Выбрать главу

Musa sprawdził listę kontrolną, rozmawiając z Ziemią i z załogą Stacji. Kola nie miał wiele do roboty, najważniejszą sprawą była kontrola ciśnienia w skafandrze kosmicznym. To był rosyjski statek i w odróżnieniu od amerykańskiej tradycji pilotowania ręcznego większość układów była zautomatyzowana. Sabie nadal zrzędziła, sięgając do kolejnych przełączników, umieszczonych wokół kapsuły w różnych miejscach i pod różnymi kątami. Do niektórych z nich tak trudno było się dostać, że doświadczeni kosmonauci wciskali je, posługując się drewnianym patykiem. Ale Kola czuł perwersyjną dumę z praktycznej, tradycyjnej konstrukcji statku.

Sojuz był jak pieprzniczka, z koronkowymi ogniwami słonecznymi na skrzydłach przymocowanych do cylindrycznego korpusu. Z okien Stacji Kosmicznej Sojuz, skąpany w jaskrawym świetle słonecznym, wyglądał jak nieforemny owad; w porównaniu z nowymi amerykańskimi samolotami kosmicznymi rzeczywiście był jak niezdarny stary ptak. Ale był to pojazd godny szacunku. Narodził się w okresie Zimnej Wojny i w rzeczywistości był przeznaczony do podróży na Księżyc. Warto zauważyć, że Sojuz latał już dwa razy dłużej, niż Kola był na tym świecie. Oczywiście teraz, w 2037 roku, ludzie powrócili na Księżyc i tym razem byli wśród nich i Rosjanie! Ale podczas takich egzotycznych podróży dla Sojuza nie było miejsca, ponieważ te wierne konie pociągowe miały jedynie kursować na zdezelowaną Stację Kosmiczną której nieliczne cele naukowe już dawno zostały przejęte przez projekty księżycowe i której splendor odebrały misje marsjańskie, a mimo to Stacja wciąż pozostawała na orbicie, trwając dzięki politycznej inercji i dumie.

Nadeszła chwila, gdy Sojuz w końcu odłączył się od Stacji. Kola usłyszał kilka delikatnych stuknięć, poczuł jakby leciutkie szturchnięcia i ogarnęło go uczucie smutku. Jako odrębny statek kosmiczny Sojuz miał sygnał wywoławczy Stereo i Koli dodały otuchy słowa Musy, który cierpliwie wywoływał Ziemię:

— Stereo Jeden, tu Stereo Jeden…

Zostały jeszcze trzy godziny do chwili planowanego schodzenia w dół i załoga miała się teraz zabrać do sprawdzania stanu zewnętrznej powłoki Stacji. Musa uruchomił program na komputerze pokładowym i Sojuz, odpaliwszy silniki sterujące, rozpoczął serię prostoliniowych ruchów wokół Stacji. Każde uruchomienie silników brzmiało, jakby ktoś walił młotem w kadłub pojazdu, i Kola widział, jak z małych dyszy tryskają gazy wylotowe i fontanny kryształków lecących po idealnie prostoliniowych torach. Ziemia i Stacja wirowały wokół niego w powolnym tańcu. Ale Kola nie miał zbyt wiele czasu na podziwianie tego widoku; razem z Sabie, siedząc przy oknach, fotografowali Stację, aby oprócz zdjęć z automatycznych urządzeń zamocowanych na zewnątrz Sojuza mieć fotografie zapasowe.

Było to trudne zadanie, bo każde z nich miało na dłoniach ciężkie rękawice.

Każdy manewr silników sterujących powoli oddalał Sojuz od Stacji. W końcu bezpośredni kontakt radiowy zaczął się rwać i załoga Stacji na pożegnanie nadała dla nich muzykę. Kiedy dźwięki walca Straussa przedostawały się przez szumy i trzaski zakłóceń, Kolę ogarnęła nostalgia. Polubił Stację. Nauczył się wyczuwać delikatne obroty potężnej arki i wibracje, gdy wielkie baterie słoneczne zmieniały położenie, rozpoznawał szczęki i trzaski skomplikowanego systemu wentylacyjnego. Po tak długim pobycie na jej pokładzie owe uczucia w stosunku do Stacji zakorzeniły się w nim głębiej niż wobec jakiegokolwiek domu, w którym przedtem mieszkał. Zresztą jaki inny dom utrzymuje cię przy życiu, minuta po minucie?

Muzyka urwała się.

