– Nie denerwuj się – powiedziała spokojnie Karolina. – Inaczej się nie dało. Musieliśmy zamknąć. Zarówno ja, jak i Jakub mamy w weekend trochę rodzinnych spraw. Ale w ramach rekompensaty zapraszam cię do domu. Też mam rosół.
– No dobra. – Malwinie nie trzeba było dwa razy powtarzać. – Wsiadam w samochód i będę u ciebie. To chwilę potrwa, bo znaleźć parking w centrum trudniej niż bramy do raju.
– Gdzie stoisz? – roześmiała się Karolina.
– Przy galerii. A nawet tam jeździłam chyba z piętnaście minut i szukałam wolnego miejsca.
– Czekam na ciebie. Będziesz zadowolona. Mam nawet ptysie z restauracji. Wzięliśmy z Jakubem do domu, żeby się nie zmarnowały.
– Przytyjesz w tej branży – ostrzegła ją Malwa. Sama miała idealną sylwetkę i dbanie o nią było jednym z jej ważniejszych życiowych celów.
– Może – przyznała Karolina. – Ale z pewnością będę mieć choć jedną przyjemność, bo poza tym to ogólnie straszna kicha – dodała poważnym tonem.
– Nawet tak nie mów. Już do ciebie pędzę, wszystko mi spokojnie opowiesz. Na pewno nie jest tak źle, jak ci się wydaje.
– Tylko gorzej – powiedziała Karolina ciszej, żeby córeczka nie usłyszała, po czym się rozłączyła.
Mocno przejęta Malwina nawet nie zauważyła, kiedy dotarła na parking. Napędzało ją napięcie i obawa o przyjaciółkę. Domyślała się wprawdzie, że odpowiedzialny za jej zły nastrój jest z pewnością Patryk, ale nie mogła wykluczyć, że jest jeszcze jakiś problem. Najbardziej bała się, że to coś z Jakubem. Na samą myśl o nim przyspieszyła kroku.
Dziwnie się czuła w obecności tego mężczyzny.
Oczywiście cieszyła się, że zgodził się pracować w restauracji Karoliny. Od razu się zorientowała, że jest świetnym fachowcem, z tych, co łączą talent z pasją, a sukces idzie za nimi krok w krok. Ale niepokoił ją. Nic o sobie nie mówił. Nie chciał nawet powiedzieć, gdzie wcześniej pracował, czy jest żonaty, ma dzieci, skąd pochodzi. Nic.
Malwina nie przepadała za mężczyznami, choć nie stroniła od ich towarzystwa. Zawsze jednak dbała o stosowny dystans. Wbrew obiegowym opiniom samotność wnosiła do jej życia spokój. Ona nie miała kłótni o poranku, które stresują człowieka przed pracą, ciche dni oznaczały spokój w domu, a nie tajemniczy powód obrazy, który należało najpierw odnaleźć, a następnie jakoś pokonać. Wieczory spędzała na dobrej zabawie. Miała ochotę poczytać książkę w fotelu – robiła to, chciała wyjść na miasto – nic nie stało na przeszkodzie. Jeśli wracała z biura zmęczona, kładła się na kanapie, zawijała w koc i, popijając ulubioną herbatę, oglądała seriale.
Fajne to było życie. Świadomie je wybrała i nie zamierzała ryzykować zmian. Związki zawsze niosły ze sobą pewne niebezpieczeństwo. I już nawet nie chodziło o obiegowe opinie, że wszyscy mężczyźni to dranie, bo jasna sprawa, że nie są prawdziwe. Po prostu ludzie są różni. Zwykle ich charaktery są słabe. Nie potrafią dotrzymać słowa nawet danego samemu sobie. Jakże mogliby nie zawieść kogoś drugiego? Są na to za mali.
Rzecz jasna, mógł się zdarzyć wyjątek. Ale tego się nigdy nie wie na początku. Wielka miłość nie jest żadną gwarancją. A drugi człowiek, z którym trzeba dzielić łóżko, stół i konto bankowe, zawsze może wygenerować kłopoty. Jak u Karoliny na przykład. Z tą myślą zaparkowała samochód pod blokiem. Zatrzasnęła z hukiem drzwiczki i, stukając o chodnik wysokimi obcasami, pospieszyła w stronę wejścia.
Ale długo przyszło jej czekać na rozmowę z przyjaciółką. Nie dało się poruszyć żadnego trudnego tematu w obecności Lenki, a ta, przejęta po wizycie taty, siedziała przy nich aż do późnego wieczora. W kółko opowiadała o swoim nowym misiu i obiadku z tatusiem. Cieszyła się, bo obiecał, że za tydzień zabierze ją do parku. Wreszcie zmęczona dała się namówić na kąpiel i położenie do łóżeczka. Ale choć widać było po niej, że opadła z sił i pilnie potrzebuje odpoczynku, długo nie mogła zasnąć. Karolina siedziała obok niej, głaskała ją po główce, opowiadała kolejne bajki, a dziewczynka kręciła się niespokojnie w łóżeczku i ledwo na chwilę przymknęła oczy, zaraz je otwierała z powrotem.
