Выбрать главу

Chciała wierzyć, że to jedynie wyobraźnia, ale nadal czuła, jak ktoś przewierca ją wzrokiem, obserwuje… czeka.

– Chodźmy – powiedziała do Lisy. – Już.

Dziewczyna wyraźnie odetchnęła. Pierwsza ruszyła przez jadalnię i bawialnię do frontowych drzwi.

Tymczasem zapadła noc. Powietrze oziębiło się i wkrótce zapanuje całkowity chłód – siedem do pięciu stopni Celsjusza – może i większy. Jesień w Sierras gości krótko, a zima niecierpliwi się, żeby jak najszybciej zająć jej miejsce.

Z nadejściem nocy wzdłuż Skyline Road lampy uliczne zapaliły się automatycznie. Na niektórych wystawach również włączyło się wieczorne oświetlenie, pobudzone światłoczułymi diodami.

Jenny i Lisę, stojące na chodniku przed domem Santinich, uderzył widok w dole.

Miasteczko schodzące tarasami po górskim zboczu, z ostrymi, dwuskrzydłowymi dachami domów tnącymi ciemnogranatowe niebo, było jeszcze piękniejsze niż o zmierzchu. Z paru kominów sterczały widmowe pióropusze. To na kominkach płonęło drewno. Kilka okien jarzyło się światłem bijącym z wewnątrz, ale reszta jak mroczne lustra odbijała światła latarni. Wiatr łagodnie poruszał drzewami w rytmie kołysanki. Szemrał łagodnie, jakby naśladował oddechy tysięcy głęboko, spokojnie uśpionych dzieci.

Jednakże nie tylko samo piękno widoku spętało Jenny. Także absolutny bezruch i cisza. W chwili przyjazdu uznała to jedynie za rzecz dziwną. Teraz poczuła zagrożenie.

– Podkomisariat jest na głównej ulicy – wyjaśniła. – Za drugą przecznicą.

Szybkim krokiem skierowały się ku znieruchomiałemu sercu miasta.

5

Trzy pociski

Pojedyncza świetlówka rozjaśniała ponury mrok aresztu miejskiego. Ale ruchome ramię lampy zostało mocno przygięte, skupiając światło na blacie biurka, gdzie na bibularzu leżał otwarty magazyn w snopie mocnego białego światła; poza tym w pomieszczeniu prawie nic nie było widać i byłoby całkiem ciemno, gdyby nie blady poblask wciskający się od ulicy oknami.

Jenny otworzyła drzwi. Weszła do środka. Lisa tuż za nią.

– Halo? Paul? Jesteś tu?

Odnalazła wyłącznik, zapaliła górne światła – i szarpnęła się w odruchu fizycznego obrzydzenia na widok tego, co leżało przed nią na podłodze.

Paul Henderson. Sczerniałe, posiniaczone ciało. Opuchlizna. Żadnych oznak życia.

– Och, Jezu! – krzyknęła Lisa. Obróciła się i zataczając podeszła do drzwi. Oparta o framugę gwałtownie, urywanymi haustami, wciągała chłodne nocne powietrze.

Znacznym wysiłkiem woli Jenny powstrzymała narastający lęk. Podeszła do Lisy. Położyła dłoń na szczupłym ramieniu dziewczyny.

– Jak się czujesz? Będziesz wymiotować?

Lisa z trudem zapanowała nad torsjami. W końcu potrząsnęła głową.

– Nie. N…nie będę wymiotować. Nic mi nie jest. Ch…chodźmy stąd.

– Za chwilę – powiedziała Jenny. – Najpierw chcę obejrzeć ciało.

– Nie można chcieć patrzeć na coś takiego.

– Masz rację. Nie chcę. Ale może jakoś wpadnę, z czym mamy tu do czynienia. Zostań w drzwiach.

Dziewczyna westchnęła z rezygnacją.

Jenny podeszła do trupa rozciągniętego na podłodze. Uklękła.

Paul Henderson był w takim samym stanie jak Hilda Beck. Każdy widzialny cal ciała posiniaczony, spuchnięty. Obrzmiała, zniekształcona twarz, szyja prawie objętości głowy, palce jak sznury serdelków, wzdęty żołądek. A równocześnie Jenny nie wyczuwała najlżejszego odoru gnicia.

