Выбрать главу

Twarz martwej była spuchnięta; robiła wrażenie autokarykatury: okrągła, gładka i nieco świecąca. Reszta ciała również obrzmiała i w niektórych miejscach rozepchnęła szwy żółto-szarej podomki. W widocznych miejscach: na szyi, przedramionach, dłoniach, łydkach, kostkach wyglądało jak zgniłe. Ale nie świadczyło to o obecności gazów gnilnych, w naturalny sposób towarzyszących rozkładowi. Po pierwsze, żołądek musiałby być mocno wysadzony, dużo bardziej obrzmiały niż jakakolwiek inna część ciała, a był tylko nieco wydęty. Poza tym nie czuło się woni gnicia.

Po bliższych oględzinach ciemno cętkowana skóra przestała robić na Jenny wrażenie rezultatu degeneracji tkanki. Jenny nie mogła zlokalizować żadnych wyraźnych oznak postępującego rozkładu: zmian organicznych, pęknięć skóry, ropiejących wrzodów. Oczy, zbudowane ze stosunkowo miękkiej tkanki, zwykle psuły się wcześniej niż reszta ciała. Ale oczy Hildy Beck – szeroko otwarte, wypatrujące czegoś – były w znakomitym stanie. Białka czyste, nie pożółkłe ani nie przekrwione od popękanych naczynek krwionośnych. Tęczówki również czyste; żadne mleczne, pozgonne bielma nie mąciły ciepłego błękitu.

Za życia w oczach Hildy Beck zwykle widniała życzliwość i rozbawienie. Licząca sześćdziesiąt dwa lata siwowłosa kobieta o słodkim obliczu była sympatyczna jak dobra babunia. Mówiła z lekkim niemieckim akcentem i miała zaskakująco miły, śpiewny głos. Często nuciła przy sprzątaniu lub gotowaniu i potrafiła znaleźć radość w najprostszych domowych czynnościach.

Jenny poczuła rozdzierający smutek: bardzo będzie jej brakowało Hildy. Na chwilę zamknęła oczy, nie mając sił patrzeć na zmarłą. Pozbierała się, zdusiła łzy. W końcu odzyskała profesjonalny chłód i obiektywizm, otworzyła oczy i kontynuowała oględziny.

Im dłużej spoglądała na trupa, tym bardziej skóra wydawała się jej posiniaczona. Zabarwienia wskazywały na ciężkie potłuczenie: czarne, niebieskie i ostrożółte plamy zlewały się, przenikały. Ale nie przypominało to żadnej kontuzji, z jaką Jenny kiedykolwiek się zetknęła. O ile mogła się zorientować, tu całe ciało było jednym siniakiem. Nawet jeden cal kwadratowy skóry nie pozostał nietknięty. Ostrożnie ujęła rękaw podomki martwej kobiety i podciągnęła ile się dało w górę spuchniętego przedramienia. Pod materiałem skóra była również sczerniała i Jenny podejrzewała, że cała pokryta jest nieprawdopodobną liczbą stykających się siniaków.

Powróciia spojrzeniem do twarzy pani Beck. Każdy, dosłownie każdy centymetr skóry był potłuczony. Czasami ofiara poważnego wypadku samochodowego doznawała takich obrażeń, że siniaki pokrywały prawie całą twarz, ale podobny stan zwykle łączył się z cięższymi urazami, takimi jak złamanie przegrody nosowej, przecięcie warg, złamanie szczęki… Jakim cudem pani Beck mogła zostać aż tak posiniaczona, nie narażając się na inne, poważniejsze okaleczenia?

– Jenny? – odezwała się Lisa. – Co tam robisz tak długo?

– Już, już. Nie ruszaj się stamtąd.

Więc… może kontuzje widoczne na ciele pani Beck nie były spowodowane uderzeniami zadanymi z zewnątrz. Czy to możliwe, że zmiana koloru skóry spowodowana została ciśnieniem od wewnątrz, obrzmieniem podskórnej tkanki? Było ono zresztą wyraźne. Ale żeby spowodować tak mocne posiniaczenie, obrzęk z pewnością musiałby nastąpić bardzo szybko, z niewiarygodną gwałtownością. Cholera, to nie ma sensu. Żywa tkanka nie ma prawa puchnąć w takim tempie. Jasne, nagłe obrzmienie jest symptomatyczne dla pewnego typu alergii; do najgorszych należy ostra alergiczna reakcja na penicylinę. Ale Jenny nie było wiadomo, aby cokolwiek mogło tak szybko wywołać krytyczne spuchnięcie i równie ohydne, jednolite posiniaczenie.

