Выбрать главу

Kama od dawna spodziewała się tego pytania. Nie łudziła się, że proces adaptacji ma, w gruncie rzeczy, jak dotąd tylko zewnętrzny, formalny charakter. Traktowała go też jako przygotowanie do podjęcia zasadniczej próby przeobrażenia psychiki tego człowieka. Teraz jednak uświadomiła sobie, jak trudne czeka ją zadanie. Nie chciała kłamać, a przecież nie mogła ukazać od razu całej prawdy.

— Uspokój się — powiedziała jak najłagodniej. — Świat, w którym żyjemy, nie jest jeszcze doskonałym światem. Wiele jeszcze popełniamy błędów, w wielu sprawach szukamy dopiero drogi… Ale jest to z pewnością świat lepszy od tego, w którym żyłeś przed pięciu wiekami.

Bliższy on jest na pewno tym ideałom, które zawarte są w nauce Chrystusa, niż tamten twój świat. Przecież nauka ta mówi o tym, aby ludzie nie czynili sobie wzajem krzywdy, aby się kochali, aby pomagali jedni drugim, aby sprawiedliwie dzielili się owocami swej pracy. To staje się coraz bardziej realne w naszym świecie. Za krótko jeszcze żyjesz wśród nas, za mało jeszcze widziałeś, abyś mógł sądzić.

— Wiem. Ja staram się zrozumieć, ale to niełatwo. Powiedz! — chwycił ją za rękę. — Powiedz, jaki cel?

— Cel? Czego?

— Że… ja tu. Co chciał Bóg? Czy to nagroda? A może kara?

— Ani nagroda, ani kara. Zostałeś przeniesiony w nasze czasy. Kto to zrobił i dlaczego — nie wiemy. Ale wierz mi, z pewnością nie ma to nic wspólnego z żadną karą czy też nagrodą.

— A jednak… Te diabły… demony…

— W naszym świecie nie ma demonów. Mówiłam ci już.

— No tak… — przytaknął niepewnie. — Chwała Panu, ale…

— Słucham cię.

— To niemożliwe!

— Co niemożliwe? Że nie ma tu diabłów?

— Nie. Nie. Wierzę ci. Staram się wierzyć… Ale to niemożliwe, że nie ma celu. Wszystko ma cel. Jeśli nie kara i nie nagroda, to… zadanie. Powiedz. Co mam robić? Jak służyć Najwyższemu?

— Staraj się zrozumieć…

— Tak! — przerwał gwałtownie. — A ty? Jak ty służysz? — wpił w nią oczy. — Komu służysz?

— Ludziom.

— Człowiek jest prochem. Prochem jest jego ciało. Czy ty troskasz się o jego duszę?

— Właśnie — skinęła głową. — To właśnie jest moje zadanie. Mój zawód.

Pomyślała jednocześnie, jak fałszywie może rozumieć sens tych słów.

— I o moją też? — zapytał z przejęciem.

— Od chwili, gdy zjawiłeś się tu, przede wszystkim o twoją.

— I walczysz z Szatanem?

— Można to i tak nazwać— uśmiechnęła się do swoich myśli.

— Nie! — potrząsnął gwałtownie głową. — To nie jest tak… jak mówisz! Ja czuję… To nie tak! Ten świat… to świat grzeszny! Widziałem…

— Co widziałeś? — spojrzała na niego uważnie.

— Pytasz się? Przecież wiesz… Tam… w tych ogrodach, nad wodą, na piasku… Czy to, co tam widziałem, to nie było naprawdę? Powiedz!

— Naprawdę. No i cóż z tego, że to, coś tam ujrzał, nie było ani snem, ani szatańskim mamidłem? Dlaczego to ma być dowodem grzeszności dzisiejszego świata? Że widziałeś mnie zbyt skąpo, jak ci się zdaje, ubraną? A cóż w tym złego? — postawiła sprawę otwarcie i jednoznacznie.

Na chwilę jakby się zmieszał.

— Nie o tobie chciałem mówić… — odrzekł unikając jej wzroku. — Ty musisz być taka… jak inne. Ja już pojąłem… Tak widocznie trzeba… Miksza mi tłumaczył…

— Nie wiem, czy właściwie zrozumiałeś to, co mówił Stefan. Rzecz w tym, iż wiele się w ostatnich wiekach zmieniło i to, co tobie wydaje się grzeszne, dziś nikogo nie gorszy.

Odsłanianie ciała podyktowane jest przede wszystkim troską o zdrowie człowieka. Musisz się z tym pogodzić.

— To nie tak, jak mówisz. Ciało jest źródłem wszelkiego złego. Czy godzi się oglądać je obnażone?

