Выбрать главу

Ci, którzy ocaleli, smutni ale mądrzejsi doświadczeniem, zaczęli opracowywać plany na nieuchronną przyszłość, niekończącą się przyszłość wypełnioną zimnem i mrokiem.

Powrócili do porzuconych machin wojennych. Starożytne machiny skierowano do realizacji nowego celu: pozbycia się odpadów, a jeśli trzeba, ich kauteryzacji. Ich twórcy zrozumieli teraz, że jeśli się zamierza przenieść w daleką przyszłość choćby jednanie świadomości, nie wolno powodować żadnych niepotrzebnych zakłóceń, żadnych strat energii, żadnych zaburzeń strumienia czasu.

W ciągu milionów lat wojen machiny zostały doprowadzone do perfekcji. Wykonywały swe zadania bez zarzutu i miały tak działać bez końca. Czekały, niezmienne, przeznaczone do jednego jedynego celu, gdy nowe światy i nowe formy życia powstaną na gruzach starych.

Wszystko to było pełne najlepszych intencji. Pierworodni, którzy narodzili się w pustym wszechświecie, cenili życie nade wszystko. Ale aby zachować życie, czasami trzeba je zniszczyć.

45. Po drugiej stronie Oka

To nie przypominało przebudzenia. To było nagłe pojawienie się, brzęk czyneli. Oczy miała szeroko otwarte, wypełniało je oślepiające światło. Wciągnęła powietrze głęboko do płuc, poczuła dotyk ziemi i wydała stłumiony okrzyk, kiedy dotarła do niej świadomość własnego ja.

Leżała na plecach. Nad nią było coś niezwykle jasnego — słońce, tak, słońce, była na dworze. Ramiona miała rozłożone, znajdowały się daleko od ciała, palce wbiła w ziemię.

Przekręciła się na brzuch. W nogach, rękach i klatce piersiowej powoli powróciło czucie. Oślepiona słońcem prawie nic nie widziała.

Równina. Czerwony piasek. W oddali zerodowane wzgórza. Nawet niebo wydawało się czerwone, choć słońce stało wysoko.

Josh był koło niej. Leżał na plecach, z trudem łapiąc powietrze, jak ryba wyrzucona na nieznaną plażę. Poczołgała się do niego po piasku.

— Gdzie jesteśmy? — wydyszał. — Czy to dwudziesty pierwszy wiek?

— Mam nadzieję, że nie. — Kiedy mówiła, czuła suchość w gardle. Ściągnęła plecak i wydobyła flaszkę wody. — Napij się.

Pił wodę z wdzięcznością. Na czole perlił mu się pot i wsiąkał w kołnierz.

Zagłębiła dłonie w ziemi. Była pokruszona, martwa i sucha. Ale coś w niej błyszczało, jakieś fragmenty, które lśniły w świetle słońca. Wygrzebała je i położyła na dłoni. Były to kawałki matowego szkła, wielkości monety, o nierównych brzegach. Strzasnęła je z dłoni. Kiedy odgarnęła więcej ziemi, wszędzie widziała kawałki szkła, leżała cała warstwa.

Na próbę uklękła i wyprostowała się — w uszach jej dzwoniło, ale nie zamierzała zemdleć — jedna stopa, potem druga. Wstała. Teraz lepiej widziała pobliski krajobraz. Była to zwykła równina, pokryta mieszaniną szkła i piasku, która rozciągała się aż po horyzont, gdzie zniszczone wzgórza oparły się wieczności. Razem z Joshem znajdowała się na dnie płytkiego wklęśnięcia terenu; ziemia wokół nich nieznacznie wznosiła się w stronę odległej o dobry kilometr krawędzi, nie wyższej niż kilka metrów.

Stała na dnie krateru.

Pomyślała, że to skutek eksplozji jądrowej. Kawałki szkła mogły powstać podczas wybuchu małej bomby jądrowej; beton i ziemia stopiły się, tworząc coś w rodzaju szkła. Jeżeli tak było, nic więcej nie pozostało, jeżeli było tu miasto, nie pozostały po nim żadne betonowe fundamenty, żadne kości ani nawet popiół, tylko te kawałki szkła. Krater wyglądał na stary, zniszczony, a kawałki szkła były zagrzebane głęboko. Jeśli tędy przeszła wojna, musiało to być dawno temu.

Zastanawiała się, czy utrzymała się jeszcze jakaś radioaktywność. Ale jeśli Pierworodni zamierzali zrobić jej jakąś krzywdę, mogli ją po prostu zabić, a jeśli nie, z pewnością uchroniliby ją przed tak oczywistym niebezpieczeństwem.

