Kaspersen był szczerze zdumiony, co samo w sobie nie musiało jeszcze nic znaczyć. W ciągu wielu lat służby Gösta widział wiele wybitnych samorodnych talentów aktorskich. Niektórzy mogliby wręcz wystąpić na deskach Dramaten[14].
– Borås? Rasmus Olsson? – dziwił się, a jego słowa brzmiały jak echo rozmowy, którą przeprowadzili godzinę wcześniej z Kerstin. – Nie mam pojęcia. Marit nigdy nie mieszkała w Borås i nie znała żadnego Rasmusa Olssona. To znaczy nie znała, gdy jeszcze byliśmy razem. Potem nie wiem, czym się zajmowała. Wszystko jest możliwe, zważywszy poziom, do jakiego się zniżyła. – W jego głosie słychać było odrazę.
Gösta wsunął rękę do kieszeni i pomacał kluczyki. Aż go swędziały palce.
– A więc nic pan nie wie o związku Marit z Borås ani z wymienionym mężczyzną? – Hanna powtórzyła pytanie Gösty i Kaspersen przeniósł na nią wzrok.
– Czy ja mówię niewyraźnie? – spytał. – Zamiast kazać mi powtarzać, mogłaby pani notować…
Gösta ścisnął mocniej kluczyki, ale Hanna wydawała się zupełnie nie słyszeć szyderstwa w jego głosie i mówiła dalej: – Rasmus Olsson również był abstynentem. Może tu jest jakiś związek? Może obydwoje należeli do jakiejś organizacji abstynenckiej?
– Nie – odpowiedział szybko. – Nic o tym nie wiem. Co w tym dziwnego, że Marit nie piła alkoholu? Nie chciała, to nie piła. – Wstał. – I proszę mnie nie nachodzić, dopóki nie będziecie mieli czegoś ważniejszego. Wolałbym również, żebyście odwiedzali mnie w domu, nie w pracy.
Gösta i Hanna nie mieli więcej pytań i marzyli tylko o jednym: żeby się znaleźć jak najdalej od niego. Wstali i wyszli, nie zawracając sobie głowy pożegnaniami. Nie było powodu wdawać się w uprzejmości.
Rozmowa z Kaspersenem nic nie wniosła, a jednak w drodze powrotnej do Tanumshede Gösta czuł, że coś mu nie daje spokoju. Chodziło o jego reakcję na jakieś słowa albo na coś, co nie zostało powiedziane. Kołatało mu się z tyłu głowy, nie dając spokoju, ale za nic nie mógł sobie uprzytomnić, co to takiego.
Hanna również milczała. Patrzyła w okno i wydawała się całkowicie pogrążona w myślach. Gösta chciałby wyciągnąć do niej rękę i powiedzieć coś pocieszającego, ale dał spokój. Nie miał nawet pewności, czy jest powód, żeby pocieszać.
Ojciec był w pracy, więc w domu panował przyjemny spokój. Sofie wolała być sama, bo ojciec ciągle się czepiał. A to o lekcje, o to, gdzie była, dokąd idzie, z kim rozmawiała przez telefon, ile już wydzwoniła. Wiecznie zrzędził. W dodatku bez przerwy musiała pilnować porządku. Żadnych śladów po szklance na stole, żadnego spodka w zlewie, buty równo ustawione na półce, po kąpieli w wannie nie może zostać nawet jeden włos. Lista nie miała końca. Wiedziała, że między innymi dlatego matka odeszła. Słyszała, jak się kłócili. W wieku dziesięciu lat znała każdy najsubtelniejszy odcień ich słów. Ale matka w odróżnieniu od niej mogła odejść, a dopóki żyła, również Sofie co drugi tydzień miała chwilę wytchnienia od absolutnego perfekcjonizmu ojca. Mieszkając u matki i Kerstin, mogła oprzeć nogi na stoliku stojącym przy kanapie, postawić w lodówce musztardę na półce, a nie na drzwiach, frędzle dywanu mogły być splątane, nie musiały być uczesane w równy rządek. Czuła wtedy wielką ulgę. Dzięki temu była w stanie przez kolejny tydzień funkcjonować w warunkach surowej dyscypliny. Teraz już nic nie zostało z dawnej swobody, nie miała dokąd uciec. Na dobre utknęła w czyściutkim, lśniącym otoczeniu, gdzie stale była przesłuchiwana i kontrolowana. Jedyne chwile oddechu miała wtedy, gdy wracała ze szkoły przed ojcem. Wtedy pozwalała sobie na odruchy buntu. Na przykład piła kakao, siedząc na białej kanapie, słuchała popowej muzyki na jego odtwarzaczu i przewracała poduszki na kanapie. Ale przed powrotem ojca do domu zawsze sprzątała. Bardzo się bała, że któregoś dnia wróci z pracy wcześniej i wszystko się wyda, choć było to mało prawdopodobne. Musiałby być śmiertelnie chory, żeby w ogóle pomyśleć o wyjściu choćby minutę wcześniej. Uważał, że jako kierownik powinien świecić przykładem, i nie pozwalał ani sobie, ani swoim podwładnym na spóźnienia, chorowanie bez uzasadnienia czy wcześniejsze urywanie się do domu.
