— Halo — powiedział. — Tu Bertil Mellberg.
Cisza, a po chwili ledwo słyszalne:
— Proszę wejść.
Potem jęk. Zdumiał się. Dziwne. Wdrapali się z Ernstem na drugie piętro. Drzwi do mieszkania Rity były uchylone. Wszedł do środka.
— Halo! — zawołał.
Po chwili usłyszał jęk i zobaczył leżącą na podłodze postać.
— Mam… bóle… — jęknęła Johanna, zwijając się w kłębek.
Dyszała, żeby sobie poradzić ze skurczem.
— Boże kochany. — Mellberg aż się spocił z wrażenia. — Gdzie Rita? Zaraz po nią zadzwonię! Paula, trzeba zadzwonić po Paulę! I po karetkę — jąkał się, szukając telefonu.
— Próbowałam… nie mogę się dodzwonić… — jęknęła Johanna, ale urwała.
Musiała przeczekać skurcz. Podniosła się z wysiłkiem, łapiąc się uchwytu na drzwiach szafy. Trzymając się za brzuch, patrzyła na niego dzikim wzrokiem.
— Myślisz, że nie próbowałam do nich dzwonić?! Żadna nie odbiera! Nie rozumiesz… O cholera…
Przerwała, przyszedł kolejny skurcz. Opadła na kolana i zaczęła dyszeć.
— Zawieź mnie… do szpitala.
Z trudem wyciągnęła rękę, pokazując leżące na komodzie kluczyki. Mellberg spojrzał, jakby się stamtąd spodziewał ataku żmii. Potem zobaczył, jak jego ręka w zwolnionym tempie sięga po kluczyki. Sam nie wiedział, skąd miał tyle siły, ale na przemian niosąc i ciągnąc Johannę, doprowadził ją do samochodu i posadził na tylnym siedzeniu. Ernsta zostawił u Rity. Nacisnął gaz i ruszył w stronę szpitala. Słysząc coraz głośniejsze jęki, był bliski paniki. Wydawało mu się, że nigdy nie dojadą do szpitala, choć znajdował się w połowie drogi między Vänersborg i Trollhättan. Wreszcie z piskiem opon zajechali przed wejście na porodówkę. Wyciągnął przerażoną Johannę z samochodu i zaprowadził na izbę przyjęć.
— Ta pani będzie rodzić — zwrócił się do pielęgniarki w okienku.
Nie musiał tego mówić, wystarczyło spojrzeć na Johannę.
— Proszę tam — poleciła, wskazując pokój obok.
— To ja już pójdę… — nerwowo powiedział Mellberg, gdy pielęgniarka poleciła Johannie zdjąć majtki.
Już miał zmykać, gdy Johanna złapała go za ramię i syknęła przez zęby, bo nadszedł kolejny skurcz:
— Nigdzie… nie pójdziesz… Nie chcę… sama…
— Ale… — zaoponował Mellberg, po czym sam doszedł do wniosku, że nie może jej tak zostawić.
Z westchnieniem opadł na fotel i starał się patrzeć w drugą stronę.
— Rozwarcie siedem centymetrów — powiedziała położna i spojrzała na niego, jakby zakładała, że czeka na tę wiadomość.
Skinął głową. Zastanawiał się w duchu, co to znaczy. Czy to dobrze, czy źle? Ile ma być tych centymetrów? Z rosnącym przerażeniem uzmysłowił sobie, że niejednego jeszcze się dowie, zanim będzie po wszystkim.
Sięgnął do kieszeni po komórkę i jeszcze raz wybrał numer Pauli. Znów włączyła się poczta głosowa. Zadzwonił do Rity, to samo. Do czego to podobne? Jak można wyłączyć telefon, jeśli wiadomo, że Johanna w każdej chwili może zacząć rodzić? Włożył komórkę do kieszeni i zaczął się zastanawiać, czy jednak nie zwiać.
Minęły dwie godziny, a on ciągle tam tkwił. Przeniesiono ich do sali porodowej. Johanna żelaznym uściskiem trzymała go za rękę. Bardzo jej współczuł. Wyjaśnili mu, że rozwarcie musi dojść do dziesięciu centymetrów, ale trzy pozostałe najwyraźniej potrzebowały jeszcze sporo czasu. Johanna uwiesiła się maski z gazem rozweselającym. Mellberg pomyślał, że sam chętnie by spróbował.
— Już nie mam siły… — powiedziała ze wzrokiem zamglonym od gazu.
Włosy kleiły jej się do skroni. Mellberg sięgnął po ręcznik, żeby jej wytrzeć czoło.