Wreszcie zasnęła, ściskając w objęciach misia. Karolina siedziała jeszcze chwilę przy jej łóżku. Trzymała w dłoniach ciepłą rączkę córki. Nie była dumna z kłamstwa, które wymyśliła, ale żaden lepszy pomysł nie wpadł jej do głowy.
Może Patryk jednak się poprawi? – pomyślała z nadzieją.
Słyszała szum wody w kuchni. Malwa chyba strasznie się nudziła, skoro zabrała się za porządki.
Karolina uśmiechnęła się. Przyjaciółka była jej bardzo bliska. Wszystko je różniło, a jednak były ze sobą w każdej trudnej chwili. Pożyczały sobie ubrania i pieniądze w ciężkich momentach, wspierały się i bawiły razem, choć ich temperamenty były tak sprzeczne, że naprawdę ciężko było znaleźć taką formę rozrywki, która by im obu odpowiadała.
– Przyuczasz się do nowej roli? – zapytała, wchodząc do kuchni. – Ładnie ci w fartuszku.
– A daj spokój – fuknęła Malwina. – Jak można mieć tyle garów? Ja mam jeden kubek. Napiję się herbaty, opłuczę na bieżąco i spokój. Czasem się jakiś talerzyk trafi albo nóż do obierania jabłek, i tyle. A ty, biedaku, codziennie toniesz w tej stercie.
Karolina pomyślała o smacznym obiedzie, szczęśliwych oczach córeczki i pomyślała, że warto.
– Nie uśmiechaj mi się tutaj pod nosem – zrzędziła Malwa. – I nie wmawiaj, że domowe obowiązki mogą być piękne. Rzucam to! – powiedziała i zgodnie z nagłym postanowieniem cisnęła skąpaną w pianie gąbką w głąb zlewu. Opłukała i wytarła dłonie. – Masz jakieś dobre wino? – zapytała. – Czy, jak przystało na prawdziwą kurę domową, pijasz już tylko ekologiczne żółtko na wieczór?
– Dlaczego znowu żółtko? – zastanowiła się Karolina.
– Bo to kurom nie szkodzi – odparła Malwa. – Tak mi się przynajmniej wydaje.
– Okej, na drobiu to ty się nie znasz, ale pocieszę cię. Mam wino. – Karolina zaprowadziła ją do pokoju. Wyciągnęła dwa kieliszki i butelkę zachowaną z jakichś dawno zapomnianych urodzin. Otworzyła i nalała do pełna. Zapowiadała się długa noc.
– To jak było? – zagaiła Malwa. – Chyba dobrze. Patryk się postarał, prezent przyniósł i musisz przyznać, że był to strzał w dziesiątkę, a ja dobrze wiem, jak ciężko czasem kupić dziecku jakiś upominek. Obiad z wami zjadł, obiecał przyjść znowu…
– Daj spokój. – Karolina szybko otarła łzę, bo emocje jej puściły, jak tylko w domu zapanowała chwila spokoju. – Spóźnił się, a potem spieszył, jak nie wiem. Ta cała jego Adelcia trzy razy telefonowała w czasie obiadu i krzesło go parzyło w tyłek, tak szybko chciał do niej uciekać. Cud, że udało mi się zachować na tyle lekką i swobodną atmosferę, że Lenka się nie zorientowała, jak bardzo jest do kitu.
– Nie mogę w to uwierzyć…
– Ja też. Ale byłam przy tym. A miśka sama kupiłam, żeby dziecku nie było przykro.
– O rany! Tego bym nie wymyśliła.
– Bo nie jesteś mamą i nie wiesz, jak to jest, kiedy człowiek całym sobą czuje emocje tego malutkiego stworzonka, które ci wierzy i jest przekonane, że je ochronisz przed wszystkim. Na samą myśl, że będzie cierpieć, coś ci przeszywa wnętrzności. Więc robisz, co w twojej mocy, żeby uratować to dziecko przed światem.
– Misja nierealna – westchnęła Malwina.
– Misja codziennie realizowana przez setki kobiet.
– To musi być wyzwanie. – Malwina dolała sobie do kieliszka i spojrzała pod światło na piękną bordową barwę wina. Było niezłe. – Ciekawa jestem, czy we mnie się też kiedyś obudzi taki instynkt. Na razie się na to nie zanosi. Zanadto kocham swoje wygodne życie i twoją Lenkę. Rzeczywiście dziad z tego Patryka, żeby głupiego lizaka dziecku nie kupić po tak długiej nieobecności.
– Sama widzisz.