Выбрать главу

Miał ochotę bić pięściami w powietrze. Złapać to, co mu tak nagle uciekło. Nie mógł jednak. Dłonie chwytały pustkę, a ona ogarniała Zygmunta coraz mocniej.

Wokół tętnił rozgrzany pięknym porankiem Kraków. Wawelskie wzgórze pokryte było jasnozieloną trawą, wciąż jeszcze świeżą. Rośliny rwały się ku życiu. Roześmiani ludzie spacerowali, obejmowali się, pędzili do swoich spraw. U stóp zamku, wśród starych zabytkowych zabudowań wszystko zdawało się romantyczne i piękne. Krew szybciej płynęła w żyłach, a marzenia właśnie tutaj wydawały się najłatwiejsze do spełnienia.

A jednak w całym tym pięknie ktoś właśnie poczuł się, jakby go odcięto od wszelkich źródeł mocy i siły, być może nawet życia.

Zygmunt Michalski rozejrzał się wokół. Jego wzrok stracił moc rozróżniania kolorów. Wszystko było dla niego czarno-białe. A nawet gorzej. Szare. Tego dnia po raz pierwszy opuścił swoją restaurację bez słowa wyjaśnienia. Ruszył przed siebie, z każdym krokiem coraz szybciej. Uciekał. Ale nie wiedział przed czym dokładnie. A to sprawiało, że nie mógł określić celu, a tym samym do niego trafić.

ROZDZIAŁ 20

Wcześnie rano Jakub stanął znów przed tymi samymi drzwiami. Podróż zajęła mu trochę czasu, a ze zdenerwowania nie zmrużył nawet oka w samolocie. Cieszył się, że Agnieszka pozwoliła mu się spotkać z córką. Ale nie czuł się całkiem pewnie.

Czy ona znowu coś wymyśli? Czy jest w tym wszystkim jakiś podstęp? Nie mógł tego wykluczyć. Doświadczenia ostatnich tygodni nauczyły go ostrożności. Trochę się też stresował przed tym pierwszym od tak długiego czasu spotkaniem z córką. Dużo pracował, ale jeszcze nigdy nie rozstali się na tak wiele dni.

Położył palec na przycisku dzwonka, czując, jak kołacze mu serce. Znów zabrał ze sobą w pełni spakowaną walizkę ze wszystkimi rzeczami, jakich potrzebował do życia. Nadzieja, że sprawy się ułożą, wciąż się w nim tliła. Wystarczyłby jeden podmuch ciepłego wiatru, by na nowo wybuchła żywym ogniem.

Chyba jednak nie mógł na niego liczyć.

Nie miał pewności, czy nie przyjechał za wcześnie. Agnieszka zwykle lubiła pospać. Miała kłopoty, by zdążyć z Martynką na dziewiątą do przedszkola. W jej życiu jednak wiele się zmieniło.

Otwarła mu drzwi ubrana i z torebką na ramieniu.

– Dobrze, że jesteś – powiedziała na jego widok. Minęła go w progu i poczuł znajomy zapach perfum. Ta niewidzialna chmura zadziałała jak silne pole magnetyczne i pociągnęła go, jakby był zbiorem metalowych opiłków. Zachwiał się na nogach, ale wyciągnięta dłoń trafiła w próżnię. Agnieszka stała już na klatce schodowej. Spojrzała na jego pękatą walizkę, ale nie skomentowała tego ani słowem. Uśmiechnęła się tylko pod nosem.

Zacisnął usta i zrobiło mu się wstyd. Znowu wyszedł na naiwnego głupca.

– Wychodzisz? – zapytał, żeby oderwać jej pełen kpiny wzrok od swojego bagażu.

– Tak. Skorzystam z okazji, że mam opiekę dla dziecka, i trochę popracuję. Mam zaległości.

– Co robisz? – zapytał zaciekawiony.

– Projektuję – odpowiedziała z wyraźną dumą. – Ale słaba jestem. Brakuje mi doświadczenia. Miałam długą przerwę po studiach, a umiejętności też o wiele mniejsze, niż sądziłam. Ale walczę.

– Cieszę się – powiedział szczerze. Zawsze był zwolennikiem pomysłu, by Agnieszka pracowała. Jej ojciec twierdził jednak, że w jego rodzinie to niepotrzebne.

Westchnął tylko. Denerwować się tym nie miało już sensu.

– Martynka jeszcze śpi – powiedziała Agnieszka. – Wszystko, czego potrzebujesz, znajdziesz w mieszkaniu. Jesteś dostatecznie bystry. Zróbcie obiad i macie cały dzień do dyspozycji. Jeśli nie masz jak wrócić, możesz przenocować na kanapie, ale rano, kiedy dziecko się obudzi, ma cię już nie być. Niedziela to mój czas z córką.

