za każdym razem mocniejszy. Po dwóch godzinach wiercenia się na posłaniu miała pewność. Z trudem wytoczyła się z łóżka. Przyciskając ręce do krzyża, poszła cichutko do sypialni Edith i Antona, żeby delikatnie obudzić ciotkę. Zaczęły się gorączkowe przygotowania. Kazali jej się położyć z powrotem do łóżka. Najstarsza córka ciotki pobiegła po akuszerkę. Zagotowali wodę, przygotowali ręczniki. Elsy bała się coraz bardziej.

Po dziesięciu godzinach bóle stały się nie do wytrzymania. Kilka godzin wcześniej zbadała ją akuszerka. Była ostra, nie patyczkowała się z nią i wyraźnie dawała do zrozumienia, co sądzi o młodych niezamężnych matkach. Elsy czuła się jak w kraju wroga. Znikąd dobrego słowa ani uśmiechu. Była przekonana, że umiera. Przy każdej fali bólu chwytała za brzegi łóżka i zagryzała zęby, żeby nie krzyczeć. Miała wrażenie, jakby ją przecinano na pół. Na początku mogła odpoczywać, nabierać sił między kolejnymi falami, ale potem stały się tak częste, że nie było mowy o odpoczynku. I ciągle ta myśclass="underline" zaraz umrę.

Widocznie powiedziała to głośno, bo jak przez mgłę usłyszała gniewny głos akuszerki:

— Niech się nie pieści. Sama jest sobie winna, więc niech nie jęczy.

Nie miała siły się z nią kłócić. Złapała mocno za brzeg łóżka, aż jej knykcie zbielały. Przyszła nowa fala bólu, szła od brzucha w dół, aż do nóg. Nie wyobrażała sobie, że może aż tak boleć. Ból był wszędzie, wypełniał każdą tkankę, każdą komórkę jej ciała. Jednocześnie czuła ogromne zmęczenie. Od tylu godzin walczyła z bólem, że wolałaby mu się poddać. Niech się dzieje, co chce. Ale wiedziała, że tego właśnie nie wolno jej zrobić. Musi urodzić dziecko, swoje i Hansa, musi, choćby to miała być ostatnia rzecz w jej życiu.

Skurcz przeszedł w parcie. Akuszerka kiwnęła głową stojącej obok ciotce.

— Niedługo będzie po wszystkim — powiedziała, naciskając na brzuch Elsy. — Jak ci powiem, masz przeć ze wszystkich sił, zaraz będzie dzieciak.

Elsy nie odpowiedziała, ale słuchała uważnie i czekała. Odetchnęła głębiej, żeby się przygotować do parcia.

— Dobrze, teraz przyj ze wszystkich sił. — Zabrzmiało to jak rozkaz.

Elsy przycisnęła podbródek do mostka i zaczęła przeć. Nic się nie stało, choć akuszerka skinęła szybko głową na znak, że jest dobrze.

— Czekaj na następny skurcz — powiedziała surowo.

Znów poczuła potrzebę parcia i w chwili gdy była najsilniejsza, akuszerka znów kazała jej przeć. Tym razem Elsy poczuła, jak coś puszcza. Trudno to opisać. Jakby się coś poddało.

— Jest główka. Jeszcze jeden skurcz i…

Elsy zamknęła oczy. Widziała Hansa. Nie miała siły o nim myśleć, więc otworzyła oczy.

— Teraz! — powiedziała położna, stając między jej podciągniętymi kolanami.

Elsy resztką sił przycisnęła podbródek do mostka.

Wyślizgnęło się z niej coś mokrego i śliskiego. Wycieńczona opadła na mokre od potu prześcieradło. W pierwszej chwili poczuła ogromną ulgę, wielogodzinne cierpienie się skończyło. Nigdy w życiu nie była tak zmęczona, zmęczona do szpiku kości. Nie była w stanie się ruszyć. I nagle usłyszała krzyk. Gniewny, głośny krzyk. Uniosła się na łokciu, żeby spojrzeć.

