Выбрать главу

Nie to go jednak teraz najbardziej martwiło.

Najbardziej na świecie nie chciał, by Karolina znowu się smuciła. Kiedy o tym myślał, od razu widział ją przy stoliku pod oknem. Siedziała pochylona nad papierami, a jej opuszczone ramiona sprawiały, że natychmiast miał ochotę objąć ją i przytulić, choć relacja między nimi była absolutnie czysta. W pełni przyjacielska. Nigdy by nie przekroczył wyznaczonej przez nią granicy.

Nie chciał też tego. Wciąż kochał Agnieszkę, choć po dzisiejszym dniu zauważył pewną zmianę. Jego uczucie było niczym lina marynarska. Nie do zerwania. Jednak nie stanowiło jednolitej masy. Składało się z mnóstwa małych, cienkich skręconych sznurków. Dzisiaj pękło kilka z nich. Ale całość wciąż trzymała się mocno. Gdyby Agnieszka weszła teraz do mieszkania, przytuliła się, pocałowała go, zrobiłby dla niej wszystko.

Kiedy usłyszał kroki w przedpokoju, zerwał się, gnany dobrze znaną nadzieją, która choć rano umarła, teraz ochoczo zmartwychwstała. Wystarczyła jej odrobina szansy, by narodzić się na nowo.

Ale szybko dostała mocnego kopniaka. Agnieszka weszła do środka i, nie zdejmując wiosennego płaszcza w smakowitym kolorze miętowych lodów, usiadła naprzeciw niego.

– Nadal chcesz się przeprowadzić? – zapytała.

– Tak – odparł, a gdzieś z tyłu głowy mignął mu obraz załamanej Karoliny, która, był pewien, straci swoją restaurację.

– Zbyteczne staranie – zignorowała jego poświęcenie Agnieszka.

– Słucham? – nie zrozumiał, co miała na myśli.

– Nie musisz tego dla mnie robić.

Bach! Prawie usłyszał, jak pękł kolejny sznurek łączącej ich liny.

– Nie robię tego dla ciebie – zdenerwował się. – Tylko dla naszej córki.

– To dobrze – odparła Agnieszka, choć trochę jej się nie spodobała ta odpowiedź. Jakoś tak przyzwyczaiła się, że Jakub prosi, przeprasza, błaga. Stało się to dla niej pewnikiem.

– Co masz na myśli? – Ciśnienie na dobre mu się podniosło. Był gotów wszystko zostawić, byle tylko móc być bliżej Martynki, a teraz czuł, że znów szykuje się coś nowego. Jakiś podstęp, którego szczegółów nie umiał sobie wyobrazić. Ale jedno było pewne – będzie on skierowany przeciw niemu. Znów utrudni mu życie. Jakby mało jeszcze było komplikacji.

– Nie unoś się tak. – Agnieszka patrzyła na niego zimno i rzeczowo, jakby zupełnie nie umiała zrozumieć targających nim uczuć. Ten wzrok przecinał kolejne łączące ich sznurki. – To ja przeprowadzę się z powrotem do Krakowa.

Usiadł. Zdumienie podcięło mu nogi.

– Ale jak to? Tak nagle?

– Zmieniłam zdanie. Będzie mi łatwiej.

– Okej. – Uśmiechnął się kpiąco. – Jeśli miałem przez chwilę nadzieję, że pomyślałaś o kimś innym niż o sobie, to szybko mnie sprowadziłaś na ziemię. Powiadasz, że dla własnej wygody jesteś w stanie to zrobić?

– Uważaj sobie, co chcesz. Wcale mi na tym nie zależy. Dość mam facetów, którzy mnie oceniają i mówią mi, jak mam żyć. Sama wiem.

– Okej – powtórzył. – W takim razie podsumujmy. Wracasz do domu?

– Jeśli masz na myśli mieszkanie ojca, to za nic w świecie. Poszukam czegoś do wynajęcia.

– A praca?

– Znajdę. Jeśli tutaj, na kompletnie obcym terenie, mi się udało, to tym bardziej w Krakowie.

– Pomogę ci – zdecydował szybko. – Powiedz, jakiego mieszkania potrzebujesz, a spróbuję je znaleźć. Podaj widełki cenowe, wymagania i lokalizację. Ty się zajmij wysyłaniem CV. Im szybciej to się uda załatwić, tym lepiej. Może Martynka wróci do swojego dawnego przedszkola i bardzo nie odczuje tej szarpaniny?

– To mamy odpowiedź na większość twoich pytań. Szukaj w tamtej okolicy. Mogą być dwa pokoje. Nie za drogo, ale tak, żeby można było wprowadzić się z dzieckiem bez remontu i tak dalej.