Spojrzał jej w oczy. Było w jego wzroku błaganie, by spróbowała dać mu szansę. Zrozumieć. Ale ona tylko odwróciła głowę. Do Jakuba zaczęło docierać, że naprawdę nastąpiła wielka zmiana. Nić porozumienia się zerwała. Nie miał już dostępu do serca ani umysłu Agnieszki. Obwarowała się tak silnie, że mimo wszelkich podjętych działań nie mógł się przez tę blokadę przedostać.

I nie miał już pewności, czy tego naprawdę chce. Bo co by osiągnął, wdzierając się do jej świata siłą? Nie można przecież zmusić człowieka do miłości.

– Będzie, jak powiedziałaś. Nie dajesz mi żadnego wyboru. Wieczorem chciałbym jednak z tobą porozmawiać. Trzeba ustalić, jak będzie wyglądało nasze dalsze życie.

– Każda sobota należy do ciebie – powiedziała szybko Agnieszka.

Nie chciał o tym gadać na klatce schodowej, ale jednocześnie czuł się znużony. Po podróży, po tym, jak odbił się od ściany ze wszystkimi swoimi nadziejami na zgodę, miał dość i chciał temat jak najszybciej zakończyć.

– Nie mogę co weekend pędzić tak daleko.

– To już nie jest mój problem. – Wzruszyła ramionami i obserwowała jego reakcję.

– Oczywiście.

– Nie oczekujesz chyba, że się z powrotem przeprowadzę do Krakowa? – zapytała, atakując coraz mocniej.

– Ja już niczego nie oczekuję – odparł Jakub. – Ale chcę się widywać z córką także w tygodniu. I to ja się przeniosę bliżej, choć nie jest to dla mnie łatwa decyzja, zważywszy na sytuację.

– Zrobisz, jak uważasz – powiedziała Agnieszka i nacisnęła guzik przywołujący windę.

Odwrócił się. Nie mógł dłużej patrzeć na jej zaciętą minę. Wszedł do mieszkania, zamknął za sobą drzwi i oparł się o nie całym ciężarem ciała. Czuł się okropnie. Szybko rzucił Agnieszce w twarz, że przeprowadzi się do Gdańska, ale jednocześnie nie chciał tak z dnia na dzień zostawiać Karoliny. Bez niego nie miała szans. Wyśmienite jedzenie za niewygórowaną cenę to było jedyne, co mogło uratować jej restaurację. Wiedział, że dziewczyna nie znajdzie superfachowca tak szybko i za stawkę, którą mogła zaproponować. Poza tym był przecież wspólnikiem.

Przetarł twarz dłońmi i wszedł głębiej do mieszkania. Było dużo skromniejsze niż apartament w Krakowie. Ale Agnieszka wyraźnie się tutaj zadomowiła. Na ścianach wisiały zdjęcia Martynki, parapety zdobiły doniczki z kwiatami, a kolorowe poduszki zachęcały, by siadać w miękkich fotelach. Było przytulnie i domowo.

Największy pokój pełnił funkcję wspólnej przestrzeni, w jednym malutkim Agnieszka miała swoją sypialnię. Pojedyncze łóżko, szafę i zawalone papierami biurko. Szybko zamknął drzwi, przewieszona przez oparcie krzesła biała koszulka nocna była mu dobrze znana. Znów poczuł to samo szarpnięcie, ale się opanował.

Delikatnie nacisnął kolejną klamkę. Pokój Martynki był bardzo ładny. Agnieszka zaprojektowała go ze smakiem i widoczną w każdym detalu miłością. Utrzymany w pastelowych barwach jasnego fioletu otulał dziecko ciepłem i poczuciem bezpieczeństwa. Dziewczynka wciąż spała i Jakub poczuł ogromne wzruszenie na widok jej zaróżowionego policzka i rozrzuconych na poduszce włosów. Tak dawno jej nie widział. Gardło mu się ścisnęło. Podszedł do niej i usiadł ostrożnie na brzegu łóżka. Nie mógł się napatrzeć na córeczkę.

Tak bardzo mu jej brakowało. W tej jednej chwili pozbył się wszystkich wątpliwości. Musiał być blisko niej za wszelką cenę. Restauracja Karoliny jakoś sobie bez niego poradzi. Pomoże jej, ile tylko będzie mógł, ale na odległość. Najbardziej był potrzebny tutaj. Kucharza zawsze można zastąpić innym, wspólnika także, ale ojca nie tak łatwo.

Wyszedł do przedpokoju i równo ułożył walizkę pod ścianą. Dobrze, że ją zabrał. Może Agnieszka pozwoli mu przechować te rzeczy, zanim znajdzie sobie w Gdańsku jakąś metę. Mieszkanie, pracę.

Znów zrobiło mu się żal wspólnego krakowskiego projektu. Porwali się razem z Karoliną na coś wielkiego, a jednocześnie pięknego. Chciał nadal w tym uczestniczyć. Wiedział, że będzie mu brakowało stolika pod oknem, łagodnego spojrzenia dzielnej babci z portretu, a najbardziej rozmów.