Выбрать главу

Karolina też skierowała się w stronę drzwi.

Pojechali najpierw zamknąć restaurację, a potem Jakub odwiózł wspólniczkę pod blok i chwilę siedzieli razem w samochodzie, zanim się pożegnali. Milczenie po raz pierwszy pełne było niewypowiedzianych słów.

– Do zobaczenia. – Karolina z trudem zebrała się w sobie, by wysiąść. Miała ochotę zostać jeszcze długo, ale to byłby zły pomysł. Pomachała, a Jakub odjechał, by jutro tuż przed świtem wylecieć do swoich ukochanych kobiet.

Ona została sama. Zerknęła na zegarek. Dziadek odebrał Lenkę wiele godzin temu i zapewne już się niepokoił. Trochę się dzisiaj przedłużył ten dzień. Dobrze, że już weekend, więc będzie można nadrobić poświęcony pracy czas. Nie wiedziała, dlaczego Jakubem tak mocno wstrząsnęła decyzja o zamknięciu. Oczywiście zawsze lepiej zarobić, niż stracić, ale życie jest tylko jedno. Nie da się wszędzie być jednocześnie, trzeba wybierać. W tym przypadku dobro dzieci musiało stać się najważniejsze.

– Dziękuję, tato – przywitała się serdecznie, wchodząc do mieszkania.

– Dobrze, że jesteś – ucieszył się. – Z Lenką super nam się bawiło, ale mama mnie zaraz zamorduje. Dzwoniła już kilka razy. Nie jest zadowolona, że wciąż, jak to określiła, bawisz się w prowadzenie restauracji. I jeszcze ja ci pomagam, przez co katastrofa trochę się odciągnie w czasie i tylko oboje marnujemy siły.

Karolina zatrzymała się z jednym butem w dłoni w trakcie przebierania.

– Ty też tak uważasz? – zapytała.

Tata wyraźnie się zastanowił. W jego zachowaniu zaszła widoczna zmiana. Wcześniej nie angażował się tak czynnie w opiekę nad wnuczką. Choć oboje z mamą byli już na emeryturze, ciągle się czymś zajmowali. Wolne popołudnia należały u nich do rzadkości. To głównie mama miała tysiąc pomysłów na minutę, a przed wymarzonym ślubem młodszej córki ten stan jeszcze znacznie się wzmógł. Mąż był jej ciągle potrzebny, by gdzieś pojechać, coś załatwić, przywieźć, odwieźć. Teraz jednak wyłamał się i pomagał Karolinie.

– Wierzę, że może ci się udać – powiedział. – Nie mam całkowitej pewności, bo skąd miałbym ją wziąć, ale chcę, żebyś mogła powalczyć.

– Dziękuję. – Przytuliła się do niego.

– Poza tym kobieta, która potrafiła nakłonić do współpracy takiego fantastycznego kucharza, z pewnością ma smykałkę do biznesu. – Uśmiechnął się do niej. – Pilnuj go, bo jest twoją największą szansą.

– Wiem – odpowiedziała i poczuła dreszcz niepokoju. Jakub jutro poleci nad morze. Jak zostanie przyjęty? Tego nie wiedziała, ale można było przypuszczać, że emocje Agnieszki trochę już opadły. Najgorszy gniew minął. Za to może pojawiła się tęsknota?

Co się stanie, jeśli Jakub zostanie przyjęty z otwartymi ramionami? Czy nie skusi się na przeprowadzkę do Gdańska, żeby być obok swoich bliskich? Uważnie słuchała jego historii, wiedziała, że on już sobie nie pozwoli na kolejny błąd. Odrobił lekcję życiową, to było wyraźnie widoczne.

Pożegnała się z tatą i pełna niedobrych przeczuć schowała misia dla Lenki do szafy w przedpokoju. Sama miała ochotę przytulić się do niego, by zaznać nieco otuchy. Na to jednak nie było już czasu. Córeczka właśnie do niej przybiegła i miała jej mnóstwo do opowiedzenia przed snem.

ROZDZIAŁ 19

Zygmunt Michalski chodził jak podminowany. Sam nie wiedział, co go tak wkurza. Albo inaczej: która z wkurzających rzeczy wkurza go najmocniej. W restauracji sprawy szły w miarę dobrze, ale nie tak świetnie jak za czasów Jakuba. Liczebność gości niewiele się zmieniła, choć pewien delikatny odpływ dało się wyczuć i właściciel bał się, że to początek złej tendencji. Ale nie to go martwiło. Bez Jakuba nie było już tej przyjemności. Potrawy przygotowywano smaczne, lecz nie wyjątkowe. Dobre, ale nieco zwyczajne. Brakowało tej szczypty magii, którą jego niedoszły zięć najwyraźniej spakował do swojej starej walizki i zabrał ze sobą.

