25
Fjällbacka 1945
Hans uśmiechał się do siebie. Może w tych okolicznościach raczej nie było powodu, ale nie mógł się powstrzymać. Oczywiście, na początku będzie im ciężko. Będą ich ganić, strofować, gadać o grzechu i tak dalej, ale jak już minie to najgorsze, razem, we troje, zaczną nowe życie: on, Elsy i dziecko. Przecież to wielka radość.
Na myśl o tym, co go czeka, przestał się uśmiechać. Wolałby się odciąć od przeszłości, zostać tutaj i udawać, że nigdy nie miał innego życia. Że do dnia, gdy zakradł się na kuter ojca Elsy, jego życie było czystą, niezapisaną kartą.
Ale wojna się skończyła i wszystko się zmieniło. Nie mógł dalej żyć, nie wracając do przeszłości. Przede wszystkim ze względu na matkę. Musiał się upewnić, czy u niej wszystko w porządku, powiedzieć jej, że żyje i że znalazł w Szwecji dom.
Sięgnął po walizkę i zaczął w niej układać ubrania. Na kilka dni. Może tydzień, dłużej nie wytrzymałby bez Elsy. Stała się dla niego tak ważna, że dłuższe rozstanie było nie do pomyślenia. Jeszcze tylko ta podróż, a potem już zawsze będą razem. Co wieczór będą mogli zasypiać i budzić się w swoich objęciach, nie wstydząc się i nie robiąc z tego tajemnicy. Mówił szczerze, gdy zapowiedział, że wystąpi o zgodę na ślub. Jeśli ją dostaną, powinni zdążyć jeszcze przed narodzinami dziecka. Był ciekaw, kto się urodzi. Uśmiechał się, składając ubrania. Maleńka dziewczynka o łagodnym uśmiechu, po mamie. Albo chłopczyk z kręconymi jasnymi włosami, po nim. Będzie, co będzie. Pomyślał, że cieszy się tak bardzo, że z wdzięcznością przyjmie, co Bóg da.
Wyjął z szuflady sweter i wtedy na podłogę wypadło coś twardego, zawiniętego w kawałek materiału. Stuknęło o podłogę. Schylił się, żeby to podnieść. Usiadł ciężko na łóżku i spojrzał na to, co trzymał w rękach. Krzyż Żelazny. Ojciec dostał go za swoje dokonania w pierwszym roku wojny. Hans ukradł ojcu odznaczenie i zabrał ze sobą, żeby mu przypominało, przed czym uciekł z Norwegii, ale też na wypadek, gdyby Niemcy go zatrzymali, zanim mu się uda przedostać do Szwecji. Wiedział, że nie powinien go trzymać. Gdyby ktoś go znalazł w jego rzeczach, tajemnica mogłaby wyjść na jaw. Ale potrzebował go, żeby pamiętać.
Nie czuł żalu, gdy zostawiał ojca. Wolałby już nigdy nie mieć do czynienia z tym człowiekiem. Uosabiał najgorsze ludzkie cechy. Hans wstydził się swojej słabości, gdy nie potrafił mu się przeciwstawić. Stanęły mu przed oczami sceny z przeszłości. Okrutne, niewybaczalne czyny człowieka, którym kiedyś był. Człowieka słabego, stłamszonego przez ojca, chociaż ostatecznie się od niego uwolnił. Mocno ścisnął krzyż. Ostre brzegi zaczęły mu się wrzynać w palce. Nie po to wraca do Norwegii, żeby się spotkać z ojcem. Pewnie w końcu sprawiedliwość go dosięgła i wymierzyła karę, na którą zasłużył. Musi się spotkać z matką. Nie zasłużyła na to, żeby się o niego martwić. Przecież nawet nie wie, czy on żyje. Musi jej powiedzieć, że u niego wszystko w porządku, powiedzieć o Elsy i dziecku. Z czasem może uda mu się ją namówić, żeby z nimi zamieszkała. Nie przypuszczał, żeby Elsy miała coś przeciwko temu. Jedną z jej najważniejszych cech było dobre serce. Wierzył, że się dogadają.
Wstał i po chwili wahania włożył krzyż z powrotem do szuflady. Niech tam leży do jego powrotu i służy jako przestroga, żeby już nigdy nie był taki jak kiedyś. Słaby. Nie będzie tchórzem. Ze względu na Elsy i dziecko musi być mężczyzną.
