Выбрать главу

– To też prawda – przyznał Smilesburger i smutno pokiwał głową.

– Wspominając o niepewności miałem na myśli pańskie zajęcie. Chodziło mi o to, że ludzie tacy jak pan nigdy nie uwolnią się od niepewności.

– Ach, o to? Może lepiej stwierdzić, że to ciągły, nieodwracalny stan, przypisany każdej istocie?

Oto Żyd, który miał mną kierować. Pomyślałem, że mogło być gorzej. Pollard miał mniej szczęścia.

Tak, Smilesburger to mój rodzaj Żyda, człowiek, który mnie kojarzy się z hasłem „Żyd”. Arystokratyczna abnegacja. Uwodzicielska elokwencja. Intelektualna werwa. Nienawiść. Kłamstwa. Brak zaufania. Światowość. Bezpośredniość. Inteligencja. Złośliwość. Komizm. Cierpliwość. Aktorstwo.

Kalectwo. Defekt.

Odprowadzałem Smilesburgera do drzwi. Ted wstał, żeby się przywitać.

– Panie Smilesburger – powiedziałem – jedną chwilkę. Chcę, żeby poznał pan pana Solotarowa, wydawcę i pisarza. A to jego syn, Ivan Solotarow. Ivan jest dziennikarzem… Pan Smilesburger udaje ostatnimi czasy ogrodnika, żyjącego zgodnie z nakazami naszego Pana. W rzeczywistości to izraelski arcyszpieg i mój opiekun. Pan Smilesburger zajmuje się wieloma tajemniczymi sprawami. Wrogowie Izraela powiedzieliby, że jest on po prostu pracownikiem instytucji stanowiącej ucieleśnienie nacjonalistycznych, patriotycznych i etnicznych psychoz. Ja, z własnego doświadczenia, stwierdziłbym raczej, że jeśli coś dzieje się w tym rozgorączkowanym kraju, to pan Smilesburger dowiaduje się o tym z pierwszej ręki. Bądźcie pewni, że świetnie zna się na swym fachu i jest nadzwyczaj zagadkowy. Czy, na przykład, potrzebne mu te kule? Może w istocie jest mocarzem?

Całkiem możliwe. Tak czy owak, wplątał mnie w pewne skomplikowane przygody, o których wkrótce dowiecie się z mojej najnowszej książki.

Uśmiechając się niemal nieśmiało, Smilesburger wymienił uściski dłoni – najpierw z ojcem, potem z synem.

– Szpiegujesz dla Żydów? – spytał mnie rozbawiony Ivan.

– Myślałem, że zarabiasz na życie szpiegując ich.

– W danym przypadku na jedno wychodzi… ku radości mojej i pana Smilesburgera.

– Pański przyjaciel – Smilesburger zwrócił się do Teda – pospiesznie gotuje sobie zgubę. Czy zawsze przez porywczość popełnia błędy?

– Ted, zadzwonię do ciebie – powiedziałem.

Ted zerkał z góry na Smilesburgera, zastanawiając się pewnie, jaka więź łączy mnie z tym dziwnym starcem. Podejrzewam, że moje wyjaśnienia wsadził natychmiast między kiepskie bajki. Cicho odezwał się do niego:

– Proszę na siebie uważać.

A potem ja oraz mój cenzor podeszliśmy do kasy, gdzie uregulowałem rachunek. Następnie obaj wyszliśmy na ulicę.

Na rogu Osiemdziesiątej Szóstej, zaledwie o parę kroków od wiodących do kościoła schodów, na których spało dwoje wynędzniałych Murzynów, przykrytych brudnym kocem – nie zważając na hałas ruchu ulicznego – Smilesburger podał mi teczkę i poprosił, żebym ją otworzył. W środku znalazłem kopię jedenastego rozdziału, wciąż w kopercie, w której mu ją wysłałem. Pod spodem była jeszcze jedna koperta, mniejsza i wypchana, przypominająca cegłę. Ktoś napisał na niej moje nazwisko.

– Co to takiego? – spytałem. Jednak kiedy tylko koperta znalazła się w mojej dłoni, zdałem sobie sprawę, co zawiera. – Czyj to pomysł?