Kiedy oddychała, w klatce piersiowej czuła ból. Czy to skutek rzadkiego powietrza? Czy było w nim za mało tlenu, czy może za dużo?

Nagle zrobiło się nieco ciemniej, choć na czerwonawym niebie nie było żadnych chmur. Spojrzała w górę. Coś z tym słońcem było nie tak. Jego tarcza była zdeformowana. Wyglądało jak liść, z którego wydarto wielki kawał.

Josh stał obok.

— Mój Boże — powiedział.

Zaćmienie postępowało szybko. Zaczęło się robić chłodniej, a w ostatniej chwili Bisesa dostrzegła pędzące po ziemi smugi cienia. Poczuła, że oddycha wolniej, a serce bije spokojniej. Jej ciało, reagując na dawne, pierwotne rytmy biologiczne, przystosowywało się do ciemności, przygotowywało się na nadejście nocy.

Ciemność osiągnęła maksimum. Panowała kompletna cisza.

Słońce otaczał jasny pierścień. Centralny krąg cienia miał ząbkowane brzegi, zza których prześwitywało Słońce. Ten krąg to z pewnością był Księżyc, wciąż poruszający się miedzy Ziemią i Słońcem, którego cień przesuwał się po tarczy Słońca. Blask Słońca był na tyle osłabiony, że Bisesa dostrzegła koronę, czyli wyższe partie słonecznej atmosfery, które miały postać strzępiastej otoczki wokół owego podwójnego dysku.

Ale zaćmienie nie było całkowite. Księżyc nie był wystarczająco duży, aby zasłonić świecącą tarczę Słońca. Gruby pierścień światła na niebie stanowił zaskakujący i niesamowity widok.

— Coś jest nie tak — mruknął Josh.

— Geometria — powiedziała. — Układ Ziemia-Księżyc… ulega zmianom w czasie. Podobnie jak Księżyc wywołuje pływy na ziemskim oceanie, Ziemia odkształca skalistą powierzchnię Księżyca. Od chwili swego powstania te dwa światy powoli oddalały się od siebie, jedynie kilka centymetrów rocznie, ale po dostatecznie długim okresie czasu Księżyc znalazł się wyraźnie dalej od Ziemi niż kiedyś.

Josh zrozumiał istotę tego, co się stało.

— To jest przyszłość. Nie dwudziesty pierwszy wiek, ale bardzo odległa przyszłość… może miliony lat odtąd.

Przeszła parę kroków po równinie, wpatrując się w niebo.

— Próbujecie nam coś powiedzieć, prawda? To opustoszałe, zniszczone przez wojnę miejsce, gdzie jestem? W Londynie, Nowym Jorku, Moskwie, Pekinie, Lahore? I dlaczego przenieśliście nas do tego właśnie miejsca i czasu? Żeby pokazać nam to zaćmienie?… Czy to wszystko ma coś wspólnego ze Słońcem? — Dokuczało jej gorąco, kurz i pragnienie; była zdezorientowana i nagle ogarnęła ją wściekłość. — Nie zadawajcie mi tych zagadek pełnych efektów specjalnych. Niech was diabli, przemówcie do mnie! Co ma się wydarzyć?

Jak gdyby w odpowiedzi, nad jej głową pojawiło się Oko co najmniej tak wielkie jak Oko Marduka. Faktycznie poczuła podmuch powietrza wywołany jego nagłą materializacją.

Wzięła Josha za rękę.

— No to ruszamy znowu… Cały czas trzymaj ręce blisko siebie.

Ale Josh patrzył przed siebie rozszerzonymi oczyma, piasek przywarł do jego pokrytej potem twarzy.

— Biseso?

Zrozumiała natychmiast. Nie widzi Oka. Tym razem zjawiło się dla niej, tylko dla niej, nie dla Josha.

— Nie! — Chwyciła Josha za rękę. — Nie możecie tego zrobić, wy pieprzone sukinsyny!

Josh zrozumiał, o co chodzi.

— Biseso, wszystko w porządku. — Dotknął jej brody i obróciwszy ku sobie, pocałował. — Już dotarliśmy dalej, niż mogłem sobie wyobrazić. Może nasza miłość przetrwa w jakimś innym świecie i może kiedy wszystkie możliwości zleją się w jedno na krańcach czasu, połączymy się ponownie… — Uśmiechnął się. — To wystarczy.

Oko przeobraziło się w lejek, a potem w rodzaj korytarza. Iskierki światła pędziły przez równinę, zbierając się wokół niej i gnając w górę.