Musa siedział, marszcząc brwi.

— Stereo Jeden, tutaj Stereo Jeden. Ziemia, tutaj Stereo Jeden. Zgłoś się, tu Stereo Jeden…

Sabie powiedziała:

— Ej, Kola. Widzisz Stację? Teraz powinna być w moim polu widzenia.

— Nie — powiedział Kola, wyglądając przez okno. Nie było ani śladu Stacji.

— Może znalazła się w cieniu — powiedziała Sabie.

— Nie sądzę. — Sojuz rzeczywiście wchodził wraz ze Stacją w cień Ziemi. — Tak czy owak powinniśmy widzieć jej światła. — Czuł się dziwnie nieswojo.

Musa warknął:

— Możecie być cicho? Straciliśmy kontakt z satelitą. — Wcisnął jakieś guziki. — Przeprowadziłem testy diagnostyczne i próbowałem uruchomić układy rezerwowe. Stereo Jeden, Stereo Jeden…

Sabie zamknęła oczy.

— Powiedz, że twoi spece znów czegoś nie sknocili.

— Zamknij się — groźnie powiedział Musa. Nie przestawał wywoływać Ziemi, podczas gdy Sabie i Kola słuchali w milczeniu.

Powolny obrót statku sprawił, że teraz Kola miał przed sobą ogromną tarczę planety. Zobaczył, że przelatują nad Indiami, poruszając się w stronę zachodzącego Słońca; widział długie cienie rzucane przez łańcuchy górskie na północ od subkontynentu. Ale wydawało się, że na powierzchni Ziemi coś się zmieniło, widział na niej jakieś cętki, przypominające grę świateł na dnie wzburzonego jeziora.

6. Spotkanie

Josh i Ruddy dotarli do strąconej maszyny z pierwszą grupą żołnierzy. Szeregowcy trzymali karabiny i ostrożnie obchodzili dokoła maszynę z rozdziawionymi ustami i rozszerzonymi oczyma. Nikt spośród nich niczego takiego jeszcze nie widział.

Wewnątrz wielkiej szklanej kabiny znajdowały się trzy osoby: dwóch mężczyzn na przednich siedzeniach i kobieta z tyłu. Z wysoko podniesionym rękami patrzyli, jak okrążają ich uzbrojeni żołnierze. Ostrożnie zdjęli jasnoniebieskie hełmy. Kobieta i jeden z mężczyzn wyglądali na Hindusów, a drugi mężczyzna był biały. Josh widział, jak krzywi się z bólu.

Wziąwszy pod uwagę, jak gwałtownie wylądowała maszyna — oraz to, że była na tyle lekka, iż mogła latać w powietrzu — wydawała się zupełnie nienaruszona. Wielka szklana skorupa znajdująca się na przedzie była w paru miejscach poobijana, ale nieuszkodzona, a łopaty wciąż trzymały się obrotowej piasty, nie były wygięte ani połamane. Ale część ogonowa, system rur i rurek, stanowiła jedynie kikut. Słychać było syczenie, jakby puściła jakaś uszczelka, na kamienistą ziemię ściekał olej o gryzącym zapachu. Było oczywiste, że ten mechaniczny ptak już nigdzie nie poleci.

Josh syknął do Ruddy’ego:

— Nie rozpoznaję tych niebieskich hełmów. Co to za wojsko? Rosjanie?

— Może. Ale popatrz, ten ranny ma na hełmie wymalowane barwy Stanów Zjednoczonych!

Nagle ktoś odbezpieczył broń.

— Nie strzelajcie! Nie strzelajcie… — To była kobieta. Pochyliła się do przodu, próbując zasłonić rannego pilota.

Żołnierz — Josh zobaczył, że jest to Batson, chłopak z Newcastle, jeden z rozsądniejszych szeregowców — celował z karabinu w głowę kobiety.

Zawołał:

— Mówisz po angielsku?

— Jestem Angielką.

Batson uniósł brwi. Ale powiedział ostrożnie:

— Więc powiedz swojemu kumplowi, żeby uniósł ręce, tak abym mógł je wiedzieć. Mdi!

Kobieta powiedziała nerwowo:

— Zrób to, Casey. Broń może jest i staroświecka, ale jest też naładowana.

Pilot z ociąganiem zastosował się do polecenia. Wyciągnął spod pulpitu sterowniczego lewą rękę, w której trzymał jakiś przedmiot.

Batson postąpił krok do przodu.