Выбрать главу

Zło­dziej po­now­nie przy­mknął po­wie­ki, ode­tchnął.

– Za­kła­dasz mi wię­zy, star­cze? Co pró­bu­jesz mi po­wie­dzieć, że nie wol­no mi z nim wal­czyć, gdy w po­bli­żu są lu­dzie? A je­śli ich los mnie nie ob­cho­dzi? Mó­wisz, że nie mam wyj­ścia, że on i tak mnie po­chło­nie. Prę­dzej zgo­dzę się na znisz­cze­nie ca­łe­go świa­ta, niż do tego do­pusz­czę.

Po chwi­li usły­szał ci­chy chi­chot.

– Mó­wisz do mnie, czy do nie­go? Co, chłop­cze? Kogo chcesz prze­ko­nać?

– Może sie­bie? Jak on się na­zy­wał? Ten awen­de­ri?

– Bi­tew­na Pięść. Był... był naj­lep­szym wo­jow­ni­kiem i tak­ty­kiem, ja­kie­go Re­agwyr Ob­jął swo­ją du­szą. Ale po­dzie­le­nie... wi­dzisz, nie­któ­rzy awen­de­ri no­si­li w so­bie ka­wał­ki du­szy boga przez lata. I te frag­men­ty wra­sta­ły w nich, łą­czy­ły z ich du­sza­mi. Jak po­kro­isz dżdżow­ni­cę, to z każ­de­go no­we­go ka­wał­ka na­ro­dzi się ro­bak. Jak po­dzie­lisz du­szę na kil­ka czę­ści, to po la­tach każ­da z nich sta­nie się osob­nym by­tem. Osob­ną świa­do­mo­ścią. Po za­koń­cze­niu Wo­jen Bo­gów oka­za­ło się, że nie tak ła­two na­szym Nie­śmier­tel­nym, że tak po­wiem, ze­brać się do kupy. Cza­sem do­cho­dzi­ło do praw­dzi­wych wo­jen mię­dzy tymi, któ­rzy na­ro­dzi­li się z awen­de­ri.

– Jak u Se­tre­na?

– Tak. On był pierw­szy. Dla­te­go Nie­śmier­tel­ni zre­zy­gno­wa­li z po­ja­wia­nia się mię­dzy ludź­mi w ten spo­sób. Nie tyl­ko dla­te­go, że mogą umrzeć, ale też z oba­wy, że po­dzie­lą się na czę­ści, któ­rych po­tem nie będą mo­gli po­łą­czyć.

– Czy z ta­kie­go frag­men­tu może wy­ro­snąć nowy bóg?

– Kto wie.

– Nie po­zwo­lę mu na to.

– He, he, he. Znów prze­ma­wia przez cie­bie ten ulicz­ny rze­zi­mie­szek. Aro­ganc­ki i upar­ty. Wiesz, skąd się wzię­ły pły­wy?

– Nie, ale jak wi­dzę, za­raz i tak mi po­wiesz. Nie­któ­rzy mó­wią coś o księ­ży­cu.

– Tak. Idio­ci. Daw­no temu nie było ani przy­pły­wów, ani od­pły­wów. Mo­rza i oce­any sta­ły nie­ru­cho­mo, tar­ga­ne tyl­ko od cza­su do cza­su sztor­ma­mi. I żył nad brze­giem oce­anu pe­wien głu­piec. Miesz­kał ra­zem z ma­lut­ką cór­ką w cha­cie ta­kiej jak ta, żyli ze zbie­ra­nia tego, co fale wy­rzu­ci­ły na pia­sek. Jego cór­ka lu­bi­ła mo­rze, ką­pa­ła się w nim co dnia. Lecz pew­ne­go razu wy­szła wie­czo­rem, żeby po­pły­wać, i nie wró­ci­ła. Głu­piec szu­kał jej całą noc, po czym ktoś po­wie­dział mu, że dziew­czyn­ka wy­pły­nę­ła za da­le­ko i uto­nę­ła. Wiesz, co zro­bił?

