Выбрать главу

Abdikadir powiedział:

— Myślałem, że powiedział, iż podstawą cywilizacji jest kanalizacja.

— To też!

Bisesa czule wzięła Josha za rękę.

— Twój optymizm jest jak działka kofeiny, Josh.

Skrzywił się.

— Potraktuję to jako komplement. Abdikadir powiedział:

— Ale nowy świat w ogóle nie będzie przypominał naszego świata. Ich, Macedończyków, jest bez porównania więcej niż nas. Jeśli powstanie nowe państwo obejmujące cały świat, jego językiem będzie grecki… o ile nie mongolski. I może być państwem buddyjskim…

W świecie pozbawionym mesjaszy dziwna bliźniacza para buddystów w świątyni w głębi Azji budziła coraz większe zainteresowanie zarówno Macedończyków, jak i Mongołów. Kolista droga życia lamy wydawała się doskonałą metaforą Nieciągłości i dziwnego stanu powstałego potem świata, jak również religii, którą lama uosabiał.

— Och — powiedział Josh — szkoda, że nie mogę przeskoczyć o dwa lub trzy stulecia w przód, aby zobaczyć, co wyrośnie z nasion, które dzisiaj siejemy!…

Ale kiedy podróż trwała dalej, takie sny o budowaniu imperiów i ujarzmianiu światów okazały się zupełnie błahe.

Grecja była pusta. Bez względu na to, jak starannie badacze Aleksandra przeczesywali gęste lasy pokrywające większą część terytorium kraju, nie natrafiono na żaden ślad wielkich miast, Aten, Sparty czy Teb. Prawie nie było śladów ludzi, tylko kilku prymitywnie wyglądających członków jakiegoś plemienia, powiedzieli badacze, a poza tym, jak ich określili, jacyś „podludzie”. Bez wielkiej nadziei na sukces Aleksander wysłał oddział na północ, do Macedonii, aby się dowiedzieć, co pozostało z jego rodzinnego kraju. Zwiadowcy powrócili dopiero po kilku tygodniach, przynosząc złe wieści.

— Wygląda na to — powiedział Abdikadir ze smutkiem — że w Grecji jest teraz więcej lwów niż filozofów.

Ale nawet lwom nie powodziło się najlepiej, ponuro zauważyła Bisesa.

Wszędzie, gdzie się znaleźli, widzieli ślady zniszczeń ekologicznych i ogólnego upadku. Greckie lasy zmarniały, okalały je porośnięte krzakami łąki. W Turcji tereny leżące w głębi lądu były całkowicie pozbawione życia, wszędzie widać było tylko rdzawą ziemię. — Czerwona jak na Marsie — powiedział Abdikadir po powrocie z jednego ze zwiadów. A kiedy przeszukiwali wyspę, którą kiedyś nazywano Kretą, Josh zapytał: — Zauważyliście, jak mało tu ptaków?

Trudno było mieć pewność co do rozmiarów tego, co przepadło, przede wszystkim dlatego, że nie było sposobu, aby się dowiedzieć, co przeniknęło przez Nieciągłość. Ale Bisesa podejrzewała, że zaczęło się wielkie wymieranie. Mogli tylko snuć przypuszczenia co do jego przyczyn.

— Samo wymieszanie wszystkiego musiało spowodować wielkie szkody — powiedziała.

Josh zaprotestował:

— Ale mamuty w Paryżu! Tygrysy szablastozębny w rzymskim Koloseum! Mir to składanka rozmaitych fragmentów, podobnie jak kalejdoskop, a wrażenie jest wspaniałe.

— Tak, ale ilekroć zmieszasz ze sobą rozmaite populacje, dochodzi do wymierania, kiedy istniał pomost lądowy między Ameryką Północną i Południową, kiedy ludzie przewozili szczury i kozy tu i tam, rodzima fauna i flora uległy zniszczeniu. I tak też musiało być tutaj. Stworzenia z głębi epoki lodowcowej występują obok gryzoni z nowożytnych miast, żyjąc w klimacie, który nie odpowiada żadnemu z nich. Wszystko, co przetrwało Nieciągłość, stara się unicestwić sąsiada albo samo zostaje unicestwione.

— Tak jak my — wściekle powiedział Abdikadir. Nic mogliśmy wytrzymać razem, prawda?

Bisesa powiedziała:

— Muszą następować zderzenia, może to wyjaśnia tę plagę owadów, objaw szwankującej ekologii. Choroby są przenoszone także przez stare granice. Jestem nieco zaskoczona, że dotąd nie mieliśmy żadnej epidemii.

