Выбрать главу

— Daleko stąd — mówił kapitan — znajduje się zamek, w którym wszystko jest ze złota…

Jacek i Placek, którzy słyszeli całą rozprawę zbójców, wytężyli słuch.

— Mieszka tam obłąkany książę ze swoim dworem, wśród takich bogactw, że każdemu z was oko zbieleje, kiedy je ujrzy. Podwórzec wykładany jest złotem, broń sadzona diamentami, nawet ludzie są złoceni.

— Nadzwyczajna to jest cnota, gdy się zęby ma ze złota — rzekł z uznaniem Łapiduch.

Robaczek, który już powyrywał wszystkie w pobliżu rosnące drzewa, chwycił za nogę zbójcy Kartofla i byłby mu ją wyrwał, gdyby nie zezowaty Drapichrust, który ujrzawszy to skośnym okiem, powstrzymał go.

— Trudno temu iść we drogę, komu nagle wyrwą nogę — wtrącił ostrzegawczo Łapiduch.

— Kiedy zdobędziemy ten zamek — wołał kapitan — będziemy bogatsi od króla. Będziemy rozsypywać perły i rozrzucać złoto. Konie nasze będą kute złotymi podkowami. Buławy każemy sobie wysadzić diamentami… Czemu śmiejesz się, Krwawakiszko?

— To z rozczulenia! — śmiał się wesoły zbójca.

— A ty czemu płaczesz, Trzęsionko?

— To ze wzruszenia! — odrzekł zbójca.

— Pójdziemy jutro w drogę! - wołał kapitan. - Długa ona jest i ciężka, bo przedtem musimy zetrzeć w proch jednego czarownika, który ma jedno oko z przodu, a drugie z tyłu, ale też ma skarby niezmierne.

— Niech czym prędzej ten umyka, kto zobaczy czarownika — mruknął Łapiduch.

— Zabijemy go! — ryknęli zbójcy. Jacek spojrzał wymownie na Placka.

— Teraz prześpimy się — mówił herszt — jutro do dnia wyruszymy w drogę.

— Kapitanie! — huknął Robaczek. - Nie chcemy spać, chcemy ruszyć natychmiast!

— Czy zapomnieliście już o kupcu, którego puściłem wolno?

— Mądrze to uczyniłeś, wielki kapitanie! — krzyknęli zbójcy.

— Trzeba na to byle głupca, by pod miastem zarżnąć kupca! — wygłosił wierszowaną sentencję miły zbójca Łapiduch.

— Chcecie tedy ruszać natychmiast?

— W tej godzinie! — odkrzyknęli — Po co odkładać na później?

— Dobrze temu jest na świecie, co kupuje futro w lecie — rzekł mądrze Łapiduch.

— A cóż uczynimy z jeńcami? Sprytne to jakieś ptaszki, co udają żebraków, a przecież Rozporek widział na własne oczy, jak nieśli ciężkie jakieś złoto, które przeświecało przez płachtę.

— Widziałem! — pisnął cienkim głosem chudy zbójca.- Wrzucili je potem do wody.

— Wielkim musi być niecnotą, kto do wody rzuca złoto! — orzekł zgorszony Łapiduch.

— Muszą nam powiedzieć, gdzie się ono znajduje. Najlepiej będzie, jeśli ich tu zostawimy pod strażą Nieboraka, który będzie pilnował ich i naszych skarbów, a kiedy powrócimy, przypalimy im pięty.

— Nie zabieży ten daleko, komu pięty raz przypieką! - westchnął poczciwie Łapiduch.

— Hej! Nieboraku! — zawołał kapitan.

Młody zbójca, pilnujący chłopców, zbliżył się z lękiem.

— Czy słyszałeś, o czym to mówiliśmy?

— Słyszałem, kapitanie!

— Dobrze czyni ten, co słucha pięknych wierszów Łapiducha! — wygłosił własną pochwałę poeta.

— Wiesz więc a tym, że masz pilnować naszego dobytku i żywić konie, których nie weźmiemy z sobą.

— Kapitanie, a cóż będzie ze mną? - zapytał Nieborak. - Wszak za tydzień…

— Wiem, o czym mówisz, bądź cierpliwy, bo niedługo wrócimy. Dotrzymam słowa — dodał herszt cicho.

Nieborak pochylił smutno głowę, potem zapytał:

— A co mam uczynić z piegowatymi jeńcami?

