Выбрать главу

Nataniel jednak nawet nie był żonaty.

O, Ellen, jak dojmujący może być ból?

Ceremonia pogrzebowa dobiegła końca.

Nataniel musiał jak najprędzej wyruszyć w drogę do Doliny Ludzi Lodu, przyłączyć się do swych towarzyszy.

Siedząc w jednym z samochodów podążających kolumną do Lipowej Alei, jak wiele już razy wcześniej sprawdził, czy buteleczka z jasną wodą jest tam, gdzie być powinna. Była.

Z trudem przychodziło mu zachować ją przy sobie przez cały czas. Zwłaszcza w szpitalu, kiedy leżał osłabiony. Ogromnie się bał, że któryś z ludzi Tengela Złego wedrze się podstępem i skradnie ją, natychmiast więc, gdy tylko pielęgniarki opuściły salę, wsunął ją pod poduszkę.

Dobrze, że jadą do Lipowej Alei. Tam właśnie miał jeszcze jedną sprawę do załatwienia.

Kiedy po odejściu żałobników w Lipowej Alei zapanował spokój, Nataniel porozmawiał z Andre i Mali o tym, co zamierza zrobić.

Pokiwali głowami. Szybko zrozumieli, o co mu chodzi.

Pozwolili mu pójść samemu do najstarszej części domu.

Jakie maleńkie pomieszczenia, myślał Nataniel idąc po skrzypiących szerokich deskach podłogi. Jak niski sufit! A mimo to musiał to kiedyś być prawdziwie imponujący dwór.

Wszystko tu było jak za czasów, kiedy Tengel i Silje otrzymali Lipową Aleję od rodziny Meidenów. Oczywiście wykonywano niezbędne naprawy, ale tak zręcznie, że nie było tego widać.

Hall… Tam właśnie zmierzał.

Portrety czworga dzieci, Sol, Liv, Daga i Arego, wciąż wisiały na swoich miejscach. Pomimo starannego restaurowania pokrywała je wielowiekowa patyna. Z pewnością w czasach, gdy malowała je Silje, były znacznie jaśniejsze.

Tutaj też wisiał witraż Benedykta Malarza.

Naprawdę nie był większy? To przecież tylko nieduży świetlik!

Jak Ulvhedin mógł coś przez niego zobaczyć? I dlaczego później nikt inny nic nie widział? Żaden z dotkniętych ani wybranych?

Ale czy po Ulvhedinie tak wielu ich było w Lipowej Alei?

Benedikte, tylko ona. A teraz już odeszła, nie mógł jej zapytać.

A może mógł?

– Tengelu Dobry – rzekł cicho. – Chciałbym porozmawiać z Benedikte. Czy to da się zrobić?

Poczekał chwilę i zaraz usłyszał dobrze znany, przyjazny głos Benedikte:

– Przepiękny pogrzeb, Natanielu. Spotkał mnie przywilej, o którym marzą chyba wszyscy: siedzieć na organach i patrzeć na własny pogrzeb. Mój ty świecie, tyle dobrych słów o mnie wypowiedziano! Nie wiedziałam, że byłam taka wyjątkowa!

W uszach zabrzmiał mu jej dobry, mądry śmiech.

Zaraz jednak zdumiał się na jej widok. Nie była to bowiem Benedikte, jaką znał, lecz młoda kobieta ubrana w taką samą prostą szatę jak Halkatla. Benedikte nigdy nie wygrałaby żadnego konkursu piękności, ale dlaczego miałaby to robić? Nosiła w sobie tyle ciepła, była tak sympatyczna i pociągająca, że Nataniel ogromnie się wzruszył.

– Rozumiem, dlaczego Sander Brink stracił dla ciebie głowę – stwierdził.

– Dziękuję – zarumieniła się leciutko, z czym bardzo jej było do twarzy. – Ale chciałeś ze mną mówić?

– Tak. Pamiętasz, co powiedział Ulvhedin w Górze Demonów? Że kiedyś ujrzał coś w witrażu Benedykta, coś, czego nie mógł do końca zrozumieć. Jesteś jedyną dotkniętą, która po nim zamieszkała w Lipowej Alei. Ulvhedin zresztą był tu wtedy tylko z wizytą. Czy ty coś zauważyłaś?

– Tak – odparła Benedikte bez wahania. – Natychmiast zareagowałam, słysząc słowa Ulvhedina. Przypomniałam sobie, że od czasu do czasu widywałam jakiś ruch za tym oknem, ruch czegoś, czego tam nie dostrzegałam. Kiedy bowiem przystawałam, chcąc przyjrzeć się uważniej, nic tam nie było. Doszłam więc do wniosku, że to tylko odbicia światła.

– Najprawdopodobniej tak właśnie jest. Ale i ja spróbuję na to zerknąć.