Zygmunt spacerował przed restauracją. Już dawno tak nie chodził na świeżym powietrzu, szkoda mu było czasu na bezproduktywne zajęcia. Ale teraz musiał jakoś z siebie wyrzucić negatywne emocje. Nie mógł przecież paradować z nimi między gośćmi. Spojrzał na lokal położony po drugiej stronie ulicy. Wciąż ktoś tam walczył o przetrwanie. Ciekaw był, ile to jeszcze potrwa i kiedy zobaczy banerek z logo firmy pośredniczącej sprzedaży nieruchomości. Trzymał rękę na pulsie, bo ciekawiła go ta inwestycja. Potrzebował czegoś nowego, jakiegoś wyzwania, które znów wprowadziłoby do jego życia choć trochę smaku.

Z tym był ostatnio coraz większy problem. Jakoś nigdzie się nie układało. Siedzenie w restauracji od rana do wieczora nagle przestało mu sprawiać przyjemność. Nie było z kim pogadać na poziomie, wymyślić nowego przepisu, posmakować jakiegoś odkrywczego sosu. Wspólnie harować. Zastępca próbował, jak mógł, przejąć obowiązki Jakuba, ale to zupełnie nie było to.

Do domu też Zygmunt nie miał po co wracać. Żona kompletnie nie reagowała na jego obecność. Nawet nie wychodziła z pokoju, by się przywitać, choć specjalnie głośno trzaskał drzwiami. Musiała go słyszeć. Posiedział sam kilka wieczorów, obejrzał jakieś teleturnieje, próbował seriali, ale nie mógł się wciągnąć. W pustym domu dzwoniła cisza.

Chętnie by pojechał do Agnieszki, choćby i do Gdańska, ale nie zapraszała. Szacował, że pobrana na początku kasa już jej się skończyła. Jednak nie doczekał się spodziewanego telefonu z prośbą o więcej. Ani w żadnej innej sprawie. Kiedy próbował sam dzwonić, dostawał tylko zwrotnego esemesa, że dziewczyny są bezpieczne i wszystko u nich w porządku. To mu jednak nie wystarczało. Chciał czegoś więcej.

Wbił ze złością zaciśnięte dłonie w kieszenie spodni. Cała ta sytuacja coraz mniej mu się podobała. Najgorsze, że ciągle wracały słowa Jakuba. Za każdym razem trudniej było się przed nimi bronić. Czas obmywał jego linię obrony z piasku i kamieni fałszywych argumentów, pod którymi starał się ukryć prawdę. Został tylko nagi szkielet. Pretensje Agnieszki, milczenie żony i odejście Jakuba. Ciekaw był, co u niego słychać, jak sobie radzi, gdzie się podziewa. Ale nie miał odwagi zadzwonić i zapytać.

Ruszył jeszcze szybciej chodnikiem, jakby prędkość mogła wywiać z jego głowy niechciane myśli. Podszedł pod interesującą go restaurację. Zamknięte. Pokręcił ze zdumieniem głową. W sobotę? Przy tak pięknej pogodzie! Dziwił się bardzo. Wydawało mu się, że ktoś tu miał nawet nie najgorszy pomysł. Coś robił. A teraz taki klops. Zamknęli na najbardziej gorący handlowo czas.

Amatorszczyzna – podsumował i zerknął przez szybę. W środku mu się podobało. Wystrój różnił się od tego, który wybrał dla siebie, ale miejsce miało swój klimat. Najładniejsze były kompozycje bukietów. Docenił fakt, że kwiaty nie były sztuczne.

No, no! – gwizdnął. Ktoś tu ma jakieś pojęcie o sprawach. Wiedział, że goście dostają czekoladki z uśmiechem. To też było fajne. Sam by chętnie wstąpił i wypił kawę. Właściwie nigdy tego nie robił. To Jakuba zawsze ciągnęło do innych. Zygmunt wolał się zachwycać własnym menu. Tym razem jednak miał ochotę coś zmienić, ale cóż, było zamknięte.

– Straciliście klienta – pouczył zatrzaśnięte drzwi. Ale czuł, że on sam stracił coś o wiele cenniejszego.

Powoli i niechętnie wrócił do siebie. Spacer mu nie pomógł. Sobota kładła się przed nim niczym płótno szarego materiału. Długie, monotonne i niedające żadnej pożywki dla wyobraźni.

Stanął pod drzwiami swojej najpiękniejszej, wypieszczonej, latami doskonalonej restauracji i nie mógł zrobić kroku. Na samą myśl, że ma tam wejść i spędzić kolejny dzień podobny do tysiąca innych, czuł opór nie do pokonania.

– Co się dzieje? – wyszeptał przerażony i otarł spocone nagle czoło. – Czy to jakaś cholerna choroba? Coś jakby tropikalna. One tak atakują nagle, wywołują gorączkę, dreszcze i osłabiają organizm.

Ale na Boga! Gdzież mógłby się takim świństwem zarazić? Od lat nie był w podróży. Jedyna droga, jaką znał, to pomiędzy magazynem, kuchnią a zapleczem.