— Dziękuję…
Spojrzała na niego tak, że od razu zapomniał, że chciał uciekać. Mimo wszystko był zafascynowany tym, co się rozgrywało na jego oczach. Wiedział oczywiście, że poród jest bolesny, ale zupełnie nie zdawał sobie sprawy, że wymaga nadludzkiego wysiłku, i po raz pierwszy w życiu poczuł głęboki szacunek dla kobiet. Sam nigdy by tego nie wytrzymał, był o tym przekonany.
— Spróbuj… Zadzwoń jeszcze raz… — powiedziała Johanna i wciągnęła gaz, gdy urządzenie podłączone do jej brzucha dało znać, że zbliża się silny skurcz. — Cholera… — jęknęła, gdy się zaczął.
— Jesteś pewna, że nie chcesz tej… tej opony, o którą cię pytała? — spytał Mellberg z niepokojem i znów otarł jej pot z czoła.
— Nie… już blisko… Nie chcę żadnego spowolnienia… To się nazywa znieczulenie zewnątrzoponowe… — znów jęknęła i zgięła się wpół.
Położna wróciła do pokoju i kolejny raz sprawdziła rozwarcie.
— Pełne — stwierdziła z zadowoleniem. — Słyszysz, dziewczyno? Dobra robota. Dziesięć centymetrów. Za chwilę będziesz mogła przeć. Jesteś dzielna. Zaraz będzie dziecko.
Mellberg ścisnął Johannę za rękę. Czuł coś w rodzaju dumy, że ją pochwalono, że oboje się postarali i że dziecko zaraz się urodzi.
— Jak długo trwa parcie? — spytał położną.
Nikt go nie zapytał, kim jest dla Johanny. Przypuszczał, że go biorą za cokolwiek wiekowego ojca dziecka. I nie miał nic przeciwko temu.
— Różnie bywa — odparła życzliwie. — Myślę, że najdalej za pół godziny dzidziuś tu będzie.
Uśmiechnęła się do Johanny, dodając jej otuchy. Właśnie odpoczywała między skurczami, ale zaraz znów się zmarszczyła i napięła całe ciało.
— Teraz jest jakoś inaczej — wycedziła przez zęby i sięgnęła po maseczkę z gazem.
— Zaczynają się skurcze parte — wyjaśniła położna. — Poczekaj, aż poczujesz silne parcie, a gdy ci powiem, podciągnij kolana, przyciśnij podbródek do mostka i mocno przyj.
Johanna skinęła głową i ścisnęła Mellberga za rękę. Odwzajemnił uścisk i oboje wpatrzyli się w położną, czekając na rozkaz. Po chwili Johanna zaczęła dyszeć i spojrzała na położną pytającym wzrokiem.
— Czekaj, czekaj… powstrzymaj się… czekaj, aż będzie naprawdę silny… teraz, przyj.
Johanna przycisnęła podbródek do mostka, podciągnęła kolana i poczerwieniała z wysiłku.
— Dobrze się spisałaś! To był silny skurcz! Za chwilę będzie następny. Zobaczysz, zaraz będzie koniec.
Miała rację. Jeszcze dwa skurcze i dziecko się urodziło. Położna położyła je na brzuchu Johanny. Mellberg patrzył jak urzeczony. Teoretycznie wiedział, jak się to odbywa, ale zobaczyć to to co innego! Prawdziwe, żywe dziecko, które macha rączkami i nóżkami i krzyczy, kręcąc się na brzuchu mamy.
— Synek szuka piersi, pomóż mu — położna pomogła Johannie przystawić małego do piersi. Od razu zaczął ssać.
— Gratuluję — powiedziała położna, zwracając się do obojga.
Mellberg aż się rozpromienił. Nigdy w życiu nie przeżył nic podobnego!
Malutki się najadł, a potem został umyty i zawinięty w kocyk. Johanna siedziała na łóżku oparta o poduszki i patrzyła na niego z uwielbieniem. Spojrzała na Mellberga i powiedziała cicho:
— Dziękuję. Sama nie dałabym rady.
Mellberg tylko kiwnął głową. Nie był w stanie mówić, gardło miał jak zasznurowane.
— Chciałbyś go potrzymać? — spytała Johanna.
Znów tylko kiwnął głową. Nadstawił ręce i Johanna ostrożnie położyła mu na nich zawiniątko, upewniając się, czy główka ma się na czym oprzeć. Trzymając w rękach maleńkie ciepłe ciałko, czuł się dziwnie. Spojrzał na jego buzię i ścisnęło go w gardle jeszcze mocniej. W chwili gdy spojrzał mu w oczy, zrozumiał, że zakochał się beznadziejnie, bez pamięci.