Выбрать главу

Nadszedł jednak wreszcie czas, że tych dzikich jegomościów trzeba było oddać do szkoły. Bronili się przed tym rękami i nogami, aż się zrobił w miasteczku koniec świata, bo ojciec wziął ich pod pachy i tak ich tam poniósł. Sto prosiąt, niesionych na targ, nie potrafi takiego narobić harmideru i takich przeraźliwych wydawać kwików, jakie wydawali oni, ale ich jednak postawiono przed obliczem nauczyciela. Był to człowiek niezmiernej dobroci, a tak cierpliwy jak święty. Miał różowe okulary, więc może dlatego do wszystkich się uśmiechał, bo wszystko wydawało mu się piękne. Nauczał przedziwnych rzeczy i wszystko na świecie umiał nazwać po imieniu; wołał na kwiatki i gwiazdy, gdyż wiedział, jak się nazywa każdy kwiat i każda gwiazda. Uśmiechał się nawet wtedy, kiedy padał smutny deszcz, bo mówił, że jeszcze nie zapomniał tego, jak ślicznie wczoraj świeciło słońce, a kiedy wszystkim dokuczał upał, on się też uśmiechał i mówił, że mu jeszcze zimno po deszczu. Był on tak mądry, że czytał nie tylko z grubej książki, ale i z małej głowiny dziecka, i wszystko widział, co się dzieje w jego serduszku. Żadne dziecko nie wiedziało, jak on to robi i którędy widzi, co się dzieje w czyimś sercu, a kiedy go dzieci o to zapytały, odpowiedział, że to przez oczy tak widać, co się dzieje w człowieku, jak przez szybki okna widać, co się dzieje wewnątrz domu. Musiało to być prawdą, bo zawsze każdemu dziecku powiedział wszystko prawdziwie. Dzieci kochały go bez pamięci i słuchały nabożnie tego, co im mówił i czego ich nauczał, a on, jak wielki czarodziej, wiedział o tym, co jest w środku ziemi i co jest na niebie, co się dzieje za górami i lasami i co się odbywa w ciemnym ulu. Wiedział on przeto od razu, co się dzieje w Jacku i Placku, którzy stali przed nim pochmurni i nastroszeni jak młode wilczki. Myśleli oni, że takimi minami okropnie nastraszą nauczyciela, który się jednak wcale nie bał, lecz się miło do nich uśmiechał. Nikt oprócz matki nigdy się do nich nie uśmiechnął, bo wszyscy patrzyli na nich z niechęcią, więc kiedy teraz ujrzeli uśmiech na dobrej twarzy staruszka, zaraz pomyśleli, że to jakiś podstęp, i trącili się łokciami porozumiewawczo.

Nauczyciel rzekł łagodnie:

— Chcę was, kochane chłopaki, nauczyć wielu dobrych i pożytecznych rzeczy. Chciałbym jednak wiedzieć, jak się który z was nazywa. Który z was jest Jacek, a który Placek?

Wtedy Jacek od razu pomyślał:

Jeżeli ja mu powiem, że jestem Jacek, wtedy on pomyśli, że ja skłaniałem, jak zawsze, i że ja jestem Placek. Więc ja mu powiem prawdę, że jestem Jacek, a Placek mu powie, że jest Placek, a on pomyśli wszystko na odwrót, a jutro znowu powiemy inaczej.

Potem powiedział głośno:

— Ja jestem Jacek, a ten drugi to jest Placek! Nauczyciel spojrzał mu w oczy, bardzo długo patrzył, potem się uśmiechnął i rzekł:

— Powiedziałeś prawdę. Tak, ty jesteś Jacek.

— Ja skłamałem! — zawołał Jacek, po raz pierwszy w życiu przyłapany na prawdzie.

— Wcale nie skłamałeś — odrzekł nauczyciel — chciałeś mnie wywieść w pole i dlatego nie skłamałeś.

— Skąd pan o tym wie? — zapytał zdumiony chłopiec.

— Patrzyłem w twoje oczy — odpowiedział uśmiechając się nauczyciel.

Jacek z rozpaczą zamknął nagle oczy, bardzo zły. Nauczyciel jednak wciąż się uśmiechając pogładził go po głowie, potem ujął rozmierzwiony jego łeb w swoje ręce i długo mu się przyglądał. Potem to samo uczynił z Plackiem.

— Teraz już wiem wszystko — rzekł.

