Był też Jakub. Człowiek, któremu mogła powiedzieć wszystko. Być wobec niego całkowicie szczerą. Zjawisko zadziwiało nawet ją samą. Oczywiście nie rozmawiali na każdy temat. Szanowała to, że mężczyzna chronił znaczną część swojego świata. Nie chciała wchodzić do niego na siłę. Nie zarzucała go też własnymi troskami. Ale wiedziała, że zawsze może pogadać, jeśli będzie tego potrzebowała.
Przed piętnastą Jakub przyszedł do niej do kantorka. Sumowała właśnie faktury. Nie było to szaleńczo przyjemnie zadanie, ale o wiele mniej frustrujące niż na początku. Powolutku pojawiały się przychody i to była bardzo przyjemna świadomość.
– Robię rozliczenie. – Podniosła wzrok na Jakuba. Lubił na nią patrzeć. Miała oczy koloru czekolady i bardzo apetycznie mu się to kojarzyło.
– I co ci wychodzi? – Usiadł naprzeciw niej.
– Dla mnie dobrze. Spłacam długi, trwam, nie muszę sprzedawać spadku. Babcia byłaby dumna. Ale jest problem.
Jakub wygładzał dłonią blat stołu. Śledziła ten ruch z zafascynowaniem. Było w jego mocnych dłoniach, które tak wiele potrafiły, coś magicznego.
– Jaki problem? – zapytał.
– Nie zarobisz wiele, wspólniku – odpowiedziała szczerze. – Na czysto zostaje nam jakieś dwa tysiące na twarz.
– I świetnie – odparł, położył dłonie na kolanach i uśmiechnął się.
– Proszę cię, nie mów tak. – Wstała i zamknęła energicznie segregator z fakturami. – Jesteś świetnym fachowcem, ciężko pracujesz. Na pewno o tym wiesz. I ja też ci to muszę uczciwie powiedzieć. Znalazłbyś zatrudnienie bez najmniejszego problemu. Za dużo większe pieniądze.
– Wiem – powiedział.
– I co? Chcesz mi wmówić, że taki z ciebie szlachetny mnich karmelita bosy, że pracujesz wyłącznie dla idei?
Znowu ogarnęło ją nieprzyjemne uczucie, że nic z tego wszystkiego nie rozumie.
– Nie. – Pokręcił zdecydowanie głową.
– Ale… – popędziła go. – Po takim stwierdzeniu powinno nastąpić słowo „ale” i jakieś rozwinięcie.
– Nie musi przecież. – Chyba celowo trochę się z nią drażnił.
– Musi – powiedziała stanowczo. – Chcę zrozumieć, o co tu chodzi.
– Dobrze. – Znów zaczął wygładzać drewniane słoje stolika. – Nie wiem wprawdzie dokładnie, jaka jest moja wartość rynkowa, bo nigdy nie szukałem pracy. Po przyjeździe do Krakowa od razu zatrudnił mnie Michalski, a potem ty…
– Ale… – nie wytrzymała znowu i go pospieszyła.
– Znowu to słowo? Nie przepadam za nim. – Jakub uśmiechnął się.
– Tak – potwierdziła. – Musi się pojawić, bo nadal nie rozumiem.
– No dobrze – poddał się. – Odpowiem ci wyczerpująco. W miarę. Po odejściu Agnieszki pokłóciliśmy się z Michalskim okropnie. Wygrażał się, że kupi twój lokal. Przyszedłem tutaj pod wpływem silnych emocji. – Nie dodał, że także z tego powodu, iż tak bardzo ją polubił. Od pierwszego momentu. Wolał, by sytuacja była czysta. Płaszczyzna zawodowa i koniec.
– I ten gniew ci wystarcza? – zapytała. Jakoś trudno jej było w to uwierzyć. Silne emocje mogą wystarczyć na jakiś czas, ale nie na stałe. W końcu opadają i wtedy trzeba na nowo podjąć decyzje.
– Nie – odparł po chwili. Nie chciał poruszać tego tematu, ale jednocześnie nie mógł jej okłamywać. – Sprawia mi to wielką frajdę – zaczął ogólnie. – Jestem tu bardziej u siebie. Pracuję na sukces. To coś zupełnie innego niż zasuwanie dla szefa. Podoba mi się, nawet jeśli kasa jest mniejsza. Poza tym wierzę, że z czasem będzie dużo lepiej.
Rozpromieniła się tak bardzo, jakby jej właśnie ktoś podarował wygrany los na loterii życia.
– To znaczy, że nie odejdziesz? – zapytała. – Nie jest to dla ciebie tylko chwilowy przystanek?
– Nie – odpowiedział.
Chyba że Agnieszka znowu coś wykombinuje – pomyślał jeszcze, ale nie powiedział tego głośno. Nie było sensu martwić się na zapas.