– Uważam, że powinieneś tak zrobić. Zostawię cię teraz samego. Do zobaczenia, Natanielu.

Benedikte zniknęła. Nataniel powoli podszedł do witraża. Szesnasty wiek, pomyślał. Dzieło kościelnego malarza, podarowane jednemu z jego uczniów, niezwykle uzdolnionej Silje córce Arngrima…

Co mógł skrywać taki witraż?

Za szklaną taflą roztaczał się widok na aleję lipową, starą, kochaną aleję. Widać też było kawałek płotu, fragment lasu i nowe domy w parafii.

Wszystko bardzo zwyczajne.

Nataniel oddalił się trochę, a potem przeszedł mijając witraż tak, jak musiała to robić Benedikte.

Tak!

Coś tam było!

A więc musiało chodzić o zmienne odbicie światła, kiedy przesuwało się po nim wzrok. Nic więcej.

Ale Nataniel tak łatwo się nie poddawał. Czy nie był siódmym synem… i tak dalej, i tak dalej? Jeśli ktoś miał tu się czegoś dopatrzyć, to był to właśnie on!

Tym razem podszedł bardzo blisko do szklanej mozaiki. Zaglądał kolejno w poszczególne kolorowe fragmenty.

Jeden po drugim.

Tutaj.

Czy tu czegoś nie ma? W tym narożniku?

Coś zamigotało, nerwowo, i zniknęło jakby przerażone.

Teraz jednak jego uwaga jeszcze bardziej się wyostrzyła.

– Potrafię to zobaczyć – przekonywał sam siebie, monotonnie powtarzając słowa. – Potrafię to zobaczyć, potrafię to zobaczyć, potrafię…

Znów się ukazało! Tym razem wyraźniejsze, ale tylko w dolnym lewym rogu.

Twarz? Czyżby to była jakaś twarz?

Ale tło za nią było inne niż w rzeczywistości.

– Pokaż się jeszcze – szepnął. – Wróć!

Jakie to dziwne! Dostrzegł teraz tło, to nierzeczywiste. To był… to był… górski płaskowyż?

Obraz znów zniknął.

Naprawdę był to górski płaskowyż, tylko jakby widziany z góry.

Twarz! Ponownie się ukazała. Nataniel starał się ją przytrzymać, ale prędko zamigotała i znów zniknęła. Dostrzegł, że była zwrócona w górę! W górę, w stronę kolorowej szybki. Jak gdyby ściana z witrażem umieszczona była poziomo, a Nataniel patrzył w dół na górski płaskowyż i na stojącego na nim człowieka, spoglądającego w górę. Widział zadartą głowę i ramiona.

– Wróć! Pokaż się jeszcze raz! – prosił.

Nie musiał długo czekać. W narożniku witraża znów pojawiła się twarz. Oblicze kobiety o ciemnych, rozszerzonych przerażeniem oczach. Zdążył to zobaczyć, zanim obraz zniknął.

Z początku, wiedziony próżną nadzieją, sądził, że to Ellen, ale nic się niestety nie zgadzało. Dziewczyna ukazująca się na witrażu miała ciemniejsze włosy, oczy i skórę. I była znacznie młodsza…

Postanowił jeszcze zaczekać. Tym razem zajęło to więcej czasu.

Górski płaskowyż? Ona patrzyła w górę. W górę na róg witraża.

Obraz nie chciał powrócić, Nataniel przez kolorową szybkę widział teraz tylko pejzaż wokół Lipowej Alei.

Błagalny wzrok?

Prośba o pomoc.

Odszedł od okna i usiadł na staroświeckiej kanapce w hallu. Próbował systematycznie odtworzyć historię szklanej mozaiki.

Zrozumiał bowiem, że ujrzał coś naprawdę niezwykłego.

Zawołał Andre i Mali. Kiedy przyszli, opowiedział o tym, co go spotkało, i jakie ma przypuszczenia.

Andre z powagą kiwał głową.

– Uważasz więc, że coś na trwałe wryło się w szkło. Obraz dziewczyny wpatrującej się w leżącą szybę. Podobnie jak na całunie turyńskim odcisnęła się twarz cierpiącego Chrystusa?

– Coś w tym rodzaju – odparł Nataniel. – Dlatego właśnie zastanawiam się teraz nad historią witraża. Kiedy leżał poziomo? I na tyle wysoko, by mógł się pod nim zmieścić człowiek? Nieduży człowiek. Dziewczyna, którą ujrzałem, była bardzo delikatnej budowy.

– Witraż został zabrany do Doliny Ludzi Lodu – przypomniała Mali. – Załadowany na…

– Nie! – wykrzyknął Andre. – Owszem, masz rację, Mali, ale myślę, że to nie wtedy się stało. Bo wówczas wszędzie był śnieg, a ty przecież śniegu nie widziałeś, prawda, Natanielu?