A jeśli spuchnięcie nie było klasycznym pozgonnym obrzękiem – czego była zresztą pewna – i jeśli nawet przyjąć, że to ono spowodowało posiniaczenie, co, na litość boską, było przyczyną spuchnięcia? Wykluczyła reakcję alergiczną.

Trucizna? Ależ musiałaby wchodzić tu w grę jakaś bardzo egzotyczna odmiana. I gdzie Hilda mogłaby zetknąć się z egzotyczną trucizną? Nie miała wrogów. Sam pomysł morderstwa był absurdalny. Można oczekiwać, że dziecko spróbuje dziwnej substancji. Hilda nie zrobiłaby czegoś równie głupiego. Nie, nie trucizna.

Choroba?

Jeśli tak, byłoby to zatrucie bakteryjne lub wirusowe, którego Jenny nie umiała rozpoznać. A jeśli okaże się zaraźliwe?

– Jenny?! – zawołała Lisa.

Choroba.

Z ulgą, że nie dotknęła bezpośrednio ciała, i żałując, że dotknęła nawet rękawa podomki, Jenny zerwała się na równe nogi, zachwiała się i cofnęła od trupa.

Przebiegł ją dreszcz.

Dopiero teraz zauważyła, co leży na desce do krajania, przy zlewie. Cztery duże ziemniaki, główka kapusty, paczka marchewki, długi nóż, obierak do jarzyn. Hilda przygotowywała kolację w momencie, w którym padła martwa. Ot tak, bum. Wyglądało na to, że nie była chora, nie miała pojęcia o tym, co ją czeka. Tak nagła śmierć, do cholery, nie mogła wskazywać na chorobę.

Jaka choroba mogła spowodować śmierć tak, żeby chory nie przechodził wpierw przez coraz bardziej wyniszczające stadia słabości, złego samopoczucia, fizycznej niesprawności? Żadna. Żadna choroba znana współczesnej medycynie.

– Jenny, wyjdźmy stąd, co? – poprosiła Lisa.

– Ciii! Za minutkę. Daj mi pomyśleć.

Jenny oparła się o blok kuchenny. Spoglądała na martwą kobietę.

Zaczęło się w niej powoli rodzić złowieszcze przypuszczenie: dżuma. Dżuma – dymieniczna i inne jej odmiany – nie była nieznana w Kalifornii i na Południowym Zachodzie. W ostatnich latach zgłoszono kilka przypadków; jednak zgon z powodu dżumy należał obecnie do rzadkości dzięki streptomycynie, chloramfenikolowi albo jakiejś tetracyklinie. Niektóre odmiany dżumy charakteryzowało pojawienie się wybroczyn: tych małych, purpurowych, krwawiących plamek na skórze. W przypadkach ekstremalnych wybroczyny stawały się niemal czarne i rozprzestrzeniały się po dużych partiach ciała; stąd w średniowieczu mówiono na to po prostu Czarna Śmierć. Ale czy wybroczyny mogły pojawić się w takiej obfitości, że ciało ofiary czerniało jak ciało Hildy?

Poza tym Hilda umarła nagle, podczas prac kuchennych, nie wymiotując, nie gorączkując, nie mając kłopotu z utrzymaniem moczu – a to wykluczało dżumę. W istocie – wykluczało również każdą inną znaną chorobę zakaźną.

A równocześnie brak widocznych śladów przemocy. Żadnych krwawiących ran postrzałowych. Żadnych ran kłutych. Ani śladu wskazującego, że gospodyni została pobita albo uduszona.

Jenny okrążyła ciało i podeszła do lady przy zlewie. Dotknęła kapusty i zdumiała się. Była jeszcze zmrożona. Nie leżała na desce do krajania dłużej niż jakąś godzinę.

Odwróciła się od lady i znów spojrzała na Hildę, z jeszcze większą grozą niż poprzednio.

Ta kobieta umarła w ciągu ostatniej godziny. Gdyby lekarka dotknęła ciała, mogłoby okazać się jeszcze ciepłe.

Ale co spowodowało śmierć?

Jenny była równie daleko od rozwiązania tej zagadki, jak w chwili kiedy przystąpiła do oględzin. I chociaż nie choroba wydawała się tu winna, nie dało się jej wykluczyć. Możliwość zarażenia, nawet odległa, była przerażająca.

– Chodź, skarbie. – Jenny ukrywała zafrasowanie przed Lisa. – Skorzystam z telefonu w gabinecie.

– Już mi lepiej – powiedziała młodsza siostra, ale od razu wstała, najwyraźniej nie mogąc doczekać się wyjścia.

Jenny objęła ją ramieniem. Opuściły kuchnię.

Nieziemski spokój przepełniał dom, cisza tak głęboka, że szelest stóp na dywanie w korytarzyku brzmiał ogłuszająco.