Выбрать главу

Strasznych rzeczy dokazywał również kogut. Piał, choć to nie była pora na pianie, grzebał nogami ziemię, a nie umiejąc latać, kręcił się w kółko w jakimś opętanym tańcu. Ludzie patrzyli z przerażonym zdumieniem, najgorsze sobie z tego wszystkiego wróżąc rzeczy.

Ale był to dopiero początek. Narodziny dwóch bliźniaków stały się jakimś przeraźliwym zdarzeniem, gdyż nie tylko ludzie okazywali niepokój, nie tylko poczciwe zwierzęta l postradały z niewytłumaczonego strachu wielki swój i sędziwy rozum, ale nawet i natura sama wzięła udział w ogólnym zamieszaniu. Ni stąd, ni zowąd wśród pogodnej nocy zerwał się wiatr i jak przed niedawnym czasem obłąkany baran, tak teraz wiatr, który spał w łożysku wyschniętego strumienia, porwał się z krzykiem ze snu i zaczął uganiać po Zapiecku. W nierozumnym szaleństwie chwycił za włosy cztery biedne drzewa i zaczął je nielitościwie tarmosić, aż zaczęły drżeć ze strachu i płakać rzewnie.

Wśród liści słychać było wyraźnie płacz i błaganie o litość. Wtedy wiatr, jakby nie wiedział, co czyni, wypuścił je z kosmatych rąk i zawodząc piskliwie, zaczął biegać wśród domów i niecierpliwie odrywał zamknięte okiennice, jakby chcąc zobaczyć, skąd pochodzi ten przeraźliwy krzyk dziecięcy, który go obudził? Zrobił się wrzask i koniec świata: ludzie krzyczeli, pies wył, skrępowany baran beczał, kogut szalał i tańczył, wiatr gwizdał, drzewa płakały, a na dobitek, zwabione tym hałasem, przyleciały gdzieś z krańca widnokręgu chmury i myśląc zapewne, że w Zapiecku wybuchł pożar, puściły deszcz. Ludzie pochowali się po domach i nie mogąc zmrużyć oka, rozważali, co by to wszystko znaczyło? Kiedy się narodzi królowi syn, wtedy strzelają z armat, ale nawet wtedy psy nie wyją i koguty nie tańczą, a barana mało to zdarzenie obchodzi. Nigdy się natomiast nie zdarzyło, aby z tego drobnego powodu, jak narodziny dwóch synów u biednego człowieka, srożyła się natura. Słusznie więc zatrwożyło się całe miasteczko, bo wszystkie te przeraźliwe zdarzenia oznaczały, że narodziny tych dwóch chłopców zapowiadają smutne rzeczy. Dobre kobiety w Zapiecku orzekły, że to będą dwa potwory albo straszliwi z nich wyrosną zbóje. Tymczasem dwaj nasi obywatele, zupełnie nie zwracając uwagi na to, co się zdarzyło z ich powodu, czynili w dalszym ciągu piekielny wrzask.

Toteż rano, kiedy w pogodny dzień ludzie się stają bardziej odważni, wszyscy mieszkańcy Zapiecka udali się w wielkiej pielgrzymce pod dom poczciwych ludzi, aby się dowiedzieć, co się tam właściwie dzieje? Pies już nie wył, ale czuwał z najeżoną sierścią, baran stał ogłupiały nie tknąwszy jedzenia, co oznaczało u niego najwyższą rozpacz, a kogut po całonocnym tańcu leżał bez siły i łypał oczyma. Gromada ludzi, z burmistrzem na czele, zbliżała się ostrożnie do siedziby noworodków; pod pułapem tego mizernego domku gnieździły się jaskółki, ale okazało się, że tej nocy uciekły nie wiadomo dokąd.

Nikt się temu bynajmniej nie dziwił, bo baran jest większy od jaskółki, a także chciał uciec z miasteczka.

W domku było spokojnie.

— Pewnie śpią — rzekł szeptem burmistrz. - Zachowujcie się cicho, dobrzy ludzie, aby ich nie zbudzić.

Wszyscy mieszkańcy stąpali przeto cichutko, a jeden, bardzo odważny, leciutko poskrobał we drzwi, aby wywołać ojca głośnych dzieci. Po chwili zjawił się on na progu, bardzo blady i z zatroskaną twarzą.

— Co się u was dzieje, panie bracie? — zapytał cicho burmistrz.

- Źle się dzieje — rzekł ojciec — mam wprawdzie dwóch synów, ale nie wiem, co to z tego będzie. Mają bardzo donośne głosy…

— Tośmy słyszeli — rzekł burmistrz — ale dlaczego tak krzyczeli?

