Nie chcąc przeszkadzać pogrążonemu w modlitwie, Darecka, Gerlach i Miksza usiedli przy studni rozmawiając półgłosem. Oczywiście, temat mógł być tylko jeden: jak wypadła próba.
— Albo to jest jakiś wybitny badacz tego terenu, o którym, dziwne, że nie słyszałem — rzekł z przejęciem archeolog. — Albo… nie wiem, co o tym sądzić.
— A więc? Wszystko, co mówił było zgodne z wynikami waszych badań? — pytał Miksza nie ukrywając zadowolenia.
— Wszystko. Orientuje się w terenie świetnie. Tak, jakby istotnie był tu przed czterema wiekami… W niektórych przypadkach jego uwagi rzucają nowe światło na sporne dotąd kwestie. Na przykład sprawa studni w ogrodzie. Trzeba będzie przeprowadzić badania.
— Więc sądzicie, że to rzeczywiście może być inkwizytor Münch?
— Tego nie powiedziałem, ale… — urwał, gdyż w tej chwili właśnie zakonnik skończył modlitwę, pochylił się, ucałował kamienną płytę i wstał.
Gerlach podszedł do niego.
— Co to za kamień? — zapytał wskazując na płytę.
— Tu leży opat tego klasztoru… Albert von Gradeck. W młodości był wielkim grzesznikiem. Ale Pan Nasz go oświecił… Gdy umierał, kazał się pochować tu, pod progiem.
Żeby wszyscy deptali po jego grobie.
— Na płycie był jakiś napis. Teraz litery zatarte…
— Były tylko inicjały: A.v.G. R.I.P. A.D. 1583. Nic więcej.
— Znał go pan?
— Tak. Byłem tu, gdy umierał… Ten napis wykuł brat Hildebrandt. Płyta miała być większa, dużo większa… Ale pękła… Brat Hildebrandt z odłamka zrobił drugą… Taką małą…
Z modlitwą za duszę ojca Alberta. Wmurowano ją w filar w kaplicy.
— Czy możesz pokazać to miejsce? — przerwał nerwowo Miksza.
Münch bez słowa wszedł do kaplicy.
Mimo panującego tu półmroku, niemal na ślepo, odszukał właściwy filar i tabliczkę.
— To tu! — nachylił się i dotknął płyty. — Zdawało mi się, że była wyżej — zauważył zdziwiony. — A teraz tuż przy posadzce…
— Bo też istotnie tak było— potwierdził archeolog. — W osiemnastym wieku podniesiono posadzkę o sześćdziesiąt dwa centymetry.
Powiedział to szeptem, jak gdyby głośniejszą rozmową bał się zakłócić ciszę odległych wieków zamkniętą w starych murach świątyni.
* Mrok już zapadał, gdy schodzili ze wzgórza.
Gerlach z Mikszą — na przedzie — oświetlali latarkami drogę przez las. Za nimi Münch, na końcu Darecka.
Jeszcze przed zwiedzaniem klasztoru projektowano, że przenocują w pawilonie wypoczynkowym. Teraz zmieniono plan, zwłaszcza, że Gerlach chciał już nazajutrz wrócić tu ze swymi asystentami, aby przeprowadzić szczegółowe badania i sprawdzić ścisłość informacji Müncha.
Szli w milczeniu. Nikt nie miał ochoty do rozmowy. Zaledwie dwa czy trzy razy w ciągu dwudziestominutowej wędrówki Gerlach i Mikszą zamienili między sobą parę zdań.
Münch nie odezwał się ani razu, pochłonięty bez reszty myślami. Kama przez całą drogę starała się dotrzymać mu kroku i chociaż w ciemnościach nie mogła dostrzec jego twarzy, zdawała sobie sprawę, że toczy on z samym sobą jakąś rozpaczliwą dyskusję. Kilkakrotnie dobiegały ją urywki wypowiadanych szeptem po łacinie zdań.
— Dlaczego? Dlaczego? Panie?… Przebacz słabości mojej… Daj znak. Panie mój… Czy zdołam… Bądź miłościw…
W samolocie jakby się uspokoił. Przez całą drogę powrotną odmawiał wieczorne modlitwy. Widocznie jednak powziął już jakąś decyzję, bo tuż przed lądowaniem w Radowie chwycił za rękę siedzącą przy nim Kamę i patrząc błagalnie w jej oczy zapytał: — Czy możemy dziś porozmawiać?
— Oczywiście. Wpadnę do ciebie po kolacji. Czy Stefan też ma przyjść?
— Nie. Nie. Tylko ty.
Czuła, że proces zapoczątkowany, a może tylko ujawniony incydentem na plaży, poczyna wkraczać w fazę decydującą.