Nie podziękowała za jego pomoc. Uznała ją za coś naturalnego. Chwilę później pożegnała się i poszła spać. Wyglądała na zmęczoną. Słyszał przez ścianę szum wody w łazience, gdy brała prysznic. To, mimo całego żalu i złości, odbudowało kilka pękniętych sznurków. Przypomniało mu, jak bardzo ją kiedyś kochał. Uczucie wciąż było żywe.

ROZDZIAŁ 24

W poniedziałek oboje wrócili do pracy z radością. I dla obojga było to nowe, bardzo przyjemne doświadczenie. Karolina od czasów urodzenia Lenki zajmowała się tylko jakimiś dorywczymi robotami, często dużym nakładem sił, niekoniecznie godnie wynagradzanym. Jakub natomiast harował bez ustanku. Nie znali czegoś takiego, jak praca, która jest jednocześnie przyjemnością.

Wolny weekend obojgu dodał sił. To było coś wyjątkowego i pięknego, odpocząć, załatwić prywatne sprawy jak należy, po czym wrócić do miejsca, które nie kojarzy się wyłącznie ze stresem, lecz szansą, przyjemnością, wyzwaniem.

Kiedy Karolina weszła do środka, taszcząc wielkie pudło z nową dostawą świeżych kwiatów, pachniało już ciepłym rosołem i ciastem pieczonym na eklerki. Jakub krzątał się w kuchni i dziewczyna złapała się na gwałtownej chęci, by natychmiast do niego pobiec. Uściskać go i zapytać, jak mu poszło. Czy wizyta u córki się udała? Ale pohamowała się. Zamiast tego przywitała uprzejmie z kelnerką i poszła na zaplecze, by rozpakować pudło, zdjąć sweter i spokojnie zabrać się do pracy.

Dzień rozpoczął się dobrze. Tata sam zaproponował, że podjedzie na giełdę po kwiaty, dzięki temu mogła odprowadzić Lenkę do przedszkola bez przeszkód. Mała zabrała ze sobą nowego miśka i już w szatni chwaliła się, że to od taty. Mieli z Mikołajem wspólny, gorący temat, bo on też dostał jakiś upominek od dawno niewidzianego ojca.

Karolina starała się z całego serca wierzyć w Patryka, ale nie mogła w sobie ugasić niepokoju. Co będzie dalej? Czy za każdym razem konieczna stanie się konspiracja, bo on nigdy nie zaplanuje wizyty, niczego córce nie kupi, nie będzie pamiętał o żadnej ważnej sprawie? Czy można tak oszukiwać dziecko? Nie wiedziała.

W restauracji lżej było jednak dźwigać te zmartwienia. Przynajmniej tutaj mogła liczyć na wytchnienie i rozmowę, podczas której czuła się zrozumiana. Po raz kolejny uświadomiła sobie, jak wielka jest to wartość.

– Cześć – powiedziała z ciepłym uśmiechem, kiedy weszła do kuchni.

Jakub odwrócił się w jej stronę.

– Witaj. Jak ci minął weekend? – zapytał. Miała wrażenie, że też chciał podejść bliżej. Może jakoś się serdeczniej przywitać? Ale zatrzymał się w pół kroku.

– Może być – odparła i poprawiła włosy. Luźno spleciony warkocz wyjątkowo się dzisiaj rozsypywał. Zdjęła gumkę i szybko go poprawiła. Podniosła głowę i znów złapała spojrzenie Jakuba. Z fascynacją wpatrywał się w jej włosy. Wiedziała, że są ładne. Były bardzo ciemnie i miały piękny, rzadko spotykany, granatowy wręcz połysk.

Wyraźnie podobały się Jakubowi, ale kiedy tylko zauważył, że ona to widzi, od razu udał, że patrzy na rozłożone na desce dorodne bakłażany. Zaczął je kroić z kosmiczną prędkością.

– Nie wierzę, że wciąż masz swoje palce. – Podeszła bliżej. – Na pewno już sto razy sobie uciąłeś i to są jakieś tytanowe podróby.

– Jasne, że parę blizn mam, jak na weterana przystało. Ale palce moje. – Pomachał jej przed oczami. – Chcesz sprawdzić?

– Nie – roześmiała się. – Powiedz lepiej, jak ci minęła sobota.

– Mogło być lepiej. – Zaprzestał na chwilę intensywnego krojenia i wytarł ręce. – Ale nie wszystko poszło źle, więc tego się trzymajmy.

– Jak spotkanie z córką? Udało się?

Jakub zaczął wyciągać pozostałe warzywa i układać je w równych rzędach. Karolina przez chwilę myślała, że nie odpowie.

– Bardzo dobrze. – Usłyszała jednak. – To świetna dziewczynka. Ma pięć lat, a bystra jest, że niejednego dorosłego by przeskoczyła.