Chłopcy bardzo byli niespokojni nie wiedząc, co on takiego wie, ale nie mogli niczego zrozumieć. Od tego dnia chcieli wciąż wprowadzić go w błąd i ile razy wywoływał on z ławy Jacka, wtedy umyślnie podnosił się Placek albo czynili to odwrotnie, nauczyciel jednakże patrzył wtedy długo na ich głowy i mówił:

— Nie kłam, moje dziecko, bo ty jesteś Jacek. Wszyscy się bardzo zdumiewali nad mądrością nauczyciela, bo jak już to raz mówiłem, nikt nie mógł ich od siebie odróżnić. Oni nadaremnie myśleli całymi dniami, jakim cudem on to czyni, i nie mogli tego zrozumieć w żaden sposób. Tak byli zamyśleni, że nawet nie czynili zwyczajnego wrzasku i na czas niejaki ludzie w mieście odetchnęli. Nauczyciel zaś znalazł bardzo prosty sposób odróżnienia tych dwóch urwipołciów: oto kiedy się pilnie przyglądał ich straszliwie uwłosionym głowom, szybko policzył, że Jacek ma na głowie trzysta tysięcy dziewięćset siedemdziesiąt cztery włosy, a Placek ma o sto sześć włosów mniej, bo mu tych sto sześć włosów Jacek wydarł niedawno ze łba, kiedy się pobili o zdechłego kreta. Był zaś ten nauczyciel tak mądry, że wystarczyło, aby tylko spojrzał i szybko policzył włosy, i od razu wiedział, który jest który. Oni zaś nigdy się nie dowiedzieli, jak się to działo, i bardzo z tego powodu byli przygnębieni. Patrzyli jednak na nauczyciela z podziwem, uważając go za wielkiego czarownika. Gdyby bowiem znali prawdę, wydzieraliby sobie codziennie włosy całymi garściami, aby mu pomylić rachunek.

Uczyć nie chcieli się jednakże za żadną cenę, wciąż podczas nauki myśląc o tym tylko, co by gdzie można zdobyć do jedzenia. Dziwnym wzrokiem patrzyli ustawicznie na jednego ze szkolnych kolegów, syna organisty. Chłopiec ten był jedynym tłustym stworzeniem w całym miasteczku, toteż Jacek i Placek patrzyli na niego łakomie, bardzo z tego niezadowoleni, że w Zapiecku nie ma zwyczaju zjadania tłustych chłopców. Syn organisty przeczuwał zapewne, o czym to oni myślą, bo chudł z wielkiego strachu. Zamiast niego zjedli natomiast kredę, gąbkę i wypili atrament z wielkiego kałamarza nauczyciela. Chociaż pożarli przedmioty służące do szerzenia mądrości, nie stali się przez to mądrzejsi. Przez cztery lata uczęszczania do szkoły, mimo ciężkich wysiłków mądrego nauczyciela, nauczyli się odmawiać Ojcze nasz, ale w ten sposób, że Jacek umiał od „Ojcze nasz…” do „…jako w niebie, tak i na ziemi”, a Placek od: „Chleba naszego…” aż do … „naszym winowajcom”, za to jednak, kiedy się modlił o chleb powszedni, to tak krzyczał, jakby tysiąc lat nic w ustach nie miał i jakby się bardzo obawiał, że Pan Bóg go inaczej nie usłyszy.

Gorzej jeszcze było z rachunkami, gdyż po długich mozołach Jacek nauczył się liczyć do pięciu, i to na palcach lewej ręki, a Placek od pięciu do dziesięciu na palcach prawej. To jednak było dziwne, że mimo tak znikomych wiadomości rachunkowych obaj doskonale doliczyli do czternastu, kiedy cztery drzewa w Zapiecku urodziły czternaście jabłek, pożartych przez nich z pestkami i ogonkami, zanim dojrzały.

Wiele trudu i męki przez cztery lata zużył cierpliwy nauczyciel, aby ich nauczyć sztuki pisania i czytania. Próbował tego na wszystkie sposoby i tego tylko dokonał, że Jacek nauczył się abecadła od a do l, a Placek od ł aż do końca. Straszne z tego wychodziły rzeczy, bo Jacek umiał napisać całe swoje imię, wszystkie bowiem litery, z których się składa to wesołe imię, znajdują się na początku abecadła, Placek natomiast był mniej szczęśliwy, gdyż ze swego imienia znał tylko pierwszą literę P, reszta zaś znajdowała się po stronie jego brata. Toteż kiedy się chciał podpisać, wtedy jeszcze śmieszniejsze imię Placek, wyobrażone przez jedną tylko literę, wyglądało tak, jakby z placka został rodzynek, a ciasto gdzieś znikło.

Żadnego nie było sposobu, aby rozszerzyć ich wykształcenie. Nauczyciel załamywał ręce z rozpaczy, która była tym większa, że Jacek pisał prawą ręką, a Placek lewą i na to też rady nie można było znaleźć. Byli oni z tęgo powodu pośmiewiskiem całej szkoły, bo inni chłopcy umieli doskonale wszystkie litery i znali rachunki, a jeden to był tak mądry, że liczył do stu, a potem na odwrót, co było wielką i niezwykłą sztuką. Jacek i Placek nie mieli jednak żadnej ambicji i nie wstydzili się tego, że ich powszechnie uważano za bęcwałów.