Выбрать главу

— Zrozumiałbym na pewno.

Podeszła do bulaja i wyjrzała przezeń na gwiazdy — głównie amerykańskie — jaśniejące w pustce amerykańskiego kosmosu.

— Chciałam być wolna — wyjaśniła.

— Co?

Zmęczona opadła na moją koję.

— Zapewne uznasz mnie za romantyczkę — powiedziała cicho. — Należę do głupców, którzy ciemną nocą recytują sobie poezje i płaczą przed jakimś idiotycznym posążkiem.

Żółte jesienne liście wywołują we mnie drżenie, a rosa na zielonej łące wydaje mi się łzami Ziemi. Mój psychiatra twierdzi, że nie pasuję do otoczenia.

Wyraźnie zmęczona przymknęła oczy. Siedzenie w worku na ziemniaki przez pięćdziesiąt godzin rzeczywiście może być wyczerpujące.

— Realia życia na Ziemi przygnębiały mnie — ciągnęła. — Nie mogłam ich ścierpieć — dyscyplina, niedosyt, zimna wojna, gorąca wojna, wszystko. Chciałam śmiać się na świeżym powietrzu, biegać wśród zielonych pól, spacerować samotnie przez mroczne lasy, śpiewać…

— Ale dlaczego wybrałaś akurat mnie?

— Ty też szukałeś wolności. Jeśli nalegasz, odejdę.

To był dość głupi pomysł, szczególnie tu na statku, gdzieś w głębi kosmosu. A nie miałem wystarczająco dużo paliwa, żeby zawrócić.

— Możesz zostać — rzekłem wreszcie.

— Dziękuję — powiedziała bardzo miękko. — A więc rozumiesz.

— Oczywiście, oczywiście. Najpierw jednak musimy sobie wyjaśnić lalka spraw. Przede wszystkim… — Ale ona już zasnęła na mojej koi, z pełnym nadziei uśmiechem na ustach.

Natychmiast przeszukałem jej torebkę. Znalazłem pięć szminek, puderniczkę, flakonik perfum Venus V, kieszonkowe wydanie poezji i odznakę z napisem „Agent specjalny, FBI”.

Oczywiście podejrzewałem to. Dziewczyny nie mówią o sobie w ten sposób, ale szpiedzy zawsze.

Miło było wiedzieć, że mój rząd wciąż się o mnie troszczy. Dzięki temu kosmos wydawał się mniej obcy.

Statek coraz bardziej zagłębiał się w amerykański sektor. Pracując po piętnaście godzin na dobę zdołałem zachować w przyzwoitym stanie napęd zakrzywiający tor lotu, stos atomowy w miarę chłodny i nawet pouszczelniałem dziury na spawach kadłuba. Mavis O’Day (bo tak nazywała się moja agentka) przygotowywała wszystkie posiłki, zajmowała się utrzymaniem porządku, a przy okazji nafaszerowała cały statek mnóstwem miniaturowych kaset. Szumiały okropnie, ale udawałem, że tego nie zauważam.

Mimo wszystko nawet w tych okolicznościach stosunki z panną O’Day układały się całkiem poprawnie.

Podróż przebiegała dosyć monotonnie, nawet szczęśliwie, do czasu aż to się wydarzyło.

Właśnie drzemałem przy konsoli, kiedy nagle intensywne światło rozbłysło przed dziobem, nieco z prawej. Odskoczyłem do tyłu, przewracając Mavis, która właśnie wkładała nową rolkę filmu do swojej kamery numer trzy.

— Przepraszam — wyjąkałem.

— Och, depcz mnie, kiedy tylko chcesz — odpowiedziała ze śmiechem.

Pomogłem jej wstać. Bliskość Mavis była niebezpiecznie przyjemna, a oszałamiający zapach Venus V drażnił mi nozdrza.

— Już możesz mnie puścić — rzekła.

— Wiem — odpowiedziałem i trzymałem dalej. Pobudzony jej bliskością, jakby z daleka usłyszałem własny głos:

— Mavis… nie znamy się długo, ale…

— Tak, Bill? — zapytała ciekawie.

W szaleństwie tej chwili zapomniałem o naszej zależności i obowiązującej relacji podejrzany — szpieg. Nie wiem, co jeszcze mógłbym powiedzieć, ale właśnie wtedy na zewnątrz znów rozbłysło światło.

Puściłem dziewczynę i pospieszyłem do konsoli. Z trudem zatrzymałem stary kliper gwiezdny i rozejrzałem się wokół.

Przed nami, w bezkresie kosmosu, wisiał niewielki odłam skalny. Na nim znajdował się chłopiec w kombinezonie kosmicznym, trzymający pudełko flar i tulący do siebie pieska przyodzianego także w strój próżniowy.

