Выбрать главу

– Jeśli jeszcze będzie o czym – odparł Jakub i zamknął za sobą drzwi. Był wściekły. Obejrzał się za siebie. Czuł całym sobą, że już w to miejsce nie wróci. Otarł krew ściekającą po brodzie. Pęknięta warga bolała i pulsowała, puchnąc w bardzo szybkim tempie. Trudno. Nie miał teraz czasu, by się zajmować takimi drobiazgami. Zbiegł po schodach, trzasnął drzwiami i zadzwonił po taksówkę. Chwilę później przekroczył próg restauracji, w której spędził ostatnie lata. Klienci oglądali się za nim, ale personel nie komentował jego wyglądu ani słowem. Podobnie jak faktu, że otworzył służbową szafkę i jednym ruchem zgarnął swoje rzeczy do walizki.

Współpracownicy domyślali się, na co się zanosi, po tym jak właściciel gniewnie mruczał pod nosem, narzekał na niewdzięczność córki oraz niekompetencję Jakuba. Na koniec kazał im zająć się pracą i zapowiedział, że chwilę go nie będzie, bo musi komuś pilnie obić gębę. Już wiedzieli, że ich główny kucharz znajdzie się w poważnych tarapatach.

– Potrzebujesz pomocy? – Daniel podszedł do niego. Wiele razy wyobrażał sobie, że chciałby zająć miejsce Jakuba, ale teraz, kiedy zobaczył, w jakim stylu zwolniono jego szefa, zrobiło mu się go żal. Miał mieszane uczucia i wielką ochotę na znak solidarności rzucić wypowiedzeniem o stół. Michalski potraktował przyszłego zięcia okropnie. Oszukał i wykorzystał, a na koniec zostawił z niczym.

– Dziękuję, że zapytałeś – powiedział Jakub. – Fajnie z twojej strony, ale muszę poradzić sobie sam. Jedno ci tylko powiem. Naucz się na moich błędach. Jeszcze dzisiaj zażądaj nowej umowy i wszystko tam zapisz. Każdą obietnicę. Słowo jest jak dym. A ulatnia się czasem nawet szybciej.

– Co teraz zrobisz? – Daniel westchnął. Doskonale wiedział, że Jakub ma rację. Ale był też świadomy, że niełatwo będzie skłonić Michalskiego do zapisania czegokolwiek, miał do umów prawdziwą awersję. Wiadomo dlaczego. Słowo zawsze można odwołać.

– Jeszcze nie wiem. – Jakub przyłożył duży kuchenny nóż do wargi, żeby ochłodzić obrzęk. – Na początek muszę odzyskać rodzinę – powiedział niewyraźnie. – Reszta się ułoży.

– Proszę. – Jedna z kelnerek podała mu worek z lodem, ale zaraz potem wróciła na salę.

– Masz jakiś plan? – zapytał Daniel.

– Nie mam. Tylko mętlik w głowie i żadnego wyjścia. Za głupotę się płaci, a ja właśnie dostałem rachunek z odsetkami za ponad pięć lat.

– Będę trzymał za ciebie kciuki – powiedział szczerze Daniel.

– Ja za ciebie też – odparł Jakub, klepiąc go po łopatce. – Obyś za pięć lat wyszedł stąd z czymś więcej niż stara walizka, opuchnięta twarz i kupa kłopotów.

Pożegnał się i, nie oglądając za siebie, skierował się do wyjścia. Wrzucił swoje rzeczy do auta, które wciąż stało zaparkowane na stałym miejscu. A potem usiadł za kierownicą i długo patrzył przed siebie. Nie miał pojęcia, co teraz zrobić. Dzwonić po raz setny do Agnieszki? A może szukać jej intensywnie? Pytać wspólnych znajomych, naciskać matkę, próbować namierzyć komórkę albo wynająć prywatnego detektywa?

Miał na to wielką ochotę. Nie znosił bezczynnie siedzieć. Powstrzymywały go tylko słowa Agnieszki. Powiedziała, żeby dał jej spokój. Nie nachodził. Jeśli nie posłucha, sprawa znajdzie finał w sądzie. Nie chciał tego. Słyszał wielokrotnie, że w razie konfliktu sąd zawsze chętniej staje po stronie matki. Poza tym jest machiną, którą niełatwo zatrzymać, jeśli już się rozpędzi. Trudno przewidzieć, do czego taki sądowy konflikt mógłby doprowadzić. Raczej nie do zgody.

Jakub zacisnął dłonie na kierownicy. Wciąż nie znalazł rozwiązania. Mimo wszystkich niedobrych spraw, jakie ostatnio między zawisły między nim a Agnieszką, jego zapamiętałości w pracy, wiecznie przekładanym terminie ślubu, nadmiernej zależności od Zygmunta Michalskiego, nie miała prawa oddzielać go od córki ani szantażować, że nie pozwoli mu się z nią spotykać. Kłótnia między nimi nie sprawiała, że tracił prawa jako ojciec. Tęsknił za Martynką i dręczyły go wyrzuty sumienia, że nie może jej niczego wytłumaczyć, wynagrodzić. Dręczył się tym, jak dziewczynka może sobie interpretować jego nieobecność. Nie chciał, by sądziła, że tata jej nie kocha. To przecież byłaby straszna nieprawda.