Z jej ust wydobył się szloch. Synek był… przepiękny. Umazany krwią, zły, że mu zimno, ale przepiękny. Elsy opadła na poduszki i uzmysłowiła sobie, że widzi go po raz pierwszy i ostatni. Akuszerka przecięła pępowinę i starannie wytarła małego myjką. Potem włożyła mu haftowany kaftanik z zapasów Edith. Nikt nie zwracał uwagi na Elsy, a ona nie odrywała wzroku od synka. Chłonęła każdy szczegół, serce o mało nie wyskoczyło jej z piersi. Ale przemówiła dopiero, gdy Edith wzięła małego i już miała wyjść z pokoju.

— Chcę go potrzymać!

— W tych okolicznościach to niewskazane — powiedziała z gniewem akuszerka, poganiając gestem Edith.

Ale ciotka się zawahała.

— Proszę, daj mi go potrzymać. Chociaż na chwilkę. Potem możesz go zabrać — mówiła tonem tak błagalnym, że Edith nie mogła się oprzeć.

Podeszła i położyła małego na ramieniu Elsy. Elsy przytrzymała synka i spojrzała mu w oczy.

— Witaj, kochanie moje — szepnęła, kołysząc go delikatnie.

— Pobrudzisz kaftanik krwią — ze złością powiedziała akuszerka.

— Mam więcej kaftaników — odparła Edith i spojrzała na nią tak, że zamilkła.

Elsy nie mogła się napatrzeć na synka. Miał ciepłe, ciężkie ciałko. Nie odrywała wzroku od maleńkich paluszków i maciupeńkich, idealnych paznokietków.

– Ładny chłopczyk — powiedziała Edith, stając obok.

— Podobny do ojca — odparła Elsy i uśmiechnęła się, gdy synek zacisnął piąstkę na jej palcu wskazującym.

— Musisz go teraz oddać. Trzeba go nakarmić — powiedziała akuszerka, zdecydowanym ruchem zabierając dziecko.

W pierwszym odruchu Elsy chciała zaprotestować, zatrzymać synka i już nigdy nie wypuścić go z rąk. Chwila minęła. Akuszerka zdjęła mu zakrwawiony kaftanik i włożyła nowy. Potem oddała małego Edith. Ciotka wyszła, rzuciwszy Elsy ostatnie spojrzenie.

Patrząc ostatni raz na synka, Elsy poczuła, że w środku coś jej pęka, jakby serce rozdarło jej się na strzępy. Wiedziała, że drugi raz nie byłaby w stanie przeżyć takiego bólu. Leżąc na przepoconym, zakrwawionym łóżku, z pustym łonem i pustymi objęciami, obiecała sobie, że już nigdy do tego nie dopuści. Nigdy, przenigdy nikt nie będzie miał dostępu do jej serca. Łzy płynęły jej z oczu, gdy to sobie przyrzekała, a położna pomagała jej urodzić łożysko.

— Martin!

— Paula! — zawołali jednocześnie, wpadając na siebie.

Oboje byli rozgorączkowani. Pierwszy oprzytomniał Martin.

— Chodź do mojego pokoju — powiedział. — Właśnie był u mnie Kjell Ringholm. Muszę ci o czymś opowiedzieć.

— Ja też mam ci coś do opowiedzenia.

Poszła za Martinem do jego pokoju. Zamknął za nią drzwi i usiadł. Paula naprzeciwko, ale niecierpliwiła się tak bardzo, że nie mogła usiedzieć spokojnie.

— Po pierwsze, Frans Ringholm przyznał się, że zamordował Brittę Johansson. W dodatku dał do zrozumienia, że zabił Erika Frankla i… — Martin się zawahał — człowieka, którego szczątki znaleźliśmy w grobie.