Выбрать главу

Skończyliśmy jedzenie dobre dwadzieścia minut wcześniej. Kelner zabrał talerze, pozostawiając jedynie filiżanki z kawą, które wcześniej powtórnie napełnił. Rozmowa tak pochłaniała moją uwagę, że jakoś nie dostrzegałem tego, co działo się wokół; nie tylko nie zauważyłem napływających do restauracji na lunch klientów, ale nawet siedzącego przy stoliku koło okna swego przyjaciela, Teda Solotarowa, wraz synem (on zresztą także nie zorientował się, że tu jestem). Oczywiście, nie spotkałem się ze Smilesburgerem w garażu na przedmieściu, gdzie w sposób wyuzdany obcowali ze sobą kochankowie tej samej płci, ale na niespodziewany widok znajomej postaci zaczęło szybciej walić mi serce i poczułem się jak pan młody, który natyka się wraz z oblubienicą na swą byłą dziewczynę i pospiesznie zaczyna kombinować, jak tu wybrnąć z niezręcznej sytuacji.

– Sam pan sobie przeczy – powiedziałem cicho do Smilesburgera – i nie przekonuje mnie pan…

Zresztą nie przekonałby mnie żaden pański argument. Liczy pan, że odwoła się do tej ciemniejszej strony mojej osobowości. Reszta to szopka, zabawna retoryka, słowa z komiksowych dymków, ograne sztuczki. Czy zadał sobie pan przynajmniej trud zastanowienia się nad własnymi opiniami? Z jednej strony przez tę książkę, całą książkę, nie chodzi już tylko o ostami rozdział, podsuwam, pańskim trzeźwym zdaniem, informacje nieprzyjaciołom. Informacje, które mogą zagrozić bezpieczeństwu waszych agentów.

Informacje, jakie narażają państwo Izrael na Bóg wie jakie katastrofy, rujnują przyszłość narodu żydowskiego na nadchodzące stulecia. Z drugiej zaś owa książka stanowi tak naiwną i błędną interpretację obiektywnej rzeczywistości, że sugeruje mi pan, w imię zachowania pisarskiej reputacji i uchronienia się przed kompromitacją, czy też karą, jaką mnie pan straszy, bym przejrzał na oczy i wydał „Operację Shylock” jako… jako co? Powieść z podtytułem „Bajka”?

– Doskonały pomysł. Baśń… To rozwiązuje wszelkie problemy.

– Z wyjątkiem problemu dokładności?

– A jakie to ma znaczenie?

– To znaczy, że mam się przykuć do muru subiektywności i zerkać jedynie na swój cień? Proszę pana, przecież to nonsens.

Podniosłem rękę, żeby przywołać kelnera, któremu zamierzałem zapłacić, i wtedy niechcący zwróciłem na siebie uwagę Ivana Solotarowa. Znałem Ivana jeszcze z lat pięćdziesiątych, z Chicago, gdzie świętej pamięci George Ziad studiował dzieła Dostojewskiego i Kierkegaarda, natomiast ja i ojciec Ivana, jako świeżo upieczeni absolwenci, udzielaliśmy lekcji studentom pierwszego roku. Ivan pomachał dłonią, wskazał na mnie Tedowi, a Ted odwrócił się i wzruszył ramionami – dając do zrozumienia, że wpadamy na siebie właśnie tutaj, po tych wszystkich miesiącach daremnych prób umówienia się gdzieś na lunch. W tej samej chwili wpadłem na pomysł, w jaki sposób mogę przedstawić Smilesburgera. Serce znowu zaczęło mi walić, lecz tym razem z innego powodu.