Abdikadir powiedział:

— My, ludzie, jesteśmy zbyt rozproszeni. Ale mimo wszystko może mamy szczęście…

— Jednak nie słychać śpiewu ptaków! — narzekał Josh.

— Ptaki są wrażliwe, Josh — powiedziała Bisesa. — Ich siedliska, takie jak podmokłe tereny i plaże, łatwo ulegają zniszczeniu w wyniku zmian klimatu. Brak ptaków to zły znak.

— Więc jeżeli sytuacja jest tak trudna dla zwierząt… — Josh walnął zaciśniętą pięścią w szynę. — Musimy coś z tym zrobić. Abdikadir się roześmiał, ale po chwili spoważniał.

— Co mianowicie?

— Wyśmiewasz się ze mnie — powiedział Josh czerwony na twarzy. Zamachał rękami. — Powinniśmy zgromadzić zwierzęta w ogrodach zoologicznych albo w rezerwatach. To samo dotyczy roślin i drzew. Także ptaków i owadów, zwłaszcza ptaków! A potem, kiedy wszystko się uspokoi, będziemy mogli znów wypuścić zwierzęta na wolność…

— I tak powstanie nowy Eden, co? — powiedziała Bisesa. — Kochany Josh, wcale nie wyśmiewamy się z ciebie. I powinniśmy przedstawić twój pomysł zebrania okazów fauny i flory Aleksandrowi: jeśli przywrócono do życia mamuta i niedźwiedzia jaskiniowego, zachowajmy kilka z nich. Ale chodzi o to, że to wszystko jest bardziej skomplikowane, przekonaliśmy się o tym na własnej skórze. Chronić ekosferę, a tym bardziej ją naprawiać, nie jest tak łatwo, zwłaszcza że nigdy nie wiedzieliśmy, jak funkcjonuje. Wcale nie jest statyczna, podlega wielkim, dynamicznym cyklom… Wymieranie jest nieuniknione, występuje także w najkorzystniejszych warunkach. Bez względu na to, jak się będziemy starać, nie zdołamy zachować wszystkiego.

Josh powiedział:

— Więc co mamy robić? Po prostu opuścić ręce i pokornie poddać się wyrokom losu?

— Nie — powiedziała Bisesa. — Ale musimy pogodzić się z naszymi ograniczeniami. Jest nas tylko garstka. Nie zdołamy ocalić świata, Josh. Nawet nie wiemy, jak by to można zrobić. Dobrze, jeżeli ocalimy samych siebie. Musimy być cierpliwi.

Abdikadir powiedział ponuro:

— Tak, cierpliwi. Ale Nieciągłość zadała światu straszliwe rany w ciągu ułamka sekundy. Żeby się zabliźniły, trzeba milionów lat…

— I to nie ma nic wspólnego z losem — powiedział Josh. — Jeśli bogowie Oka byli na tyle uczeni, aby rozerwać przestrzeń i czas, czy nie mogli przewidzieć, co się stanie z naszą ekologią?

Zapadło milczenie, a w oddali powoli przesuwały się gęste, zmarniałe i groźne dżungle Grecji.

41. Zeus-Ammon

Włochy wydawały się równie opustoszałe jak Grecja. Nie znaleźli żadnego śladu miast-państw, które pamiętali Macedończycy, czy nowoczesnych miast z czasów Bisesy. U ujścia Tybru nie było śladu wielkich urządzeń portowych zbudowanych za czasów imperium rzymskiego, które obsługiwały wielkie statki przewożące ziarno, zapewniając zaopatrzenie temu nadmiernie rozrośniętemu miastu.

Aleksander był zaintrygowany opisem, w jaki sposób Rzym, za jego czasów zaledwie ambitne miasto-państwo, pewnego dnia zbudował imperium, które dorównywało jego własnemu. Dlatego zebrał kilka statków rzecznych i ułożywszy się pod jaskrawym, fioletowym daszkiem, poprowadził całą grupę w górę rzeki.

Siedem wzgórz Rzymu można było rozpoznać natychmiast. Ale samo miejsce było niezamieszkane, poza paroma szpetnymi warowniami, które przysiadły na Palatynie, gdzie w przyszłości miano wznieść pałace cezarów. Aleksander uznał to za wielki żart i wspaniałomyślnie postanowił darować życie swym historycznym konkurentom.

Spędzili noc, rozbiwszy obóz na pobliskiej bagnistej nizinie, która kiedyś miała się stać Forum Romanum. Na niebie zapłonęła kolejna oszałamiająca zorza, na widok której Macedończycy wydali okrzyk podziwu.