Wstał i chyba chciał wrócić do obowiązków. Nie namyślając się ani chwili, podbiegła do niego i uściskała go. Po przyjacielsku, rzecz jasna, ale uczucie było niewiarygodnie przyjemne. Stali objęci dużo dłużej, niżby na to wskazywały okoliczności. Karolina ocknęła się pierwsza. Odsunęła na szerokość ramion.
– Dziękuję ci – powiedziała, patrząc mu w oczy. – Czuję, że będziemy doskonałymi wspólnikami.
– Tak – powiedział i coś go mocno szarpnęło w okolicach serca.
Pierwszy raz pomyślał, że właściwie to niekoniecznie musi walczyć o Agnieszkę. Kochał ponad wszystko swoją córeczkę i gotów był na każde poświęcenie, by być bliżej niej. Kiedyś ta sytuacja dotyczyła także Agnieszki. Ale to się zmieniało. W mocnej linie uczuć, które ich łączyły, pękło naraz mnóstwo sznurków. Został może jeden, bardzo już cienki i zużyty.
Jakub poczuł ulgę. Miłość powinna dodawać człowiekowi skrzydeł, a jego obciążała niczym metalowe sztaby włożone znienacka do plecaka. Kiedy poznał Agnieszkę, chciało mu się latać, ale potem Michalscy dzień po dniu wyrywali z jego skrzydeł po jednym piórku. Czynili jego życie coraz trudniejszym. Działo się to powoli, w taki sposób, że początkowo nawet tego nie zauważył. Dopiero teraz poczuł różnicę. Dotarło do niego, że może być inaczej. Praca jest również przyjemnością, nie tylko stresem, a z ludźmi da się swobodnie rozmawiać. Nie czuć się cały czas gorszym, niedorastającym do pięt.
Lubił to, co teraz robił, i nie pragnął zmian. Nawet jeśli szybciej przyniosłyby mu większe pieniądze.
– Co zrobimy z sobotą? – zapytał. – Znowu zamykamy czy jednak spróbujemy jakoś się zorganizować?
– A co? Czyżbyś się wybierał na szkolenie z Malwiną? – Sama nie wiedziała, dlaczego zadała to pytanie. Zdumienie zachowaniem przyjaciółki wciąż w niej tkwiło.
– Nie żartuj. Mówię poważnie.
– Ja jestem z Lenką sama – odpowiedziała. – W tym tygodniu Patryk może nas odwiedzić dopiero w niedzielę wieczorem, a nie chcę jej znowu zawozić do rodziców.
– Do mnie też przyjeżdża córka. Wiesz co? – ucieszył się nagle. – Przyszedł mi do głowy fajny pomysł. Weźmy je tutaj, do restauracji. Pobawią się trochę razem na zapleczu i będziemy się zmieniać przy opiece.
Zastanowiła się chwilę nad tym nowatorskim pomysłem. Zawsze opiekowała się Lenką na sto procent, nie łączyła tego z żadnymi innymi zajęciami. Ale być może nadszedł czas na zmiany. Córeczka była już duża i też musiała zacząć się uczyć prawdziwego życia, które nie zawsze jest idealne.
– Dobrze. – Kiwnęła głową. – Myślę, że dziewczynki mogą się polubić. Są w tym samym wieku. A jak nie, to któreś z nas się ewakuuje i zabierze swoją do domu.
– Zgoda – odparł. – Sądzę, że nie będzie żadnych kłopotów. A w niedzielę ja zostanę w pracy, bo i tak siedziałbym sam w domu, a ty weźmiesz wolne.
– Agnieszka wróciła do domu? – zapytała. – Tak nagle?
– Sam tego nie rozumiem. – Jakub stał w progu, powinien był już pilnie wracać do pracy, ale odwrócił się do niej i odpowiedział: – Próbuję nadążyć za jej tokiem myślenia, lecz to wszystko wciąż jest dla mnie wielką zagadką. Ledwo mi się wydaje, że zacząłem coś rozumieć, to zaraz następuje gwałtowna zmiana. – Westchnął. To było dla niego naprawdę trudne. Miał analityczny umysł i lubił jasne zasady, a tutaj chyba nie było żadnych.
– Rzeczywiście. – Karolina nie chciała więcej komentować. Bała się, że się zdradzi ze swoją niechęcią do Agnieszki. A przecież wcale jej nie znała. Jakie miała prawo oceniać jej zachowanie? Żadnego.
– Jagodowe eklery to strzał w dziesiątkę – powiedziała z uśmiechem, żeby zmienić temat. – Super się dzisiaj sprzedawały. Być może ze względu na smakowity kolor polewy. Fioletowa jak lawenda. Pasowałoby nam do nazwy.
– Fuj, lawenda śmierdzi – oburzył się Jakub. – Eklerki są fioletowe jak jagody. Precz z lawendą od moich ciastek. Już i tak muszę ją znosić wypisaną na szyldzie.