Выбрать главу

„Otrzyj łzy, mateńko, otrzyj łzy! Ukój swoje serce brylantowe! Otrzyj pot z czoła, co takie jest poorane jak twoje pole! Odpocznij, bidulko, odpocznij! Jutro, kiedy rozkwitną głogi, najpiękniejszą przyniosę ci gałązkę. Wody ci w dziobku przyniosę, gdy na listkach zbiorę rosę. Skrzydełkami twarz ochłodzę, oczy twoje ucałuję. Pomógłbym ci, gdybym był wielki i mocny, lecz cóż ja poradzę, nieszczęsna ptaszyna? Śpiewaniem cię pocieszę, łzy twoje zbiorę i Panu Bogu pokażę. A sam Pan Bóg zapłacze, kiedy Mu powiem o twojej męce niezmiernej. Lilie na niebie dla ciebie dziś kwitną. Chmurki na niebie do ciebie się śmieją. Rosa niebieska nad twoją płacze niedolą. Gwiazdy dla ciebie się palą złociście. Dla ciebie jutro słońce powróci i ucałuje twoje oczy zapłakane, twoje ręce najukochańsze, twoje nogi poranione. Wszystkim powiem, wszystkim powiem, że ty jesteś matka cudowna, a twoje serce mało nie skonało z bólu. Odpocznij sobie, odpocznij! A ty, wietrze, uśpij ją. A skowronek, z nieba dzwonek, będzie śpiewał, będzie dzwonił, zanim znów zabłyśnie dzionek”. Płacz serdeczny wstrząsnął starowiną.

Noc płynęła cicho, na takich skrzydłach bezszelestnych, jakie mają sowy. Zapaliła na niebie sto tysięcy i siedem gwiazd, aby tej matce nie było straszno wśród nocy na smutnym polu. Nakazała szeptem nietoperzom, aby jej który nie tknął zimnym swoim skrzydłem. Nakryła ją miękkim, aksamitnym płaszczem ciemności, sama zaś usiadła opodal, na łące, z palcem na ustach na znak milczenia.

Wtedy od jednej złotej gwiazdy oderwał się świetlisty pająk, taki, co ze złotej przędzy przędzie sen. Zbiegł szybko po promieniach migotliwych i drżących i z nieba sen sprowadził cichy i kojący.

Śmiertelnie znużona zasnęła matka. Czasem usypiające jej serce zrywało się jak spłoszony w gnieździe i zalękły ptak: zakwiliło cichutko i znowu w słodką zapadało niemoc.

Kiedy się zaś na ziemi uczyniło tak cicho, że słychać było jedynie szelest obłoków, co szukając zaginionego słońca, odlatywały złotymi jego śladami za morze, kiedy, oprócz gwiazd, żadnych nie było widać świateł, wtedy się stała rzecz z dziwnych najdziwniejsza: jak wielki śnieżnobiały ptak spłynął od niebiosów wspaniały anioł, okrążył pólko szerokim lotem i zstąpił na ziemię. Podszedł cichutko do śpiącej, słuchał przez chwilę bacznie jej oddechu i uśmiechnął się dobrotliwie. Przymknął niebieskie oczy i wyglądał tak, jakby coś sobie przypomniał. Rozejrzał się potem ciekawie po ziemi i słodkim witał ją uśmiechem. I tak uśmiechnięty, leciutko, aby nie zbudzić śpiącej, zdjął z niej postronki, założył je sobie na piersi i jak skrzydlaty biały rumak począł wlec po grudzie bronę, mocny i potężny…

Noc patrzyła złotymi oczami gwiazd.

Przystanęły w locie obłoki.

Ucichł zdumiony wiatr…

Nagle śpiąca zawołała cichutko przez sen:

— Pomóżcie mi, synkowie moi!

ROZDZIAŁ PIĄTY

w którym Jacek i Placek rozpoczynają poszukiwania takiego kraju, w którym ludzie nie pracują

Kiedy świt złotym promyczkiem zadźwięczał nad staruszką, obudziła się, nie wiedząc, gdzie jest i co się z nią dzieje. Wnet jednak ostry ból w sercu wszystko jej przypomniał. I to jej też przypomniał, że czeka ją znowu ciężka praca: bronowanie kamieniami nabijanych grud. Spojrzała na pole i nie uwierzyła własnym oczom; przetarła je ręką, myśląc, że jeszcze zasnuła je resztka mętnego snu, i spojrzała po raz drugie pole było gładkie, przepysznie uprawione, jakby uśmiechnięte ze szczęścia, że jest gotowe na przyjęcie ziarna. Stu pilnych i pracowitych oraczów nie mogłoby tak spulchnić ziemi: kamieniste pólko wyglądało tak, jakby je uprawiono w bogatym ogrodzie, aby zasadzić na nim kwiaty. Biedna kobieta poczuła wielkie, wielkie szczęście, nie dlatego, że nie będzie już łamać krzyża i ranić bosych nóg, lecz serce jej napełniło się gorącym rozrzewnieniem, kiedy pomyślała, że to jej dzieci, chcąc jej uczynić radosną niespodziankę, dokonały tej ciężkiej pracy pośród nocy. Uśmiechnęła się po raz pierwszy od wielu, wielu lat takim uśmiechem, od którego nawet w najbardziej chmurny dzień jasno się czyni na świecie. Potem, pochyliwszy steraną głowę, ucałowała ziemię, bo myślała, że zroszona jest potem jej synów.