A jednak, choć wiedział, że ma rację, że wina za całą tę sytuację nie leży wyłącznie po jego stronie, bał się. Rwał się do działania, a jednocześnie nie mógł sobie pozwolić na najmniejsze ryzyko. Agnieszka pokazała mu w ciągu ostatniej nocy nową twarz, której wcześniej nie znał. Nie wiedział, do jakiego stopnia jest zdesperowana, jak bardzo zła. Co jeszcze zrobi, jeśli się zdenerwuje?

Może lepiej dać jej trochę czasu, by się uspokoiła, i wtedy podjąć próbę rozmowy? – zastanawiał się.

To była trudna decyzja i nie wiedział, czym się kierować w planowaniu kolejnych kroków. Jego umysł nie dowierzał, że to wszystko w ogóle dzieje się naprawdę. Tak gwałtownie zmieniło się jego życie, że jeszcze za tym nie nadążał. Miał tylko nadzieję, że ten absurdalny koszmar niedługo się skończy. Pokłócili się z Agnieszką, ale to z pewnością wkrótce się wyjaśni. Jeszcze przecież nie tak dawno mówili sobie o wszystkim, byli bardzo blisko. Przyjaźnili się i kochali. Co się z tym stało? Gdzie zniknęło i dlaczego nikt nie zauważył w porę, że źle się dzieje?

Oby teraz wyciągnęli właściwe wnioski, bo szkoda było tej pięknej miłości. Tak się zapewne stanie. Inaczej być nie może.

Jakub trochę się uspokoił. Wciąż bolała go głowa z niewyspania, a głodny żołądek coraz dotkliwiej meldował potrzebę posiłku. Z tego wszystkiego zapominał o podstawowych potrzebach. Wysiadł z samochodu i postanowił się przewietrzyć. To był jego pierwszy wolny poranek od dłuższego czasu. Nie wiedział, co robią ludzie, kiedy w słoneczny dzień nie muszą o świcie pędzić do pracy. Gdy nie ma obok najbliższych osób, którym można by podarować cenne minuty.

Przeciągnął się. Kości chrupnęły, a kręgosłup zabolał. Przetarł oczy i poklepał się po policzkach. Przydałaby się mocna dobra kawa na otrzeźwienie. Zadanie wydawałoby się banalnie proste, biorąc pod uwagę, że znajdował się u stóp Wawelu, gdzie kawiarenek było tak wiele, że można by ugościć nawet wiecznie łakome krakowskie gołębie, gdyby pojawiła się taka potrzeba. Rozejrzał się. Wszędzie panował tłok. Wycieczki, przechodnie, pracownicy na wczesnej przerwie, wszechobecni studenci, matki z wózkami, wszyscy wpadli najwyraźniej na ten sam pomysł i zapragnęli kofeiny.

Jakub odwrócił się, potrzebował spokojnego miejsca. Ruszył chwiejnym krokiem przed siebie. Pracował w tym miejscu ponad pięć lat, a prawie nie znał okolicy. Nie miał czasu na spacery. Zaraz po przeprowadzce do Krakowa z niewielkiej wioski pod Nowym Sączem rzucił się w wir obowiązków i próbował zasłużyć na ślub, miłość, dziecko, rodzinę i prawo do dziedziczenia restauracji.

Bezskutecznie. Niczego nie zyskał, na dodatek stracił wszystko, z czym zaczynał. Nie miał już bowiem nawet wiary w swoje marzenia, sens wytężonego wysiłku, miłość…

Szedł i niewidzącym wzrokiem wpatrywał się w kolejne zatłoczone wnętrza. Czasem ktoś go potrącił na chodniku, bo jego tempo nie było dostosowane do powszechnie panującego tutaj pośpiechu.

Taki piękny poranek, maj, wyjątkowe miejsce, a nikt się nie rozgląda, nikt nie chłonie atmosfery, wszystko: spacer, kawa, spotkanie z przyjaciółką nosi znamiona pośpiechu, ograniczonego czasu, pilności, z jaką należy się zająć kolejnymi punktami w rozkładzie dnia.

Też tak żył przez długi czas i dopiero teraz zdał sobie z tego sprawę.

Przysiadł na chwilę na ławce, opuszczonej dopiero co przez roześmianych, zgodnie wpatrzonych w smartfony nastolatków. Usiadł, ale głód szybko poderwał go na nogi. Kiedy nie miał czym zająć rąk, a myśli starał się odciągać od swoich problemów, ssanie w żołądku odzywało się ze zdwojoną siłą. Ruszył jeszcze kilka kroków przed siebie i wreszcie zobaczył miejsce, w którym było w miarę pusto. Niewielka restauracja z pięknym oknem zdawała się nie mieć ani jednego klienta. Tylko jedna samotna brunetka o dość miłej aparycji, ale bardzo smutnym wyrazie twarzy, siedziała przy okrągłym stoliku i coś pilnie notowała, przekładając liczne pliki dokumentów.