Kilka godzin później wysiadł na dworcu w Krakowie. Nie czuł się ani trochę mądrzejszy niż przed tymi rozmyślaniami. Ciągnął za sobą ciężką walizkę. Spakował wszystkie swoje rzeczy, bo liczył, że zostanie na dłużej. Na stałe. Był gotów przeprowadzić się i zacząć od nowa. Ale jedno ironiczne spojrzenie Agnieszki na jego solidny bagaż szybko go pozbawiło złudzeń. Wyśmiała jego plany.
Teraz stanął na peronie i nie miał pojęcia, w którą stronę się skierować. Do dawnego mieszkania nie miał już powrotu nie tylko dlatego, że Michalscy wyrzucili go za drzwi. Raz popełnił błąd, nadmiernie się od nich uzależniając, ale drugi już nie zamierzał na to pozwolić. Wiedział, że nigdy nie przekroczy progu luksusowego apartamentu. To był etap życia zakończony na dobre.
Ostatnie dni spędził w tanim motelu, traktując ten pobyt jako sytuację przejściową. Liczył, że wkrótce pogodzą się z Agnieszką. Wyglądało jednak na to, że zanosi się na dłuższą przeprawę. Musiał znaleźć sobie jakieś nowe miejsce.
Na początek ruszył za tłumem wysiadającym z pociągu i zjechał ruchomymi schodami, by dać się pociągnąć fali pasażerów zmierzających w stronę galerii. Chwilę później znalazł się w zatłoczonej alejce i stanął zdezorientowany.
Dopiero teraz poczuł, co się naprawdę stało. Opadł pierwszy stres i minęło okropne zmęczenie, które do tej pory odbierało mu zdolność trafnego rozumowania.
Został sam. Jego rodzina się rozpadła, stracił kontakt z córeczką. Nie miał już także pracy ani zbyt wielu oszczędności. Harował w restauracji na jej sukces, który miał być wspólny. Dla dobra marki. Jako przyszły właściciel. Nie zabezpieczył formalnie swoich praw. Wobec hojności przyszłego teścia, który obiecywał oddać mu wszystko, nie miał odwagi o nic więcej poprosić.
Ruszył w tamtą stronę automatycznie. Ciągnął swoją walizkę przejściem podziemnym, ulicą Floriańską, przez cały rynek aż pod wawelskie wzgórze. Kiedy tam dotarł, przystanął i rozpiął koszulę. Zgrzał się. To był kawałek drogi, a on narzucił sobie mocne tempo.
Stanął pod restauracją, której poświęcił tyle czasu, pozbawiony wszelkich praw do owoców swojej pracy. Podatek od naiwności i nadmiernego idealizmu bywa czasem wysoki. Jakub właśnie go płacił.
Zastanawiał się, co powinien teraz zrobić. Gdzie rozpocząć budowanie życia od podstaw? Skłaniał się raczej ku przeprowadzce do Gdańska. By być bliżej córki. Mieć większą szansę choćby na przypadkowe spotkanie. Pluł sobie w brodę, że w ogóle wsiadł do tego pociągu i wrócił do Krakowa. Po co? Nic go przecież już tutaj nie trzymało. Ale w sytuacji silnego stresu zadziałały odruchy. Przyjechał do domu, by sobie uświadomić, że już go nie ma.
Restauracja U Michalskich świeciła wszystkimi światłami. Musiał być duży ruch. Jakub stał kilkanaście metrów dalej i wpatrywał się w okna. Rozpoznawał kelnerów i domyślał się, jakie podają dania. Prawie czuł ich zapach. Mógłby udekorować talerz z zamkniętymi oczami i wszystko byłoby na swoim miejscu. Z pamięci odtwarzał każdy ruch. Krojenie składników, szum wody płuczącej warzywa, stukot misek, nacisk noża zawsze na to samo miejsce dłoni. Ucieranie masy do ciastek, słodki zapach pianki owocowej i czekolady. Pośpiech, gorąco, gwary rozmów i stukot drzwiczek, przez które wynoszono potrawy na salę. Do innego świata, gdzie grała delikatna muzyka, a kelnerzy poruszali się powoli i z gracją.
To było jego życie. Dawne.
Był kucharzem z talentem i pasją. Ogromnie zaangażowanym w swoją pracę. I paradoksalnie właśnie to doprowadziło go do katastrofy. Starał się za bardzo.
W walizce, która stała teraz oparta o jego kolano, znajdowały się wszystkie ukochane przybory kuchenne. Wysłużony nóż, ulubiona tarka, stary fartuch i zeszyt z zagiętymi rogami, o kartkach poplamionych, pochlapanych, miejscami przezroczystych od tłuszczu. Znajdowały się tam najcenniejsze przepisy. Na początku te wyniesione z rodzinnego domu, przekazywane z matki na córkę, aż wreszcie w ręce pierwszego syna, który odnalazł w sobie pasję kulinarną. Potem te ze szkoły, następnie z internetu, a na koniec własne, autorskie.
