Выбрать главу

W kuchni było gorąco i duszno od ognia w piecu. Poczuł zawrót głowy i zanim dotarł do łazienki, wzrok mu się zmącił.

Usiadł na wyszczerbionej klapie ubikacji i przycisnął dłonie do czoła, czekając, aż mózg zacznie normalnie pracować. Kotka weszła i, miaucząc, otarła mu się o nogi. Pogłaskał ją, a miękkość jej futerka sprawiła mu przyjemność.

Zdrętwienie ustąpiło, czuł więc ból, pulsujący mocno w skroni. Uchwycił brzeg umywalki i podciągnął się do góry, by przejrzeć się w lustrze. Siwe włosy nad lewym uchem były sztywne i zlepione krwią. Krew spłynęła także na policzek i zaschła długą kreską, jakby pomalował twarz w barwy wojenne. Wpatrywał się w swoje odbicie, w rysy głęboko naznaczone sześćdziesięcioma sześcioma ciężkimi zimami, wytężoną pracą i samotnością. Jedynym jego towarzyszem był kot, miauczący teraz u jego stóp – nie z sympatii, lecz z głodu. Kochał tę kotkę i po jej odejściu pewnego dnia da wyraz żalowi łzami, pogrzebem i tęsknotą za jej mruczeniem, ale nie łudził się, że ona też darzy go uczuciem.

Zdjął ubranie: poszarpaną i splamioną krwią koszulę oraz zmoczone dżinsy. Rozbierał się z taką samą starannością, z jaką robił w życiu wszystko. Ułożył ubrania na klapie ubikacji, odkręcił prysznic i wszedł pod strumień wody, nie czekając, aż zacznie lecieć ciepła. Dyskomfort był jedynie chwilowy, niewart nawet dreszczu – przecież całe jego życie było zimne i pełne trudów. Wymył krew z włosów. Rana zapiekła go od mydła. Widocznie, padając na stertę drewna, przeciął sobie skórę. Zagoi się, tak samo jak wszystkie inne zranienia. Warren Emerson był chodzącym świadectwem wytrzymałości ludzkiego ciała.

Gdy tylko wyszedł spod prysznica, kotka znów zaczęła miauczeć, żałosnym i pełnym rozpaczy tonem, którego nie sposób było słuchać bez poczucia winy. Nie ubierając się, poszedł do kuchni, otworzył puszkę drobiowych Little Friskies i wrzucił zawartość do miseczki Mony.

Zamruczała z zadowolenia i zaczęła jeść, już się nie przejmując swym panem. Widziała w nim jedynie narzędzie do otwierania puszek z jedzeniem.

Poszedł do sypialni, by się ubrać.

Niegdyś był to pokój jego rodziców i wciąż stały tam wszystkie ich rzeczy. Łóżko na wysokich nogach, biurko z mosiężnymi gałkami, fotografie w cynowych ramkach. Zapinając koszulę, zatrzymał spojrzenie na jednym szczególnym zdjęciu: ciemnowłosej dziewczyny o śmiejących się oczach. Co też Iris robi w tej chwili? – zastanawiał się, tak samo jak każdego dnia swego życia. Czy kiedykolwiek o nim myśli? Przeniósł wzrok na inną fotografię. Było to ostatnie zdjęcie jego rodziny. Mama, pulchna i uśmiechnięta, ojciec, skrępowany, w garniturze i krawacie. A między nimi, z włosami sczesanymi na bok – mały Warren.

Wyciągnął rękę i dotknął palcami swojej własnej, dwunastoletniej twarzy. Nie pamiętał tego chłopca. Na górze, na strychu, wciąż leżała kolejka, książki przygodowe i kredki, niegdyś należące do dziecka z fotografii, ale to inny Warren bawił się w tym domu i stał uśmiechnięty między rodzicami na niedzielnej fotografii. Nie ten, którego on oglądał dziś w lustrze.

Nagle z całych sił zapragnął znów dotknąć zabawek tego dziecka.

Wspiął się po schodach na strych i przyciągnął stary kufer pod gołą żarówkę. Otworzył pokrywę. W środku były skarby. Wyjmował je po kolei i układał na zakurzonej podłodze. Pudełko po biszkoptach z samochodzikami Matchboxa. Drewniane klocki. Skórzany woreczek pełen kulek. I w końcu znalazł to, czego szukał: pudełko warcabów.

Rozłożył planszę i ustawił warcaby – czerwone po swojej stronie, czarne naprzeciwko.

Mona weszła po cichu na strych i usiadła obok. Jej oddech pachniał kurczakiem. Przez chwilę przyglądała się planszy ze zwierzęcą pogardą. Potem podeszła bliżej i powąchała jeden z czarnych pionków.

– Czy to twój pierwszy ruch? – spytał Warren. Nie był szczególnie udany, ale czego można oczekiwać od kota? Przesunął za Monę czarny pionek, a ona wyglądała na zadowoloną.