— Puść wolno tych mizeraków — szepnął kapitan szeptem, a głośno dodał: — Możesz ich zabić, gdyby chcieli uciekać. Ponieważ wybieramy się w długą drogę, będziesz miał wiele czasu, aby ich wziąć na spytki. Wybadaj ich, co wrzucili do wody? Gdyby nie chcieli wydać sekretu, wyrwij im najpierw wszystkie zęby, potem im wbij drzazgi za paznokcie, potem każ im połykać węgle.

— To nie jest żadna kara, tylko przyjemność — rzekł Goliat.

— Milcz, zbóju Goliacie, nie każdy może zjadać ogień tak jak ty!

— Jeden zjada bardzo pięknie, z czego drugi zaraz pęknie! — zauważył Łapiduch.

— A gdyby i wtedy milczeli? — zapytał młody zbójca.

— Posmaruj ich miodem i przywiąż do drzewa koło mrowiska. Na noc możesz ich wieszać, żebrem zaczepiwszy o hak. Możesz każdemu z nich wyłupić jedno oko i obciąć jedno ucho.

— Jest to radość bardzo krucha, nie móc ujrzeć swego ucha — powiedział smutno Łapiduch.

— A gdyby umarli?

— Wtedy puścisz ich wolno! — rzekł herszt.

— „Jestem wolny” — rzekł raz zając, na rożnie się przypiekając — rzekł, kiwając głową, Łapiduch.

— A teraz w drogę, panowie zbójcy! — krzyknął herszt.

— Niech żyje kapitan! — ryknęli oni.

— Zły to bardzo jest kapitan, co nie żyje, gdy jest witan! — rzekł niepewnie Łapiduch.

— To, co teraz powiedziałeś, nie ma wcale sensu — zaśmiał się Rozporek.

— Sensu wprawdzie nie ma, ale jest do rymu, a to się często zdarza — odrzekł Łapiduch.

Zmitrężyli godzinę, nie mogąc się dobudzić Kartofla; kiedy go posadzono na koniu, natychmiast zasnął tak mocno, że koń począł ziewać i szedł sennie.

Herszt dosiadł czarnego rumaka, a Robaczek, choć miał pod sobą olbrzymiej miary konisko, jednak wlókł nogami po ziemi.

— Dryblas konia męczy po to, aby jadąc, iść piechotą! - mówił zgorszony Łapiduch.

— Pilnuj ich dobrze, Nieboraku! — krzyknął herszt — choć sam kiepskim jesteś zbójcą, ale otrzymasz część łupu.

— Bardzo z tego nie utyje, komu stryczkiem ścisną szyję! - westchnął rzewnie Łapiduch.

— W konie! — krzyknął kapitan.

— Wcale mi to nie jest miło, że mój rumak jest kobyłą! - zdążył jeszcze powiedzieć rymujący rzezimieszek.

Ziemia zadudniła pod kopytami i po chwili zbójcy wsiąkli w noc.

Zbójca Nieborak i chłopcy długo nasłuchiwali tętentu; ogień gorzał jeszcze jasno, pomimo tego że Goliat zjadł połowę węgli.

Wreszcie zbójca usiadł na pniu tuż obok chłopców i rzekł:

— Czy słyszeliście, co powiedział kapitan?

— Słyszeliśmy — odrzekł smutno Jacek — czy będziesz nas męczył?

— Jeżeli mi od razu powiecie, gdzie wrzuciliście złoto do wody, nic wam złego nie uczynię. Nie mam ja twardego serca i okrutnej duszy, ale mnie głowę utną, jeśli wam będę pobłażał. Powiedzcie mi po dobremu, co i gdzie cisnęliście w wodę?

— Szlachetny zbójco — rzekł Jacek — powiemy ci wszystko, lecz ty nie uwierzysz, a nie ma sposobu, aby cię przekonać.

— Czy to, co mi chcesz powiedzieć, jest tak nieprawdopodobne?

— Tak, bo zdarzyły się nam najdziwniejsze rzeczy. Strasznie my jesteśmy nieszczęśliwi!

Zbójca spojrzał na nich ze współczuciem.

— Jestem gotów wysłuchać waszego opowiadania, bo mam dość czasu na to, aby was wziąć na tortury, gdybyście chcieli oszukać mnie łgarstwem. Moi towarzysze wrócą za jakiś miesiąc albo za dwa.

— O, nie! — rzekł Placek — oni wrócą chyba za rok, bo my wiemy, gdzie jest zamek złotych ludzi.

— A jakże wy możecie wiedzieć o tym?

— Panie zbójco — rzekł Jacek — jesteś dobry dla nas, więc ci wszystko opowiemy.

— Gadajcie!

— Przed wielu, wielu laty — mówił smutno Jacek — uciekliśmy od naszej matki…