Były dobre. Wiedział o tym. Zygmunt Michalski nie dałby się nabrać na byle co. Tak doświadczonego kucharza nie można oszukać. A on prawdziwie zachwycił się propozycjami młodego chłopaka, którego jego córka przyprowadziła do domu. Był to jednak podziw bardzo egoistyczny. Nastawiony wyłącznie na zysk jednej strony.
Jakub poczuł wściekłość. Michalski zniszczył jego marzenia, czyste młodzieńcze przekonanie, że praca to piękna sprawa, że talent prowadzi do spełnienia. Ostatnie lata pokazały mu, że o wiele prościej być cynicznym, wyrachowanym i nie zważać na nic.
Michalski wygrał. Pozostał w swojej restauracji, zgarnął wszystko, na co razem pracowali, i teraz był tam, w środku. A Jakub stał na chodniku jak wyrzutek, pozbawiony pracy, dachu nad głową i jakiegokolwiek pojęcia, co powinien teraz zrobić. Miał ochotę pokazać Michalskiemu, gdzie jego miejsce, pokonać w wielkim stylu rodem z amerykańskiego serialu. Otworzyć nową restaurację i zakasować człowieka, który odebrał mu tak wiele.
Ale to była Polska. Tu się nie da z minuty na minutę zacząć od zera. Twarde realia pokonują czasem człowieka szybciej, niż kręci się jeden odcinek rzeczonego amerykańskiego serialu o sukcesie.
Jakub zacisnął dłonie. Jak miał pokazać swoim ukochanym kobietom, że to one są dla niego najważniejsze? Był teraz gotów na każde poświęcenie. W tym także, by zrezygnować z zawodu. Rzucić tym wszystkim, choćby tylko po to, by udowodnić Agnieszce, że naprawdę chce zacząć od początku.
Odwrócił się powoli od swojego dawnego życia. Zrobił kilka kroków. To było niewiarygodnie dziwne uczucie: nie mieć dokąd pójść. Bez terminów, naglących zadań, pośpiechu, obowiązków. Ale też bez własnego miejsca na ziemi, dachu nad głową, bliskich.
Nie mógł nawet zadzwonić do rodzinnego domu. Na samą myśl, że miałby się przyznać do takiej przegranej, robiło mu się niedobrze. Mama była z niego tak bardzo dumna. Opowiadała każdej ciotce o jego wspaniałej pracy w pięknej restauracji, o tym, że niedługo stanie się jej właścicielem. Uwielbiała Martynkę i tylko za Agnieszką niespecjalnie przepadała, choć starała się to ukrywać, jak tylko mogła. Składał ten fakt na karb odwiecznego konfliktu na linii synowa – teściowa. Ale może było w tym coś więcej? Może mama od początku wiedziała to, o czym on przekonał się dopiero teraz. Że Agnieszka ma także swoją mroczną stronę. Jakiś nigdy niewypowiedziany potężny żal? Potrafi być okrutna i bardzo twarda. A jej miłość może się skończyć szybciej, niż ktokolwiek się spodziewa?
Przeszedł jeszcze bez celu kawałek i wyciągnął telefon. Należało poszukać jakiegoś noclegu. Nawet nie zauważył, kiedy znalazł się przed lokalem, w którym smutna, miła dziewczyna poczęstowała go jajecznicą. Spojrzał z ciekawością w okno, ale stolik w najładniejszym miejscu tym razem był pusty. W oddali widać było portret babci. Zaciekawił się, co słychać. Czy dziewczyna się poddała? Sprzeda swój spadek? Zamknie restaurację?
Wszedł do środka. Nic się tutaj nie zmieniło. Nadal pachniało niezbyt apetycznie, a na pustych stolikach osadzały się drobinki kurzu wyraźnie widoczne pod światło.
– Dobry wieczór – powiedział.
Na te słowa z zaplecza wyskoczyła Karolina jednym susem niczym tost z opiekacza.
– O! – ucieszyła się. – Mamy nawet stałego klienta. Witam serdecznie. – Uśmiechnęła się, ale nie było w tym powitaniu prawdziwej radości, raczej wisielczy humor. Jakub domyślił się bez trudu, że sprawy nie mają się dobrze.
– Przyszedłem na kolację – powiedział i z ulgą postawił walizkę pod ścianą. – Może być nawet jajecznica. Szczerze powiedziawszy, znowu mi wszystko jedno.
– Dlatego jest pan moim jedynym stałym gościem. – Uśmiechnęła się tym razem szczerze. – Nasze aktualne sytuacje życiowe idealnie się synchronizują. Ja też jestem w dołku.
– Jest aż tak źle? – zapytał. On sam osiągał właśnie rekordowo najniższe poziomy pod każdym względem. Nie życzył tej miłej dziewczynie nawet części takich kłopotów.