— Nikt nie uwierzy dlaczego. Ja sam nie mogłem uwierzyć. Tak są do siebie podobni, że własna matka nie może ich odróżnić, więc jednemu przywiązaliśmy do nogi czerwoną wstążeczkę, a drugiemu białą. Wtedy ten, co dostał białą, rozgniewał się i chciał zerwać bratu czerwoną, bo mu się, widać, bardziej podobała, a tamten nie chciał oddać. Powstał z tego powodu taki krzyk i rwetes, że nie było innej rady, tylko zdjęliśmy im tasiemki, aby nie było awantury. Matka płacze, bo się boi, że w rodzinie będzie niezgoda.

— Dziwne rzeczy. A teraz śpią?

— Wcale nie śpią, tylko jeden patrzy nieustannie na drugiego i uważa, czy ten drugi nie dostał czegoś, czego on nie ma.

— A czy ładne chłopaki?

— Pożal się Boże! Oczy mają bardzo mądre, ale bardzo przystojni nie są. Jeden i drugi ma na twarzy piegi, że wyglądają jak nakrapiane jaja.

Jeszcze nie skończył mówić, gdy znowu przeraźliwy krzyk rozległ się w domku.

Ojciec wbiegł szybko do izdebki, a po chwili wybiegł bardzo zatroskany.

— Co im się stało? — pytali ludzie dokoła.

— Biją się! - rzekł ojciec z rozpaczą.

— Biją się? To niemożliwe!

— Kto chce, niech zobaczy. Jeden chwycił drugiego za nos, a tamten, choć przecie nie ma jeszcze czym, usiłuje mu odgryźć ucho. O, nieszczęście! Co robić, panie burmistrzu?

— W imię Ojca i Syna! — zawołał burmistrz — nikt jeszcze nigdy nie pobił się w naszym sławnym i spokojnym mieście. O co im poszło?

— Nie wiem, ale matka mówi, że jeden się drugiemu wykrzywił, ale nie wiadomo który któremu, bo wszystko robią podobnie i równocześnie. O, o, jak krzyczą!

Burmistrz zamyślił się głęboko, potem rzekł smutno:

— A jednak baran miał rację, choć niby głupio wygląda. Marny będzie jego los, kiedy ci dwaj podrosną.

— Pies też wiedział, czemu smutno wył! - rzekli ludzie.

— Czy można ich zobaczyć? - zapytał burmistrz.

— Niech pan burmistrz wejdzie — odpowiedział poczciwy człowiek — ale tylko ostrożnie…

Burmistrz, który już stawiał nogę w bucie na progu, zatrzymał się.

— Dlaczego ostrożnie?

— Czy ja wiem? Na oko są to niemowlęta, ale ponieważ znam ich od wczoraj, więc się boję, czy im przypadkiem nie przyjdzie do głowy, aby obrazić dostojną osobę. Nigdy bym sobie tego nie darował, zacny panie burmistrzu!

— A cóż oni mogą takiego zrobić?

— Tego ja nie wiem — odrzekł nieszczęśliwy ojciec — ale to nie są zwyczajne dzieci.

— Zwyczajne czy niezwyczajne, ale ja jestem burmistrzem i urzędową osobą. Proszę im to powiedzieć.

— Jakże ja im powiem, kiedy nie rozumieją?

— Wszystko jedno! Jeżeli potrafią się czubić, to już oni zrozumieją!

Stało się w istocie coś niesłychanego. Setki ludzi było przy tym i mogą zaświadczyć. Ojciec zwrócił się tam, skąd słychać było nieustanny wrzask, i zawołał głośno:

— Hej, dzieci, uciszcie się, pan burmistrz idzie!

W tej chwili, jak na komendę, chłopaki przerwały krzyk i ucichły. Ludzie się zdumieli, pomyślawszy, że ich burmistrz jest tak wspaniałą i dostojną osobą, iż nawet nierozumne, choć złośliwe stworzenia potrafią uszanować jego godność. Wszedł on do izby bardzo chmurny, powitał biedną matkę obu zabijaków, po czym skierował na nich groźny wzrok. Patrzył na nich długo, ujrzawszy dwóch maleńkich urwipołciów z jarzącymi oczyma, straszliwie piegowatych i okropnie brzydkich. Powoli jednak zaczął się mienić na dostojnej twarzy i czerwienić z wielkiego gniewu; dumny w pierwszej chwili, że jego osoba przeraziła tych nieznośnych chłopaków, ujrzał w tej chwili, że był to z ich strony niegodny podstęp. Leżąc na poduszkach przekrzywili śmiesznie głowy, a jeden trącał drugiego, jakby mu chciał zwrócić na coś uwagę. Nagle najwyraźniej zaczęli się śmiać, skierowawszy spojrzenie na nogi burmistrza, z których jedna była we wspaniały odziana but, a druga owinięta w stary worek. Obaj podnieśli w górę nogi na znak wielkiej radości i trzęśli nimi z nadmiernej uciechy.