Выбрать главу

– Ja i słodkie słówka? – Zapiął pas na biodrach. – Jestem tylko stary, poczciwy Tal Whitman, nieśmiały do przesady. Zawsze wstydliwy.

– No pewnie – powiedziała Lisa.

– Jeśli… – zaczęła Jenny.

I nagle Tal oszalał. Pchnął Jenny na podłogę. Uderzyła ramieniem o kant łóżka i rozciągnęła się bezwładnie na podłodze. Usłyszała strzał, zobaczyła padającą Lisę. Nie wiedziała, czy dziewczyna została trafiona, czy po prostu szuka osłony; przez moment myślała, że Tal strzela do nich. Ale nie wyciągnął jeszcze broni z kabury.

Równocześnie z hukiem wystrzału rozległ się brzęk tłuczonej szyby. W oknie za Talem.

– Rzuć to! – wrzasnął Tal.

Jenny obróciła głowę, zobaczyła Gene'a Terra, stojącego w drzwiach. Sylwetkę miał obwiedzioną silniejszym światłem korytarza.

Stojąc w głębokim cieniu przy oknie, Bryce osuszył łzy i zmiął mokrą chusteczkę. Usłyszał za sobą cichy dźwięk, pomyślał, że to pielęgniarka, obrócił się – i zobaczył Fletchera Kale'a. Na moment skamieniał.

Kale stał u nóg łóżka Timmy'ego, ledwo widoczny w słabym świetle. Nie dostrzegł Bryce'a. Wpił się wzrokiem w chłopca – szczerzył zęby w szerokim uśmiechu. Szaleństwo wykrzywiło mu twarz. Trzymał w ręku broń.

Bryce odsunął się od okna, sięgnął po rewolwer. Zbyt późno uświadomił sobie, że nie ma na sobie munduru i pasa z bronią. Poza służbą trzydziestkę ósemkę o krótkiej lufie nosił w kaburze na łydce, Sięgnął po nią.

Ale Kale zobaczył go. Broń w jego ręku podskoczyła, szczeknęła trzykrotnie raz po razie.

Bryce poczuł, jak pneumatyczny młot wali go wysoko w lewy bok, ból przeszył mu całe ciało. Kiedy padał bezwładnie na podłogę, słyszał, jak broń zabójcy huknęła jeszcze trzy razy.

– Rzuć to! – wrzasnął Tal i Jenny zobaczyła Jeetera. Następny pocisk odbił się od poręczy łóżka i musiał pójść w sufit, bo jedna dźwiękochłonnych płytek spadła na dół.

Tal, pochylony, oddał dwa strzały. Pierwszy trafił w lewe udo, drugi w brzuch Jeetera; podniosło go i cisnęło do tyłu, w kąt pokoju. Wylądował w fontannie krwi. Nie ruszył się.

– Co jest, do cholery?! – krzyknął Tal.

Jenny wołała Lisę. Na czworakach przebiegła obok kantu łóżka, żeby zobaczyć, czy siostra żyje.

Kale chorował od kilku dni. Miał gorączkę. Oczy paliły go, jak posypane piaskiem. Naszło go to nagle. Miał też bóle głowy i stojąc u nóg łóżka chłopca, poczuł mdłości. Nie mógł utrzymać się na nogach. To było niepojęte; miał być chroniony, niezwyciężony.

Zobaczył ruch w cieniu. Odwrócił się od łóżka. Mężczyzna. Atakuje. Hammond. Kale otworzył ogień, wystrzelił sześć razy, nie ryzykując. Był oszołomiony, w oczach mu się ćmiło, czuł słabość w ramieniu i ledwie potrafił utrzymać broń; nawet na tak bliską odległość nie mógł zaufać swej celności.

Hammond runął jak kłoda i legł nieruchomo.

Choć światło było przyćmione i oczy odmawiały Kale'owi po-słuszeństwa, widział krople krwi na ścianie i podłodze.

Ze śmiechem ulgi, w poczuciu, że choroba opuści go na dobre, teraz kiedy wykonał jedną z prac zadanych przez Lucyfera, Kale pochylił się nad ciałem, zamierzając zadać coup dc grace Jeśli nawet Hammond był stuprocentowym trupem, wsadzi pocisk w tę, fałszywą, pyszną mordę, strzaska ją na dobre.

Potem skończy chłopaka.

Tego chciał Lucyfer: pięciu trupów. Hammond, chłopak, Whitman, doktor Paige i dziewczyna.

Podszedł do Hammonda, zaczął się pochylać…

…i szeryf poruszył się. Rękę miał jak błyskawica Wyrwał broń z kabury na łydce i zanim Kale zdążył zareagować, z lufy wyskoczył błysk.

Kale został trafiony. Rewolwer wyleciał mu z dłoni. Usłyszał, jak zadźwięczał obijając się o nogę łóżka.

