Выбрать главу

Nagle w lesie ozwał się przeraźliwie smutny bek kozy.

— W nogi! — wrzasnął Jacek.

— To ciotka beczy! — krzyknął z przestrachem Placek. Gnali długo, nie obejrzawszy się nawet. Znowu wędrowali przez wiele dni, aż ujrzeli rzekę srebrzyście wijącą się wśród pól i lasów. Konie poczuwszy wodę zaczęły strzyc uszyma, a i jeźdźcom uczyniło się raźniej, bo im się wydało w przeczystym świetle ranka, że gdzieś na widnokręgu zamajaczyły wieże miasta. Im bardziej zbliżali się do rzeki, tym więcej zaczęli czuć dziwną jakąś woń. Konie stały się niespokojne, a jeźdźcy zatykali nosy.

— Co to może być? - zapytał Nieborak.

— Okropnie to pachnie — rzekł Jacek.

— Ja myślę, że gdzieś w pobliżu leży albo zdechły zając, albo większa jakaś zwierzyna.

— Patrzcie, tam jest most!

— Stamtąd właśnie wiatr przynosi tę woń…

Jacek zaczął się kręcić na siodle, schwycił wiatr w nozdrza i rzekł z największym podziwem:

— Ja znam ten zapach!

— I mnie się coś majaczy — mówił Placek, na próżno j starając się sobie coś przypomnieć.

Zbliżyli się do mostu, gdzie u przyczółka stał domek człowieka pobierającego myto.

— Zapach idzie z tego domku — rzekł Nieborak — muszą tam być zdechłe ryby…

Na odgłos tętentu otwarły się drzwi domku i stanął w nich dziwaczny człowiek, bardzo pokraczny, na krzywych nogach, z garbem na plecach, z kilkoma włosami na brodzie. Od niego właśnie biła ta przejmująca woń.

Jacek i Placek przyjrzeli mu się pilnie i zdumienie ich nie miało granic.

Człowieczek zbliżył się do koni, które zaczęły się cofać, parskając z powodu zabójczej woni i rzekł:

— Witam was, dostojni panowie. Raczcie zapłacić myto za przejazd przez most.

— Uczynimy to natychmiast, szlachetny hrabio Mortadello! — rzekł Jacek

Pachnący człowieczek spojrzał na nich zdziwiony.

— Nie wiem, skąd znacie moje piękne nazwisko — rzekł — bo ja nie mam zaszczytu was znać.

— Zanim ujrzeliśmy Waszą Dostojność, poznaliśmy cię po tej twojej pomadzie na piękność!

— Cha! cha! — zaśmiał się hrabia. - Wspaniała to jest i niezrównana pomada. Mniej jednak skuteczna jest na zachowanie piękności, ale inne walne ma zalety, bo na dziesięć mil dookoła zdechły wszystkie muchy i komary, których tu przedtem było w bród.

— Jak to się stało, szlachetny hrabio — pytał Jacek — że potężny namiestnik został dozorcą mostu?

— Rząd się zmienił — odrzekł melancholijnie hrabia Mortadella.

Nieborak przysłuchiwał się tej rozmowie z wesołym zdumieniem.

— Rad bym jednak — rzekł hrabia, pilnie im się przypatrując — dowiedzieć się, z kim mam szczęście i honor wspominania dawnych czasów?

— Nie poznajesz nas, przystojny hrabio? Mortadella przyjrzał się im bacznie i mówił jakby do siebie:

— Gdyby nie te książęce stroje i te rumaki, mógłbym mniemać… Ależ tak! Takich twarzy nie zapomni nikt, kto je raz choćby widział w życiu… Ach! ach! to wy jesteście owi nieporównani szybkobiegacze, którym kazałem dać…

Przerwał zawstydzony, a Jacek na to:

— Dokończ teraz, wspaniały hrabio, bo wtedy nie dokończyłeś.

— Czy pragniecie zemsty? — zapytał hrabia z drżeniem, spojrzawszy na ich miecze.

— O, nie! — zawołał Placek. - Słusznie nam się wtedy należało.

Hrabia odetchnął i zapytał:

— Jakże to się stało, że z dwóch łapserdaków wyrosło… trzech wspaniałych rycerzy?

— Rząd się zmienił — zaśmiał się Jacek.

