– Co takiego?! Chyba nie zawahałaby się pani, gdyby Dorota dała wyraźnie do zrozumienia, że pomiędzy pani apartamentem a kaplicą Świętego Antoniego, odległą zaledwie o dwie mile, istnieje sekretne podziemne przejście? Czyżby się pani zlękła tak pospolitej przygody? Ależ skądże! Wejdzie pani do tej małej sklepionej izby, a po niej do kilku następnych nie zauważając w żadnej z nich nic szczególnego. W jednej być może zobaczy pani sztylet, w drugiej kilka kropli krwi, a w trzeciej szczątki jakichś narzędzi tortur, ale że to wszystko nic znowu takiego nadzwyczajnego, a lampa pani już dogasa, zawraca pani do swoich apartamentów. Przechodząc po raz drugi przez małą sklepioną izbę, zauważa pani duży staroświecki sekretarzyk z hebanu i złota, którego nie dostrzegła pani poprzednio, chociaż zwracała pani uwagę na wszystkie mijane sprzęty. Pociągnięta nieodpartym przeczuciem podchodzi pani doń skwapliwie, otwiera składane drzwiczki i przeszukuje wszystkie szuflady, ale przez pewien czas nie znajduje nic ważnego, może prócz sporego stosu brylantów. Wreszcie nacisnąwszy ukrytą sprężynkę, otwiera pani wewnętrzną przegródkę: w głębi leży zwój papierów, chwyta go pani – jest to wielostronicowy rękopis – z drogocennym skarbem pędzi do swojej komnaty, lecz w chwili, gdy wzrok pani przebiega słowa: „O, ty, kimkolwiek jesteś, w którego ręce wpadną memuary nieszczęsnej Matyldy”, lampa nagle gaśnie pozostawiając panią w nieprzeniknionych ciemnościach.
– Och nie, nie! Niech pan tak nie mówi! No i co dalej?
Ale ciekawość, jaką wzniecił, za bardzo już rozbawiła Henry'ego, by mógł mówić dalej: nie potrafił nadać powagi ani opowieści, ani własnemu głosowi, prosił więc Katarzynę, by lekturę przygód nieszczęsnej Matyldy zakończyła przy pomocy własnej wyobraźni. Katarzyna opanowała się, wstyd jej było swego entuzjazmu i zaczęła zapewniać swego towarzysza z całą powagą, że interesowała się opowieścią bez najmniejszej obawy, iż może ją samą spotkać podobna przygoda. Panna Tilney nigdy w życiu nie dałaby jej takiego pokoju, jak on opisał. Wcale się nie boi, ani trochę.
Kiedy zbliżał się koniec podróży, powróciła z całą siłą paląca ciekawość widoku opactwa, która chwilowo, pod wpływem rozmowy z Henrym poszła w zapomnienie. Z powagą i grozą oczekiwała Katarzyna za każdym zakrętem drogi widoku masywnych murów z szarego kamienia, wyrastających z kępy starych dębów i błysków ostatnich promieni słońca, które z cudownym dostojeństwem igrać będą na wysokich gotyckich oknach. Ale budynek stał tak nisko, że przejeżdżając przez wielką bramę przy domu odźwiernego i wjeżdżając na teren Northanger nic dostrzegła nawet antycznego komina.
Nie sądziła, by miała prawo się dziwić, ale w sposobie, w jaki tu zajechali, było coś, czego się nie spodziewała. Wydawało jej się dziwne i nielogiczne, by tak wjechać przez bramę wyglądającą całkiem nowocześnie, znaleźć się bez trudu na terenie opactwa i podjechać tak szybko po gładkiej, prostej, żwirowanej drodze bez żadnych przeszkód czy strachów i w ogóle tak jakoś mało uroczyście. Niewiele jednak miała czasu na podobne rozważania. Gwałtowna ulewa, która lunęła jej prosto w twarz, nie pozwoliła naszej heroinie oglądać nic więcej i kazała skupić wszystkie myśli na ratowaniu nowego słomkowego kapelusika. W jednej chwili była pod murami opactwa, w następnej wyskakiwała z pomocą Renry'ego z kariolki, by znaleźć się pod osłoną starego ganku, a nawet przejść do hallu, gdzie powitał ją generał czekający wraz z córką – i to wszystko bez najmniejszego przeczucia przyszłych nieszczęść czy też wizji straszliwych scen, jakie rozegrały się; niegdyś w murach tej dostojnej budowli. W podmuchu wiatru nie słyszała jęków mordercy. Prawdę mówiąc, ów podmuch nie przyniósł jej nic gorszego nad falę rzęsistego deszczu, toteż strząsnąwszy porządnie odzienie weszła do małego saloniku, by uprzytomnić sobie, gdzie też się wreszcie znalazła.