Zamknął walizkę i rozejrzał się po pokoju. W ciągu ostatniego roku przeżył tu tyle szczęśliwych chwil. Za parę godzin odchodzi pociąg. Przed wyjazdem musi załatwić jeszcze jedną sprawę.
Wyszedł. Drzwi trzasnęły za jego plecami. Nagle tknęło go złe przeczucie. Że się nie uda. Odsunął je od siebie. Przecież za tydzień wraca.
Erika uparła się, że sama pojedzie do Göteborga, chociaż Patrik chciał jej towarzyszyć. Czuła, że sama musi to załatwić.
Stała chwilę pod drzwiami, nie mogąc się zdobyć na to, żeby nacisnąć dzwonek. W końcu nie dało się dłużej zwlekać.
Otworzyła Märta. Zdziwiła się na jej widok, ale zaprosiła ją do środka.
— Przepraszam, że przeszkadzam. — Erice zaschło w gardle. — Powinnam najpierw zadzwonić…
— Nie szkodzi. — Märta uśmiechnęła się serdecznie. — Bardzo mi miło. W moim wieku człowiek zawsze się cieszy, gdy ma towarzystwo. Proszę wejść.
Erika poszła za nią do salonu. Zastanawiała się gorączkowo, od czego zacząć, ale Märta ją uprzedziła.
— Udało wam się coś ustalić w związku z tymi morderstwami? — spytała. — Przykro mi, że nie mogliśmy wam pomóc, ale, jak wtedy mówiłam, nie miałam wglądu w nasze finanse.
— Ja już wiem, na co były te pieniądze. A raczej dla kogo — powiedziała Erika. Serce waliło jej jak oszalałe.
Märta spojrzała na nią badawczo. Ale wyglądało na to, że nie wie, o co chodzi.
Ze wzrokiem utkwionym w twarzy starszej pani Erika zaczęła mówić, spokojnie, powoli:
— W listopadzie 1945 roku moja matka urodziła syna, który od razu został oddany do adopcji. Urodziła go w domu swojej ciotki w Borlänge. Przypuszczam, że zamordowany Erik Frankel przekazywał pani mężowi pieniądze dla tego dziecka.
W pokoju zapadła absolutna cisza. Märta spuściła wzrok. Erika widziała, jak jej drżą ręce.
— Przyznam, że przyszło mi to do głowy, ale Wilhelm nigdy o tym nie wspomniał, a ja… pewnie nie chciałam wiedzieć. Dla mnie Göran zawsze był naszym synem i może to zabrzmi okrutnie, ale nigdy nie myślałam o tym, że ktoś inny go urodził. To było nasze dziecko, moje i Wilhelma. Nie moglibyśmy go kochać bardziej, gdybym go sama urodziła. Bardzo długo pragnęliśmy dziecka, staraliśmy się… Göran był jak dar niebios.
— Czy on wie?
– Że jest adoptowany? Wie, nigdy tego nie ukrywaliśmy. Ale jeśli mam być szczera, nie wydaje mi się, żeby go to specjalnie interesowało. Dla niego my byliśmy jego rodzicami, jego rodziną. Kilka razy rozmawialiśmy z mężem o tym, jak byśmy się poczuli, gdyby chciał się czegoś dowiedzieć o swoich biologicznych rodzicach, ale powiedzieliśmy sobie, że nie ma się co martwić na zapas. Syn nie tęsknił za nimi, więc tak to zostawiliśmy.
— Podobał mi się — bez zastanowienia rzuciła Erika.
Próbowała się przyzwyczaić do myśli, że mężczyzna, którego tu poznała poprzednim razem, jest jej bratem. Jej i Anny, poprawiła się w duchu.
— Ty jemu też. — Twarz Märty się rozjaśniła. — Podświadomie zanotowałam, że jest między wami podobieństwo. Macie coś takiego w oczach… nie umiem tego określić, ale jesteście do siebie podobni.
— Jak on by zareagował, gdyby… — Erika nie odważyła się dokończyć.
— W dzieciństwie strasznie marudził, że chciałby mieć rodzeństwo, więc sądzę, że wiadomość o siostrze przyjąłby z radością.
Märta uśmiechnęła się, najwyraźniej doszła już do siebie po szoku.
— O dwóch siostrach — powiedziała Erika. — Mam młodszą siostrę, Annę.
— O dwóch siostrach — powtórzyła Märta. — Zawsze mówię, że życie jest pełne niespodzianek. Nawet w moim wieku. — Spoważniała. — Nie miałabyś nic przeciwko temu, żeby mi opowiedzieć o swojej matce… jego matce…