– Załatwmy to krótko – rzekłem do Smilesburgera, gdy przyniesiono rachunek. – Nie mogę wiedzieć, jak to naprawdę było, ale pan owszem. Pan potrafi wychodzić z siebie, widzieć oczami innych. Ja znam wyłącznie własne myśli, mój umysł interpretuje wypadki na swoją modłę, a dla pana praca mózgu znaczy zupełnie coś innego. Poznał pan świat takim, jaki jest naprawdę, podczas gdy ja nabieram się na zewnętrzne przejawy… A jednak posługuje się pan dziecięcą filozofią i tanią, podejrzaną psychologią i nie ma sensu dyskutować z pańskim punktem widzenia.

– A więc absolutnie pan odmawia.

– Naturalnie.

– Nie umieści pan uwagi, zastrzeżenia, jak się sprawy miały, ani nie Usunie pan fragmentów, które nie wszystkim przypadłyby do gustu?

– Jak mógłbym to zrobić?

– A gdybym wzniósł się ponad swą dziecinną filozofię i tanią psychologię i powołał się na mądrość Chaima Chofetza? „Spraw, bym nie powiedział niczego zbytecznego”… Czy marnuję czas, przypominając o jego naukach?

– Nie pomogłoby nawet cytowanie wersetów z Biblii.

– Każdy musi działać świadomie, postępować zgodnie z własnymi przekonaniami. Widzę, że jest pan siebie pewien. Jest pan przekonany, że ma rację.

– W tym przypadku? Owszem.

– Skoro tak pan ceni niezawisłość, skoro nie ma pan ochoty pójść na kompromis, to czy i konsekwencje są panu obojętne?

– A powinienem się nimi przejmować?

– Cóż – powiedział, gdy ja wziąłem rachunek, zanim zdążył rzucić na niego okiem i zafundować mi lunch na koszt Mossadu – a więc to tak… Szkoda.

Wtedy odwrócił się i sięgnął po kule. Podniosłem się, żeby mu pomóc, ale on już stał. Na twarzy widoczne było rozczarowanie. Nasz wzrok spotkał się na moment. Jego oczy dziwnym trafem zdały mi się oczami uczciwego człowieka, takiego, który nie umie oszukiwać. Pewnie i on znał ten punkt, po przejściu którego szachrajstwa sa już niemożliwe. Doznałem nagłego wstrząsu na myśl, że Smilesburger naprawdę mógł przybyć tu z własnej woli, bo miał na uwadze moje dobro i chciał oszczędzić mi nieszczęść. Ale jeżeli nawet tak było, to czy miałem powód, by rezygnować dla niego ze swoich zasad?

– Nie przypomina już pan tego załamanego człowieka z pierwszego rozdziału pańskiej książki – stwierdził.

Zdołał jakoś podjąć nie tylko kule, ale i swoją teczkę, na rączce której zacisnął palce. Wcześniej nie zwróciłem na nie baczniejszej uwagi – były małe i mocne i w osobliwy sposób nie pasowały do Smilesburgera. Przypominały raczej macki dziwacznego zwierza, przedzierającego się przez dżunglę.

Doszedłem do wniosku, że w tej teczce znajduje się mój rękopis.

– Niepewność, strach, zagubienie… ma pan to wszystko za sobą. Zadziwia mnie pan – rzekł i pożegnał się po hebrajsku.

– Do widzenia – odpowiedziałem. – Nikt nie jest bezpieczny. Człowiek to źródło chaosu. Czyż nie takie miało być przesłanie? Że nic nie jest pewne?

– Przesłanie pańskiej książki? Nie powiedziałbym. Kiedy ją czytałem, to wydawała mi się wesoła i pogodna. Po prostu promieniowała optymizmem. Niby roi się w niej od dramatycznych przejść, ale w końcu to rzecz o człowieku, który wraca do zdrowia. Tyle witalności i energii emanuje ze spotkań z ludźmi, jakich napotyka na drodze… Czasem zdaje mu się, że na nowo zapada w chorobę, ale zawsze potrafi wziąć się w garść. To komedia w klasycznym stylu. Bohater przechodzi przez wszystko i nie dzieje mu się krzywda.

– Jednak tylko do teraz.