— Nikt inny — mówiła sama do siebie — nie mógł tego uczynić, tylko oni, moje chłopaki najdroższe! Umyślnie udawali, że się naśmiewają ze mnie, bo nie chcieli, abym się zmęczyła zanadto, a kiedy usnęłam, dokonali w mig tak wielkiej i ciężkiej pracy. O, czy mi teraz Bóg przebaczy, ż byłam złą matką, bo kiedy upadłam bez sił, źle pomyślałam moich słodkich dzieciach? Jakże ja teraz spojrzę im w oczy? muszę pójść do nich i ucałować ich, i podziękować za to, c uczynili.

Poszła w stronę domku, uśmiechnięta z wielkiego szczęścia Chciałaby śpiewać z radości, lecz sił nie miała nawet na] śpiewanie, głodna i umęczona ciężką nocą na gołej ziemi, ale nie czuła ani głodu, ani zmęczenia, tylko szczęście. Weszła do izby cichutko, aby ich nie zbudzić, przypuszczała bowiem, ż spracowawszy się okrutnie, śpią teraz słodko. Istotnie spali smacznie i Jacek trzymał Placka we śnie za nos, a Placek Jacka dzierżył za czuprynę, tak jakby zapadał w głęboki sen i chwycił się ręką byle czego.

Matka przystanęła nad nimi patrząc tak tkliwie, że z jej spojrzenia uczynił się promień, co padł na ich piegowate gęby. Musieli poczuć ciepło tego najcudowniejszego na świecie spojrzenia, bo otwarli oczy równocześnie, gdyż wszystko czynili jak na komendę.

— Jeszcze wcześnie — krzyknął Jacek. - Dlaczego nas budzisz?

— Aby was ucałować! - rzekło matczysko takim słodkim głosem, jakiego nikt na świecie oprócz matki wydobyć z serca nie umie.

— A cóż to dziś za święto, że nas chcesz całować? - zapytał niechętnie Placek.

— O, tak, wielkie dzisiaj jest święto, bo w moich syneczkach zbudziły się serduszka. Niech wam Bóg zapłaci, dzieci najdroższe, za to, coście uczyniły dla waszej matki. Niech wam to stokrotnie nagrodzi! Oby wszyscy ludzie tacy byli dla was, jak wy jesteście dobrzy dla matki…

Zaczęła ich ściskać i całować, a gorące łzy padały na ich głowy.

Nie rozumiał niczego Jacek ani Placek niczego nie mógł pojąć. Widać coś się takiego stało, za co im przypisują zasługę.

Jacek mrugnął prawym okiem na Placka, Placek lewym na Jacka i od razu wiedzieli, że trzeba przede wszystkim dowiedzieć się, dlaczego zostali bohaterami, a następnie zażądać za to słusznej nagrody.

— O, jak ciężko napracowaliście się dziś w nocy! — radowała się matka. - O, jak bardzo musicie być zmęczeni!

— Nie warto o tym mówić — rzekł chytrze Jacek.

— Troszkę tośmy się zmęczyli — dodał Placek — ale nie tak bardzo.

— Pan Bóg was dzisiaj zapisał w wielkiej księdze — mówiła matka. - W niebie was dzisiaj błogosławią za to, żeście pomogli biednej matce zaorać pole.

Jacek spojrzał ze zdziwieniem na Placka, a Placek z jeszcze większym na Jacka.

— To my zaoraliśmy pole? — zapytali równocześnie. Matka, roześmiała się szczęśliwie i rzekła:

— Ach, urwisy, znowu udajecie, że to nie wy! Cha! Cha! Wszystkim ludziom to opowiem, bo źle o was mówili, a teraz to radość będzie w całym Zapiecku. O, dzieci moje! Nikt na całym świecie nie ma takich synów jak ja.

— Co prawda, to prawda! — zaśmiał się Jacek — takich to chyba nikt nie ma.

A Placek na to:

— Kiedy to się nie dało ukryć, to już nie ma co, Jacku, trzeba się przyznać.

— Trudno! — zawołał Jacek — chcieliśmy ci, matko, zrobić niespodziankę, ale przed tobą nic się nie ukryje.