IX. KRYZYS
W takim stanie nie widziała go dawno. Co prawda, już przed dwoma godzinami, po powrocie z klasztoru w Uhrbach, zdawała sobie sprawę, że czeka ją trudna rozmowa. Nie spodziewała się jednak, iż reakcja po spotkaniu z przeszłością będzie aż tak gwałtowna.
Teraz, gdy stał przed nią z rękami wzniesionymi w górę rozpaczliwym gestem, wydawał jej się znów tym samym dziwacznym, na wpół obłąkanym mnichem, którego przed wielu miesiącami przywiózł do Instytutu Miksza. — Powiesz mi? Przyrzeknij, że powiesz! — powtarzał nerwowo.
— Oczywiście, że powiem. Jak tylko będę mogła…
— Przyrzeknij!
Patrzył na nią z uporem.
— Przyrzekam.
— Jeśli ci pozwoli… Tak… Tak… Wszystko od niego zależy…
— Powiedz wreszcie, o co ci chodzi?
— Niełatwo powiedzieć… Nie dziw się… Jestem nędznym, nierozumnym człowiekiem.
Ułomny jest duch mój… Ja myślałem… Długo myślałem i… nic nie wiem… Nie rozumiem.
Pewno nie powinienem pytać… Nie wolno pytać!
— Czego nie rozumiesz?
— Dlaczego? Po co? Po co tu jestem? Wiem, że źle czynię… Wyroki Najwyższego są niezbadane, i nie mnie ich dociekać. Ale ja ciągle myślę… Ja już nie mogę… Czy grzechem jest pytać? Na pewno jest grzechem!
Pot wystąpił mu na czoło.
— Nie jest grzechem, Modeście — podjęła łagodnie. — Pytać należy zawsze. Nie wiem tylko, czy potrafię odpowiedzieć na twe pytania. Chcesz wiedzieć, skąd się tu wziąłeś wśród nas?
Jak to się stało? Tego nie wiemy. Jeszcze nie wiemy. Istnieją pewne przypuszczenia, ale to jeszcze mało. Jestem jednak przekonana, że znajdziemy odpowiedź na to pytanie.
Pokręcił przecząco głową.
— Nie! Nie! Nie to! Jak to się stało — ja wiem! Pamiętam… Złe siły… Ale ja pytam nie o to.
Pytam dlaczego, po co tu jestem?
— Jak to po co? — ściągnęła brwi. — Nie rozumiem pytania? Spróbuj jaśniej wytłumaczyć.
— Pan Nasz nic nie czyni bez przyczyny — powiedział po łacinie. — Niezbadane Jego wyroki. Tak być musi. Pojmuję to, ale… Ty chyba wiesz, dlaczego? A mówiłaś: pytać nie grzech…
— Jeszcze nie bardzo rozumiem, o co ci chodzi. Co ja mam wiedzieć?
— Ja widziałem dziś… tam… w Uhrbach. To było naprawdę Uhrbach. Te same mury…
Tylko czas upłynął. To jest Ziemia… — usiłował chaotycznie wytłumaczyć. — To jest ten sam świat. Ale inny… Jakiś… nie ten… Ja nie rozumiem, dlaczego? Mówiłaś: świat się zmienił… I że to jest dobrze… Ale ja wtedy… w tamtym moim życiu… wierzyłem: prawda boża zwycięży.
Królestwo Boże… Czy to jest Królestwo Boże? Ja nie wiem… Nie rozumiem. Patrzę i widzę…
Tak. To jest ten świat! Te same mury, ten sam dom boży, wirydarz, krużganki… Te same kolumny w kaplicy… kamień na grobie ojca Alberta… To nic, że napis zatarty. Ja to rozumiem, że czas płynął, że minęły wieki… Ale jest przecież Bóg! Chrystus Pan, Jego nauka… A teraz widzę i nie mogę zrozumieć. Myślałem, że to Królestwo Boże. Ale — nie.
Potem myślałem, że to omam… że demonów sprawa… kuszenie szatańskie… Ale nie. Chyba nie… To, co dziś widziałem, to było naprawdę… Kto ty jesteś? — wpatrywał się z napięciem w jej twarz. — Ja nie wiem, kto ty jesteś! Kto jest Stefan, a kto Balicz doktor? Kto Garda i inni mężowie czcigodni? Jesteście dobrzy dla mnie… Ale… wy nie mówicie… nigdy nie mówicie… o Nim!
— O kim?
— O Bogu. O Panu Naszym. Gdzie on? Jeśli to jest świat bez Boga, to… — urwał, a oczy jego napełniały się przerażeniem.