— Gdzie widzisz owo zło?

Pochylił się jakby pod nadmiernym ciężarem i nie patrząc na Kamę powiedział: — Złe myśli się budzą…

— Zapewniam cię, że we mnie żadnych złych myśli ciało ludzkie nie budzi. Jeśli jest do tego młode, zdrowe, harmonijnie rozwinięte, zahartowane na wietrze, słońcu i w wodzie — może budzić tylko dobre myśli. I tak być powinno. Jeśli w kimś budzi złe myśli, to znaczy, że źródłem tych myśli jest nie owo nagie ciało, lecz chora dusza tego, który nie potrafi na nie właściwie patrzeć. Poruszył się niespokojnie.

— Myślisz, że… moja dusza jest chora — wyszeptał trwożnie, pojąwszy sens aluzji.

Potwierdziła skinieniem głowy.

— A jeśli nie jest tak, jak mówisz? — wyrzucił z siebie z wysiłkiem.

— To znaczy jak?

— A jeśli te czasy, to czasy upadku? Ja patrzę i widzę. Chodziłem z tobą, próbowałem nawet sam… Ci ludzie: dojrzali wiekiem, młodzież, nawet nieletnie dzieci… nawet starcy…

Czy to są dzieci boże?!

— Od twoich czasów zaszło wiele zmian, ale przekonasz się: człowiek stał się lepszy. Jest wolny od lęku… Częściej się śmieje, raduje…

— Lepszy? Nie wiem. A ten śmiech… ta radość?… Wszędzie: na ulicach, w tych salach, ogrodach… Dlaczego radość?! Z czego się cieszą? Dlaczego się śmieją? Czy ty tego nie widzisz? Czemu się radują? Czy oni myślą o Panu Naszym? Nie! Tylko o sobie! O uciesze ciała! Nikt się nie modli, nikt nie chwali Pana! A ty? — patrzył na nią badawczo. — A ty się modlisz?

— Mówiłam ci, że świat się zmienił — próbowała wybrnąć z trudnej sytuacji. — Sam zresztą widzisz, a jeszcze więcej zobaczysz… Kiedyś, przed wiekami, ludzie dużo się modlili. Stale mówili o Bogu i miłości bliźniego. Ale powiedz, czy naprawdę mieli ją w sercu? Czy nie było zła, nieprawości, zbrodni? Gorzej — czy w imię Boga nie mordowali się wzajemnie? Nie grabili, nie prześladowali jedni drugich? Dziś nie ma wojen między ludźmi, nie ma prześladowań, nie ma tortur i strachu.

Spojrzał na nią podejrzliwie.

— Mówisz… A co myślisz? Wiesz przecież: wszystko zło od diabła pochodzi. Człowiek jest słaby, ciało słabe… Duszę trzeba ratować! Mówisz, jakbyś nie wiedziała… Przecież, kiedy trzeba było pytać przez tortury, skazywać na ogień… to… przecież dlatego, że dusza… dusza najważniejsza! To dlatego właśnie… Żeby odebrać zdobycz Szatanowi i zwrócić Bogu.

— I nie odczuwałeś nigdy współczucia? Nie nękały cię wyrzuty sumienia?

— Co mówisz?! — patrzył na nią z lękiem. — Nie rozumiesz?! Myślisz, że nie mam serca? Że nie cierpiałem wraz z nimi?! Ale przecież… Przecież właśnie dlatego! Dla zbawienia ich duszy!… Przecież to z miłości dla nich, a nie z nienawiści. Nie było we mnie nienawiści.

Nienawidziłem tylko Szatana. Tylko jego!

Nie była w stanie znaleźć wspólnego języka z tym człowiekiem. Pozostawało tylko traktować go jak chorego.

— No, dobrze — podjęła pojednawczo. — Rozumiem cię.

Pogładziła delikatnie jego dłoń, ale on szarpnął ją gwałtownie, odskakując na środek pokoju.

— Nie! Nie! — krzyknął histerycznie.

Nagle jakby odzyskując przytomność, opanował się.

— Przepraszam — wyszeptał pokornie.

Podszedł do fotela, usiadł ciężko i ukrył twarz w dłoniach.

— Powiedziałam, że cię rozumiem — odezwała się po chwili Kama, usiłując nadać głosowi jak najłagodniejszy ton. — Staraj się o tym nie myśleć. Jeszcze nie wszystko potrafisz pojąć, ale nie przejmuj się tym zbytnio. Powinieneś lepiej poznać nasz świat.

Uniósł wolno głowę. Miał łzy w oczach.

— Chciałbym pojechać — do Rzymu.