Na dworze wiał wiatr, szarpiąc obluzowanymi okiennicami. Warren słyszał, jak gałęzie bzu ocierają się o deski domu.

Przesunął czerwony pionek i uśmiechnął się do swej towarzyszki.

– Twój ruch, Mona.

O wpół do siódmej rano, jak co dzień, pięcioletnia Isabel Morrison zakradła się do sypialni swojej starszej siostry i wczołgała się pod kołdrę Mary Rosę. Mościła się tam w ciepłej pościeli niczym zadowolony robaczek i nuciła pod nosem, czekając, aż Mary Rosę się obudzi. Zawsze było wtedy mnóstwo wzdychania i jęczenia, a Mary Rosę przewracała się z boku na bok. Jej długie włosy łaskotały Isabel po twarzy. Isabel uważała, że Mary Rosę jest najpiękniejszą dziewczyną na świecie. Wyglądała jak Śpiąca Królewna, czekająca na pocałunek królewicza. Czasami Isabel w zabawie była królewiczem, i choć wiedziała, że dziewczynki się nie całują, przyciskała wargi do ust siostry i oznajmiała: „Teraz musisz się obudzić!”.

Kiedyś Mary Rosę wcale nie spała, podskoczyła jak chichotliwy potwór i tak bezlitośnie łaskotała Isabel, że w końcu obie spadły z łóżka, piszcząc i śmiejąc się.

Gdyby tylko Mary Rosę zechciała ją teraz połaskotać. Gdyby tylko Mary Rosę była znów sobą.

Isabel nachyliła się nad uchem siostry.

– Nie obudzisz się? – szepnęła.

Mary Rosę naciągnęła kołdrę na głowę.

– Zjeżdżaj, gówniaro.

– Mama mówi, że pora wstawać do szkoły. Musisz się obudzić.

– Wynoś się z mojego pokoju!

– Ale już czas…

Mary Rosę mruknęła coś i ze złością wierzgnęła nogą.

Isabel przesunęła się na koniec łóżka i ułożyła w pełnej niepokoju ciszy, masując kopnięte miejsce i usiłując zrozumieć, co się stało. Mary Rosę nigdy jej jeszcze nie kopnęła. Zawsze budziła się z uśmiechem, nazywała ją Dizzy Izzy i zaplatała jej przed wyjściem włosy.

Postanowiła spróbować jeszcze raz. Na czworaka przysunęła się do poduszki siostry, odwinęła kołdrę i szepnęła Mary Rosę do ucha:

– Wiem, co mama i tata chcą ci kupić pod choinkę. Jesteś ciekawa?

Mary Rosę otworzyła oczy. Odwróciła się, by spojrzeć na Isabel.

Mała pisnęła z przerażenia, zsunęła się z łóżka i wpatrzyła w niemal obcą twarz. Twarz, która budziła strach.

– Mary Rosę? – szepnęła i wybiegła z pokoju.

Mama była na dole w kuchni. Gotowała owsiankę i usiłowała słuchać radia przez wrzaski papugi Rocky. Odwróciła się, gdy Isabel wbiegła do kuchni.

– Już siódma. Czy twoja siostra nie wstaje?

– Mamusiu – zaszlochała zrozpaczona Isabel – to wcale nie jest Mary Rosę!

Noah Elliot zrobił obrót o trzysta sześćdziesiąt stopni, zrywając deskę z krawężnika w powietrze i lądując zgrabnie na jezdni. Dobra jest! Obszerne ubranie łopotało na wietrze, gdy zjeżdżał na desce aż do parkingu dla nauczycieli, okrążał krawężnik i znów skakał z pełnym obrotem.

Tylko wtedy czuł, że ma kontrolę nad swoim życiem: gdy jechał na desce, gdy sam określał swój los i swoją drogę. Ostatnio o zbyt wielu rzeczach decydowali inni, a jego, kopiącego i wrzeszczącego, wciągano w przyszłość, na którą nie miał ochoty. Ale chwile, gdy jechał na desce, z wiatrem wiejącym w twarz pokonywał przestrzeń, należały do niego. Mógł zapomnieć, że zamknięto go w jakiejś zabitej deskami dziurze. Mógł nawet zapomnieć przez jedną uderzającą do głowy przejażdżkę, że jego tata nie żyje i że nic nigdy nie będzie już tak, jak być powinno.

Czuł na sobie wzrok dziewcząt z pierwszej klasy. Zbiły się w grupkę za pawilonami klasowymi, nachylając się do siebie i chichocząc. Równocześnie zerkały w tył, na jadącego na desce Noaha. Rzadko z nimi rozmawiał, a one rzadko się do niego odzywały, ale codziennie w czasie przerwy na lunch stały tam, przyglądając mu się.