To być nie może, powiedział sobie. Jestem chroniony. Nic nie może mi grozić.

Lisa żyła. Padła za łóżko, nie postrzelona, szukając osłony. Jenny ściskała ją mocno.

Tal pochylił się nad Terrem. Przywódca gangu leżał martwy, z wielką dziurą w klatce piersiowej.

Gromadził się tłum: pielęgniarki, sanitariuszki, kilku lekaży, kilku pacjentów w szlafrokach i kapciach.

Podbiegł rudy sanitariusz. Był zszokowany jak po nalocie bombowym.

– Na pierwszym też była strzelanina!

– Co się tu dzieje? – zapytał Tal.

– Bryce – powiedziała Jenny i przeszyło ją zimne ostrze strachu.

Pobiegła do drzwi na końcu korytarza, otwarła je z rozmachem, zbiegła w dół po dwa schody naraz. Tal dogonił ją na półpiętrze. Otworzyła drzwi, wbiegli na korytarz pierwszego piętra.

Tłumek gromadził się przy drzwiach pokoju Timmy'ego. Z sercem bijącym sto dwadzieścia razy na minutę, Jenny roztrąciła gapiów.

Na podłodze leżało ciało. Nad nim pochylała się pielęgniarka.

Jenny pomyślała, że to Bryce. Potem zobaczyła go na fotelu. Inna pielęgniarka rozcinała mu koszulę na ramieniu. Był tylko ranny.

Bryce uśmiechnął się z wysiłkiem.

– Lepiej przyhamuj, doktorku. Jeśli zawsze będziesz pojawiać się tak wcześnie na miejscu przestępstwa, zaczną wołać na ciebie ambulance chaser.

Nie mogła opanować łez. Nic w życiu nie sprawiło jej takiej radości, jak dźwięk jego głosu.

– To tylko zadrapanie – powiedział.

– Teraz mówisz jak Tal. – Śmiała się przez łzy. – Timmy w porządku?

– Kale chciał go zabić. Gdyby mnie tu nie było…

– To jest Kale?

– No.

Jenny otarła łzy rękawem i zbadała ramię Bryce'a. Pocisk przeszedł w całości. Nie było powodu do obaw, ale mimo to zaleciła prześwietlenie. Krew płynęła niezbyt obficie i Jenny nakazała pielęgniarce zatamować upływ opatrunkiem gazowym, zanurzonym w kwasie bornym.

Bryce szybko wydobrzeje.

Spokojna o jego zdrowie, Jenny zajęła się mężczyzną na podłodze. Był w cięższym stanie. Pielęgniarka rozerwała mu wiatrówkę i koszulę; dostał w pierś. Kaszlał. Jasna krew pojawiła się na jego ustach.

Jenny posłała pielęgniarkę po nosze i zadzwoniła z prośbą o szybką interwencję chirurgiczną. Nagle zauważyła, że Kale silnie gorączkuje. Miał rozpalone czoło, rumieńce. Kiedy wzięła go za rękę, chcąc zmierzyć puls, dostrzegła wysypkę. Podwinęła mu rękaw i okazało się, że wysypka sięga do połowy przedramienia. Także na drugiej ręce. Twarz i szyja pozostały czyste. Poprzednio dostrzegła bladoczerwone plamki na klatce piersiowej, ale mylnie wzięła je za krew. Obejrzała je znów, tym razem dokładniej. Przypominały wysypkę na rękach.

Odra? Nie. Coś innego. Coś gorszego niż odrą.

Pielęgniarka powróciła z dwoma sanitariuszami i noszami na kółkach.

– Musimy objąć to piętro kwarantanną – powiedziała Jenny. – I górne też. Mamy tu jakąś chorobę i nie jestem całkiem pewna, co to jest.

Po prześwietleniu i zszyciu rany, Bryce został umieszczony w pokoju niedaleko Timmy'ego. Ból w ramieniu wzmógł się, gdy porażone nerwy odzyskały sprawność działania. Odmówił przyjęcia środków przeciwbólowych. Zamierzał zachować trzeźwość umysłu, dopóki nie dowie się, co się wydarzyło i dlaczego.

Po półgodzinie, kiedy już zapakowano go do łóżka, przyszła w odwiedziny Jenny. Wyglądała na wyczerpaną, ale znużenie nie zgasiło jej urody. Jej widok okazał się dla Bryce'a najlepszym lekarstwem.

– Jak ma się Kale? – spytał.

– Pocisk nie zniszczył serca. Ma uszkodzone jedno płuco, lekko arterię. W normalnych warunkach diagnoza byłaby optymistyczna. Ale czeka go nie tylko rekonwalescencja po operacji, musi również uporać się z tyfusem plamistym Gór Skalistych.