– Za­nu­dzał wszyst­kich głu­pi­mi hi­sto­ryj­ka­mi?

Ja­wyn­der zi­gno­ro­wał za­czep­kę.

– Po­przy­siągł, że zmu­si mo­rze do od­da­nia jej cia­ła. Wszedł w fale po pas, wy­cią­gnął szty­let i za­czął dźgać wodę. Raz po raz. Dzień w dzień, mie­siąc po mie­sią­cu, rok po roku, dzie­się­cio­le­cie po dzie­się­cio­le­ciu. Wszy­scy w oko­li­cy przy­cho­dzi­li nad brzeg po­kpić z głup­ca, lecz pew­ne­go dnia, na oczach prze­ra­żo­nych ga­piów, mo­rze cof­nę­ło się, od­sła­nia­jąc roz­le­gły szelf, na któ­rym spo­czy­wał szkie­let jego cór­ki. Ustą­pi­ło przed upo­rem czło­wie­ka. I tak na świe­cie po­ja­wił się pierw­szy od­pływ.

Alt­sin wstał z zie­mi i spoj­rzał na ja­sno­wi­dza.

– A mo­rał?

– Praw­dzi­wa po­tę­ga może cię znisz­czyć, lecz nie ze­gnie cię, je­śli bę­dziesz upar­ty. On, ten ka­wa­łek du­szy boga, na ra­zie śpi. Bu­dzi się tyl­ko wte­dy, gdy za­gro­żo­ne jest two­je ży­cie, jak w cza­sie po­je­dyn­ku z ba­ro­nem czy wal­ki w mie­ście. Ale robi to co­raz ła­twiej i szyb­ciej. Więc za każ­dym ra­zem, gdy pró­bu­je prze­jąć two­je cia­ło, dźgaj go szty­le­tem. Opie­raj się. Uni­kaj nie­bez­pie­czeństw, ucie­kaj, znajdź spo­koj­ne miej­sce, gdzie nie bę­dziesz mu­siał wal­czyć o ży­cie. Ina­czej mo­żesz pew­ne­go dnia obu­dzić się do­kład­nie w ta­kim kosz­ma­rze, jaki śni­łeś.

– Nie. – Zło­dziej po­krę­cił gło­wą. – Wiesz, że to nic nie da, a chcesz tyl­ko po­zbyć się mnie z mia­sta. Ale oni pój­dą za mną, ten za­bój­ca z molo, lu­dzie hra­bie­go, każ­dy, kto czu­je mi­sję czy po­wo­ła­nie, by wal­czyć o świat. My­ślę, że już nie ma ta­kie­go miej­sca, gdzie będę mógł się scho­wać.

– Znam to spoj­rze­nie, chłop­cze. Masz ko­lej­ny głu­pi po­mysł?

– Głu­pi? Może. Pew­na se­ehij­ska wiedź­ma jest mi win­na przy­słu­gę. Miesz­ka da­le­ko stąd i nie uży­wa ma­gii zwią­za­nej z aspek­ta­mi na­szych Nie­śmier­tel­nych. Je­śli ktoś może mi po­móc wy­rwać tego su­kin­sy­na z gło­wy, to tyl­ko ona. No i – Alt­sin uśmiech­nął się bez szcze­gól­nej ra­do­ści – dzię­ki temu znik­nę z mia­sta, a na tym chy­ba naj­bar­dziej ci za­le­ży.

Ja­wyn­der za­śmiał się, a wraz z nim za­śmia­ła się rze­ka.

– Mą­dra­la. Se­ehij­czy­cy, co? Sto Ple­mion? Wy­spa, któ­rą na­wet pół­noc­ni pi­ra­ci omi­ja­ją z da­le­ka? Je­steś sza­lo­ny.

– Moż­li­we.

– Co ta­kie­go zro­bi­łeś dla tej wiedź­my? Oca­li­łeś jej ży­cie?

Zło­dziej wy­szcze­rzył się sze­ro­ko, tym ra­zem szcze­rze.

– Nie, przy­ja­cie­lu. Za­bi­łem jej mat­kę.