Sofie zdała sobie sprawę, że to mama dbała o ciepło domowego ogniska. Ojciec uosabiał czystość i chłód, podczas gdy mama zapewniała bezpieczeństwo, ciepło, trochę bałaganu i radość. Sofie zastanawiała się często, co kiedyś przyciągnęło do siebie jej rodziców. Jak dwoje tak różnych ludzi mogło zainteresować się sobą nawzajem, zakochać się, pobrać i mieć ze sobą dziecko? Od kiedy sięgała pamięcią, była to dla niej zagadka.
W jej głowie zrodziła się pewna myśl. Do powrotu ojca została jeszcze przeszło godzina. Poszła do jego sypialni. Kiedyś dzielił ją z matką. Wiedziała, gdzie to jest. W głębi szafy, w najdalszym rogu. Duże pudło z czymś, co nazywał „sentymentalnymi głupstwami Marit”, ale nigdy się go nie pozbył. Dziwiło ją, że mama nie zabrała tego, kiedy się przeprowadzała. Może zostawiła to celowo, skoro rozpoczynała nowe życie. Chciała tylko zabrać Sofie. Więcej nie potrzebowała.
Sofie usiadła na podłodze i otworzyła pudło. Było w nim pełno zdjęć i rozmaitych wycinków, lok Sofie z dzieciństwa i plastikowe bransoletki, które im założono na porodówce na znak, że do siebie przynależą. W małym pudełeczku coś zagrzechotało. Sofie otworzyła i z obrzydzeniem spojrzała na dwa ząbki. Najprawdopodobniej jej własne.
Przez pół godziny powoli przeglądała zawartość, układała wszystko w kupki na podłodze. Ze zdziwieniem odkryła, że stare zdjęcia kilkunastoletniej Marit przedstawiają dziewczynę dokładnie taką, jaką jest ona sama. Nigdy przedtem nie dostrzegała tego podobieństwa. Ucieszyła się. Przyjrzała się uważnie ślubnej fotografii rodziców, szukała oznak przyszłych problemów. Czy już wtedy wiedzieli, że się nie uda? Miała wrażenie, że tak. Ojciec miał minę surową, ale zadowoloną. Mama patrzyła właściwie obojętnie, jakby wyłączyła wszystkie uczucia. Na pewno nie była promienną panną młodą. Sofie wzięła do ręki lekko pożółkłe wycinki z gazet. Zaszeleściły sucho. Zawiadomienie o ślubie, zawiadomienie o narodzinach Sofie, instrukcja, jak zrobić na szydełku skarpetki dla niemowlęcia, przepisy kulinarne na przyjęcia, artykuły o chorobach dziecięcych. Sofie miała wrażenie, jakby dotykała matki. Widziała przed sobą Marit, widziała, jak się zaśmiewa, czytając artykuły o tym, jak skutecznie wyczyścić piekarnik albo jak przygotować szynkę na Boże Narodzenie. Wyobrażała sobie, jak mama kładzie jej rękę na ramieniu i uśmiecha się, gdy ogląda zrobione w szpitalu zdjęcie siebie trzymającej w ramionach różowe, skrzywione zawiniątko. Mama była na tym zdjęciu taka szczęśliwa. Sofie położyła rękę na własnym ramieniu, wyobrażając sobie, że to ręka matki, że przechodzi na nią ciepło tej ręki. Rzeczywistość przypomniała o sobie. Pod dłonią poczuła tkaninę swojej koszulki, sama dłoń była zimna jak lód. Ojciec kazał przykręcić kaloryfery, żeby zaoszczędzić na rachunku za prąd.
Gdy wyjęła artykuł leżący na samym spodzie, w pierwszej chwili pomyślała, że to pomyłka. Tytuł brzmiał dziwnie. Odwróciła kartkę, spodziewając się, że po drugiej stronie znajdzie coś, co skłoniło mamę do jej zachowania. Zobaczyła reklamę mydła. Z roztargnieniem zaczęła czytać artykuł i już po pierwszym zdaniu zesztywniała. Nie wierząc własnym oczom, doczytała do końca. To nie może być prawda. Przecież to nie może być prawda.
Włożyła wszystko z powrotem do pudła i wstawiła je na miejsce. Myśli galopowały jej przez głowę.
– Anniko, czy mogłabyś mi pomóc w jednej sprawie? – Patrik opadł na krzesło w pokoju Anniki.
14