Niewidzące oczy wytrzeszczone w cętkowanej, sinej twarzy. Te oczy w połączeniu z rozdziawionymi, wykrzywionymi ustami przekazywały wyraźnie jedno uczucie: l ę k. Jak Hilda Beck, Paul Henderson umarł nagle – i w potężnym, lodowatym uścisku krańcowego przerażenia.

Jenny nie była bliską przyjaciółką zmarłego. Oczywiście, znała go, ponieważ wszyscy się znali w tak małym miasteczku jak Snowfield. Robił dość sympatyczne wrażenie, był dobrym stróżem prawa. Czuła się okropnie na widok tego, co go spotkało. Kiedy wpatrywała się w wykrzywioną twarz, mdłości ścisnęły jej boleśnie żołądek. Musiała odwrócić wzrok.

Zastępca nie miał broni w kaburze. Leżała na podłodze, blisko ciała. Rewolwer kaliber 45.

Wpatrywała się w rewolwer. Rozważała. Może wyśliznął się z kabury, kiedy zastępca upadł na podłogę? Może. Ale to wątpliwe. Narzucał się wniosek, że Henderson wyciągnął rewolwer, aby się bronić przed napastnikiem.

A jeśli tak, to nie padł ofiarą trucizny ani choroby.

Jenny obejrzała się. Lisa nadal stała w otwartych drzwiach z ręką opartą o framugę i rozglądała się po Skyline Road.

Jenny podniosła się z kolan. Obróciła od trupa. Pochylona nad bronią patrzyła i zastanawiała się: dotknąć rewolweru czy nie? Nie przejmowała się już tak zakażeniem jak po znalezieniu ciała pani Beck. Coraz mniej wyglądało to na przypadek jakiejś dziwnej zarazy. Poza tym jeśli Snowfield nawiedziła jakaś egzotyczna choroba, była przerażająco gwałtowna i Jenny prawie na sto procent byłaby już zakażona. Nic nie ryzykowała biorąc rewolwer do ręki i dokładniej mu się przyglądając. Jedyne, co ją martwiło, to możliwość zatarcia śladów.

Ale nawet jeżeli Henderson został zamordowany, niemożliwe, żeby zabójca użył broni ofiary, podsuwając policji pod nos własne odciski palców. Dalej: nie wyglądało na to, żeby Paul został zastrzelony. Przeciwnie, jeśli miała tu miejsce jakaś strzelanina, on prawdopodobnie pociągał za spust.

Podniosła rewolwer. Zbadała. Bęben mieścił sześć naboi, ale trzy komory były puste. Ostry zapach spalonego prochu strzelniczego świadczył o tym, że z broni korzystano niedawno. Dzisiaj, może nawet w ciągu ostatniej godziny.

Z czterdziestką piątką w ręku, rozglądając się po niebieskich płytkach podłogowych, wstała i przeszła na drugi koniec ogólnodostępnej części posterunku. Błysnął kawałek miedzi, następny i jeszcze następny. Trzy wystrzelone łuski.

Żaden ze strzałów nie został oddany w dół, w podłogę. Mocno wyfroterowane płytki były niedraśnięte.

Jenny pchnęła bramkę w balustradzie i weszła do “zagrody byków". Szła przejściem między szafkami z aktami a szeregiem biurek i stołów do pracy. Zatrzymała się w centrum pomieszczenia. Jej wzrok wolno powędrował ku jasnozielonym ścianom i sufitowi z dźwiękochłonnych płytek. Szukała śladów pocisków. Bez skutku.

Poczuła się zaskoczona. Jeśli nie strzelano w podłogę, jeśli nie mierzono w okna – a nie były pęknięte, szkło pozostało całe – to znaczyło, że lufa w momencie strzału była wymierzona w tę część pomieszczenia, na wysokość biodra lub wyżej. Więc gdzie są pociski? Nie mogła dopatrzyć się zniszczeń na meblach, drzazg drewna, rozerwanych metalowych ścianek, dziur w płytkach podłogi, a wiedziała, że nabój kalibru 45 uderzając czyni znaczną szkodę.

Jeżeli w tym pokoju nie było wystrzelonych pocisków, to mogły się one znajdować tylko w jednym miejscu: w człowieku lub w ludziach, w których mierzył Paul Henderson.

Ale jeśli zastępca zranił napastnika – lub dwóch, trzech napastników – trzema strzałami z policyjnego rewolweru kaliber 45, trzema strzałami tak precyzyjnymi, że pociski ugrzęzły w ciele, to winno być tu pełno krwi. A nie było jej nawet kropli.