Opactwo! Tak, to cudowne znaleźć się naprawdę w opactwie. Kiedy jednak rozglądała się po pokoju, miała wątpliwości, czy mogłaby to odgadnąć na podstawie przedmiotów, na które padał jej wzrok. Całe umeblowanie obfitością i elegancją świadczyło o współczesnym smaku. Kominek, który w jej wyobrażeniu winien być bardzo szeroki z ciężkimi starymi rzeźbami, skurczył się do „Rumforda” [26] wykładanego płytami zwykłego, choć ładnego marmuru z ornamentami ze ślicznej angielskiej porcelany u góry. Okna, w których pokładała specjalne nadzieje, słyszała bowiem, jak generał powiadał, że zachował je w gotyckim kształcie z należną troską i szacunkiem, nie dorównywały temu, co sobie uprzednio wyobrażała. Ostre łuki były zachowane, to prawda, kształt był gotycki, nawet kwatery pozostały, ale każda szybka była taka duża, czysta, jasna!
Przygnębiająca to była różnica, kiedy się hodowało w wyobraźni nadzieję na malutkie szybki, ciosane kamienie, barwione szkło, brud i pajęczyny.
Generał, widząc, że Katarzyna się rozgląda, zaczął mówić, że pokój jest istotnie mały, a umeblowanie proste, ale wszystko tu ma służyć do codziennego użytku i pretenduje jedynie do wygody, on pochlebia sobie jednak, że są w opactwie apartamenty warte jej uwagi i zaczął już opowiadać o okazałych złoceniach jednego zwłaszcza, kiedy wyjąwszy zegarek urwał nagle, po czym stwierdził ze zdumieniem, że jest za dwadzieścia piąta. Te słowa były widać sygnałem do rozstania i panna Tilney popędziła Katarzynę tak energicznie, że młoda panna zrozumiała, iż w Northanger obowiązuje najściślejsza punktualność.
Wróciły do obszernego, wysokiego hallu i weszły na szerokie schody z lśniącego dębu. Przeszedłszy kilka kondygnacji znalazły się w przestronnej galerii. Z jednej strony biegły tu szeregiem drzwi, z przeciwnej okna, które – jak Katarzyna zdążyła zauważyć – wyglądały na czworokątny wirydarz. Panna Tilney wprowadziła ją spiesznie do pokoju i ledwo zdążywszy wyrazić nadzieję, że będzie jej tu wygodnie, wyszła, prosząc usilnie, by Katarzyna zrobiła tylko najniezbędniejsze zmiany w swojej toalecie.
ROZDZIAŁ 21
Już pierwsze spojrzenie upewniło Katarzynę, że jej apartament w niczym nie przypomina owego pokoju, którego opisem Henry próbował wzniecić jej przerażenie. Nie można go było uważać za nadspodziewanie przestronny i nie miał żadnych obić ani aksamitów. Ściany pokryte były tapetą, podłoga – dywanem, okna ani mniej doskonałe, ani bardziej zamglone niż na dole w salonie, umeblowanie, chociaż nie najświeższej mody, było ładne i wygodne, a panująca tu atmosfera – daleka od postępku. Od razu więc niepokój ucichł w jej sercu, postanowiła też nie tracić czasu na szczegółowe oględziny, ponieważ ogromnie się bała, by najmniejszym spóźnieniem nie narazić się generałowi. Zrzuciła więc tylko wierzchnie odzienie i już zaczęła odpinać pakiet z bielizną, który jako podręczny bagaż jechał wewnątrz karety, zamknięty pod siedzeniem, kiedy nagle wzrok jej padł na wielką i wysoką skrzynię stojącą w głębokim wykuszu przy kominku. Na widok skrzyni drgnęła cała i zapominając o Bożym świecie stała wpatrzona, zdumiona i znieruchomiała, a przez głowę jej przebiegały takie oto myśli:,,To okropnie dziwne, doprawdy. Nie spodziewałam się czegoś takiego! Taka strasznie ciężka skrzynia! Co też może w niej być? Czemu ją tutaj postawili? I tak głęboko wepchnięta, jakby ktoś chciał, żeby nie rzucała się w oczy. Zajrzę do niej, niech się dzieje, co chce, zajrzę, i to zaraz – przy dziennym świetle. Jeśli zaczekam z tym do wieczora, i świeczka może mi zgasnąć.”
Podeszła i dokładnie obejrzała skrzynię. Była z cedru, dziwacznie intarsjowana jakimś ciemniejszym drzewem i stała stopę nad ziemią na cokoliku z tego samego drzewa. Zamek miała srebrny, lecz sczerniały ze starości, po obu bokach ledwo zachowane szczątki uchwytów, również srebrnych, może wyłamanych jakąś niesamowitą siłą, pośrodku zaś wieka widniał tajemniczy monogram, również srebrny. Katarzyna pochyliła się z przejęciem, ale nie mogła go odcyfrować. Bez względu na to, z jakiej strony patrzyła, ostatnia litera nie wyglądała jej na „T”, a przecież jakakolwiek inna litera w tym domu musiałaby wzbudzić nie byle jakie zdumienie. Jeśli to nie była ich skrzynia z dziada pradziada, to jakie dziwne losy sprawiły, że znalazła się w rodzinie Tilneyów?