– Nie mój.

– Ile tu jest?

– Nie wiem. Ale chyba sporo.

Ogarnęła mnie przemożna chęć ciśnięcia kopertą tak daleko, jak się da, lecz w owej chwili mój wzrok zatrzymał się na sklepowym wózku, zapchanym całym, żałosnym majątkiem murzyńskiej, bezdomnej pary na kościelnych schodach. Pomyślałem, że lepiej wrzucić pieniądze do tego wózka.

– Trzy tysiące dukatów – powiedziałem do Smilesburgera, powtarzając na głos, po raz pierwszy od czasu wizyty w Atenach, hasło rozpoznawcze, jakie dostałem na drogę, wyruszając na spełnienie misji.

– Mniejsza ile… – odrzekł. – Grunt, że pańskie.

– Za co? Za wykonane zadanie czy za zastosowanie się do pańskiej rady?,.”.

– Znalazłem je w swej teczce, kiedy wysiadłem z samolotu. Nikt mi nic nie powiedział. Otworzyłem pakunek w drodze z lotniska Kennedy’ego.

– Och, na litość boską! – krzyknąłem na niego. – Tak samo postąpili z Pollardem… Rzucili mu parę groszy, a potem wystawili do wiatru!

– Drogi Philipie, chcę, żeby pan zrozumiał, iż nie biorę czegoś, co do mnie nie należy. Nie chcę, by mnie oskarżali, że przywłaszczyłem cudzą własność. Proszę pana, żeby wziął pan to z moich rąk, zanim ja zostanę wystawiony do wiatru i to w sprawie, w której właściwie już nie biorę udziału. Niech pan posłucha, dotychczas nie zwrócono panu wydatków, jakie poniósł pan w Atenach. Płacił pan tam w hotelu i w restauracjach prywatną kartą kredytową. Proszę… Na pokrycie kosztów związanych ze szpiegowaniem w kraju, będącym kolebką zachodniej cywilizacji.

– Właśnie tak sobie myślałem – rzekłem – że mógłbym okazać się gorszy od pana. Teraz trudno to sobie wyobrazić.

Wcisnąłem sobie pod pachę kopertę zawierającą rękopis, natomiast drugą, pełną pieniędzy, wsadziłem z powrotem do teczki.

– Proszę – powiedziałem zamykając teczkę i podając ją Smilesbur-gerowi, który jednak nie chciał jej przyjąć, dzierżąc kurczowo kule. – No dobrze… – stwierdziłem widząc kątem oka, że śpiąca na schodach Murzynka obudziła się i obserwowała nas teraz uważnie. Postawiłem teczkę na chodniku przed Smilesburgerem i dodałem: – Na „Fundusz Mossadu na Rzecz Bezdomnych Nie-Żydów”.

– Bez żartów, proszę… Niech pan to podniesie – powiedział – i zabierze. Nie wie pan, co w innym wypadku może pana spotkać. Proszę wziąć pieniądze i robić to, co oni panu mówią.

Zrujnowanie czyjejś reputacji to dla wywiadu rzecz codzienna i łatwiejsza od zniszczenia nuklearnego reaktora. Oni już wiedzą, jak uciszać ludzi, których nie lubią, i potrafią to uczynić subtelniej od naszych islamskich braci. Nie rzucają głupiej, barbarzyńskiej klątwy, która tworzy bohatera i męczennika z nieznanego autora… Zamiast tego po cichu psują ofierze reputację. I to nie w taki łagodny sposób, jak to działo się w przeszłości z panem, kiedy spuszczali tylko z łańcuchów gazetowych krytyków. Idą na całość: szeptana kampania, której nie można zahamować, plotki nie do zduszenia, obmowy, z których nie sposób się oczyścić, paskudne historie, podające w wątpliwość czyjeś zawodowe kwalifikacje… Zaczną się pojawiać szydercze raporty o pańskich potknięciach i emocjonalnych odchyleniach od normy, wściekłe artykuły na temat pańskiej wątpliwej moralności.

Philip Roth

***