Pospiesznie wciągnęliśmy go do wnętrza i rozpięliśmy kombinezon.

— Mój piesek… — odezwał się chłopiec.

— Nic mu nie jest, synku — uspokoiłem go.

— Bardzo przepraszam, że wprosiłem się w ten sposób.

— Nie ma o czym mówić. Co tam robiłeś?

— Proszę pana — zaczął drżącym głosem — muszę zacząć od początku. Mój tata był doświadczalnym pilotem kosmicznym i zginął na posterunku, próbując pokonać barierę światła. Mama ostatnio jeszcze raz wyszła za mąż. Jej obecny małżonek to potężny człowiek z ciemnymi włosami, małymi rozbieganymi oczkami i wąskimi zaciśniętymi ustami. Do niedawna pracował w dużym sklepie. Nie lubił mnie od samego początku. Pewnie przypominałem mu mojego ojca, z jasnymi lokami, dużymi okrągłymi oczami i wesołym usposobieniem. Różnie między nami bywało. Aż wreszcie zmarł jego wuj (w podejrzanych zresztą okolicznościach) i odziedziczył posiadłość w brytyjskim sektorze kosmosu.

— Wyruszyliśmy więc tam naszym statkiem — ciągnął. — Kiedy dotarliśmy do tego opustoszałego miejsca, zwrócił się do mamy: „Rachel, on jest już wystarczająco duży, żeby samemu dać sobie radę”. Matka odpowiedziała: „Dirk, on jest taki młody!” Ale łagodna mama o wyjątkowo miękkim sercu nie mogła przeciwstawić się człowiekowi o nieugiętej woli, którego nigdy nie nazwę ojcem. Wpakował mnie w kombinezon, wręczył pudełko flar, ubrał Flickera w jego strój kosmiczny i powiedział: „W dzisiejszych czasach chłopiec z powodzeniem może sobie poradzić w kosmosie”. „Proszę pana, próbowałem się bronić, w zasięgu dwustu lat świetlnych nie ma tu żadnej planety…”. „Poradzisz sobie”, przerwał mi i wypchnął na tę skałę.

Dzieciak urwał, żeby zaczerpnąć powietrza, a Flicker popatrzył na mnie wilgotnymi, okrągłymi oczami. Dałem psu miskę mleka i chleb, i patrzyłem jak chłopak je kanapkę z masłem orzechowym. Mavis zaprowadziła go wreszcie do pomieszczenia mieszkalnego i troskliwie ułożyła do łóżka.

Wróciłem do kokpitu, ponownie uruchomiłem napęd i włączyłem interkom.

— Obudź się, ty mały idioto! — usłyszałem głos Mavis.

— Niech mi pani da spać — bronił się dzieciak.

— Obudź się! Po co Kongres cię tu przysłał? Czy oni nie wiedzą, że to sprawa FBI?

— On został przeklasyfikowany na podejrzanego 10-F. Wymaga więc pełnej inwigilacji.

— Tak, ale od tego ja tu jestem — krzyknęła dziewczyna.

— W poprzedniej sprawie nie poradziła sobie pani jak należy. Przykro mi, ale bezpieczeństwo jest najważniejsze.

— A więc przysłali ciebie — powiedziała Mavis łkając. — Dwunastoletnie dziecko…

— Za siedem miesięcy będę już miał trzynaście lat.

— Dwunastoletnie dziecko! A ja tak bardzo się starałam! Studiowałam, czytałam książki, chodziłam na wieczorowe kursy, słuchałam wykładów…

— Ciężka sprawa — powiedział chłopiec ze współczuciem. — Ja chcę być doświadczalnym pilotem kosmicznym. W moim wieku to jedyny sposób, żeby wylatać trochę godzin. Sądzi pani, że pozwoli mi kierować tym statkiem?

Wyłączyłem interkom. Wreszcie powinienem czuć się doceniony. Całą dobę obserwowało mnie teraz dwoje szpiegów. To oznaczało, że byłem kimś. Kimś, z kogo nie wolno było spuszczać oczu.

Ale tak naprawdę moi szpiedzy to tylko dziewczyna i dwunastoletni chłopiec. Musieli widocznie sięgać już do głębokich rezerw, skoro przysyłali kogoś takiego.

Mój rząd wciąż mnie upokarzał w typowym dla siebie stylu.

Radziliśmy sobie dobrze kontynuując lot. Młody Roy, jak nazywaliśmy chłopca, przejął pilotowanie statku, a jego piesek siedział czujnie na miejscu drugiego pilota. Mavis nadal gotowała i dbała o porządek. Ja spędzałem czas na uszczelnianiu spawów. Byliśmy niezwykle szczęśliwą grupą składającą się ze szpiegów i podejrzanego.