— Wszystko jest możliwe — rzekł smętnie hrabia. Tymczasem Placek, poszeptawszy na stronie z Nieborakiem, wysupłał kilka dukatów i rzekł:

— Racz przyjąć, nieszczęsny hrabio, tę drobnostkę.

— Och! och! — stęknął z zachwytu hrabia — za tę cenę możecie do końca życia przejeżdżać przez most tysiąc razy dziennie. Za tak wspaniały dar muszę i ja wam dać pamiątkę.

Wydobył coś z kieszeni i wyciągając rękę ku Plackowi zawołał:

— Przyjmij to, hojny panie!

— Co to jest? — zapytał niepewnie Placek.

— Pomada mojego wyrobu — rzekł z dumą Mortadella.

— W konie! — wrzasnął Jacek i pognali jak wicher, zostawiwszy w niepomiernym zdumieniu hrabiego Mortadellę i jego pomadę.

Zadudnił most, a za chwilę pędzili urodzajnym krajem. Ominęli miasto, na którego widok Jacek i Placek poczuli jakieś niemiłe swędzenie pięt, i zmieniwszy nieco kierunek jechali aż do wieczora wśród bujnych zbóż. Zatrzymali się na widok chłopa, który dojrzawszy ich uśmiechnął się i zapytał:

— Czy zdrowi jesteście, jaśnie wielmożni panowie?

— Dziękujemy wam, jesteśmy zdrowi! — odrzekli.

— To bardzo dobrze, gdyż zmartwiłbym się, gdyby było inaczej.

— Powiedzcie nam, dobry człowieku — zapytał drżącym głosem Nieborak — czy są tu w pobliżu bagna?

— A czemuż by nie miały być? Zawsze były, to i są.

— A daleko?

— Ej, nie bardzo…

— Mila będzie?

— Pewnie będzie mila.

Wtem Jacek trącił Placka i mrugnąwszy wesoło zapytał:

— A może dwie?

— Musi być ze dwie…

— A może sto?

— Jak dobrze rozważyć, będzie ze sto. Nieborak słuchał zdumiony, a Jacek pytał dalej:

— A dużoście już przenieśli królewskiej ziemi? Chłop pokazał w uśmiechu zęby i rzekł:

— Widzę, że znacie mnie i moją sprawę z królem: mam już coś niecoś pola, ale nie zanadto.

— A które to wasze? Chłop pokazał ręką dookoła.

— To wszystko już moje, ale mało tego.

— Jakżeż mało? Przecież wzrokiem tego nie ogarnie!

— Iii… ziemi zawsze za mało — rzekł chłop.

— I ciągle ją nosicie?

— Jakbyście zgadli.

— To królowi niedługo nic nie zostanie?

— I mnie się tak widzi — zaśmiał się chłop.

— Macie tu dukata, dzielny człowieku — rzekł Placek.

— Przyda się — uśmiechnął się chłop — dużo to jest pieniędzy!

— A cóż z nimi zrobicie?

— Jak to co? Dokupię ziemi.

— A macie już żonę?

— Jeszcze nie, bo ziemi mam za mało, ale już miałem gospodynię. Dobra to była kobieta, bo mało jadła, ale taka chuda, że nie zawsze ją było widać.

— A skąd ona była?

— Sam dobrze nie wiem — rzekł chłop — gdzieś z daleka wiatr ją przyniósł; zaczepiła się kiecką o drzewo i narobiła wrzasku, tom ją zdjął; pilnowała mi za to gospodarstwa, ale nigdy nie chciała powiedzieć, skąd ją przywiało ani kto ona zacz?

— A modliła się kiedy? — zapytał drżącym głosem Jacek.

— Z początku nie chciała, alem ją sprał co nieco, to się potem modlić nauczyła.

— Dziwne, dziwne!.. — szepnął Placek. A Jacek na to:

— Lepiej, że sobie stąd poszła. A długo była w tych stronach?

— Nie bardzo, bo jednego dnia przyleciała ogromna wrona, pogadała z nią po swojemu, potem baba siadła na wronę i tyłem ją widział.

— Całe szczęście — rzekł Jacek — bo to była żona strasznego czarownika i sama pewnie czarownica.

— To i co z tego? — zaśmiał się chłop. - Jakbym jej był kazał nosić ziemię od rana do nocy, toby jej się odechciało czarów. Szkoda, że nie wiedziałem, iż to taka czarownica, bo byłbym jej kazał wyjadać robaki z pola. Po co ja jej dawałem uczciwego chleba?