Выбрать главу

Popatrzył pytająco na nieznajomego, ale ten jakoś nie spieszył się z podaniem swego nazwiska.

— No, to ja już idę… — powiedział inżynier po chwili. — A ty wozu nie ruszaj! — pogroził synowi palcem, ale ton głosu nie był zbyt srogi.

— Twój ojciec dokąd poszedł? — zapytał nieznajomy, patrząc za znikającym wgłębi budynku inżynierem.

— Ma tam jakieś kłopoty na linii ciągłego wytopu. Ale da sobie radę…

— Też jakieś maszyny?…

— Jasne!

— Twój ojciec tu pracuje?

— Jest naczelnym inżynierem — powiedział chłopiec z dumą. — Niech pan nie myśli, że ja go nie kocham — począł się niespodziewanie usprawiedliwiać. — Tylko nie znoszę, jak nudzi i wtrąca się do moich spraw osobistych…

— Ojciec wie, co robi — rzekł nieznajomy z powagą.

— On wie swoje, a ja swoje. Czy w każdym głupstwie mam mu rację przyznawać?

— Czcij ojca swego i matkę swoją…

— Wiem. Kto powiedział, że go nie szanuję? Ale mnie diabli biorą, gdy zrzędzi.

Chłopiec wstał i rozsunął czaszę dachu. Dłuższą chwilę patrzył w górę, ponad pobliską walcowatą budowlę.

— A do pana mam prośbę— zmienił temat. — Czy chce pan wziąć udział w pewnej zabawie?

— Zabawie? — zdziwił się nieznajomy. Chłopiec znów spojrzał w górę.

— Chcę zrobić kawał. Nic takiego… Ale musi mi pan pomóc.

— Pomóc? W czym?

— Niech się pan zgodzi! Tu za chwilę przyleci moja „styczka”.

— Kto?

— No. koleżanka, dziewczyna, z którą chodzę… Wie pan jak to jest!… Chcę ją nabrać.

Powiedziałem jej że, spotkałem prawdziwego Müncha. No, wie pan! To na dziewczynach robi wrażenie. Zaraz tu przyleci. Więc mam prośbę: niech pan nie zaprzecza. Jeśli nie chce pan wziąć udziału w zabawie, to niech pan nic nie mówi. Mówić będę ja. Z pana Münch jak żywy! Wystarczy spojrzeć.

Nieznajomy słuchał słów chłopca z rosnącym niepokojem i podejrzliwością. Widocznie nie zrozumiał w pełni, o co chodzi, bo spytał po chwili milczenia: — O jakiej zabawie mówisz?

— No, przecież tłumaczyłem panu: chcę nabrać koleżankę…

— Jak to „nabrać”?

— No, zażartować z niej.

— Nie rozumiem. W jaki sposób? Po co, i z czego żartować?

Chłopiec patrzył z rosnącym zdziwieniem na nieznajomego. Ale zanim zdołał coś powiedzieć, gdzieś z góry dobiegł ich potęgujący się świst. Nad dachami przeleciała nieduża powietrzna maszyna, by po chwili zawrócić i wylądować obok pojazdu Redy.

W rozsuniętych drzwiach ukazały się roześmiane młode twarze.

— A to heca! — zachichotał chłopiec. — Baśka ściągnęła całą paczkę!

Wyskoczył z wozu i pobiegł ku wysiadającym. Dwie dziewczyny i trzech chłopców, ubrani w barwne bluzy i spodenki, machało do niego rękami.

Nieznajomy przywarł do oparcia fotela, przyglądając się młodzieży z niepokojem. Widać było, że nie kwapi się do spotkania.

Tymczasem koledzy otoczyli młodego Redę kołem.

— Gdzie go masz? — spytała bez wstępu nieduża czarnooka dziewczyna, wodząca rej w gromadzie.

— Siedzi w wozie — rzekł Witek z tajemniczą miną, Prowadząc Ich w kierunku pojazdu. — Ale pamiętajcie: bez żadnych wygłupiań!

— Czy jesteś pewny, że to naprawdę on?

— Powiedział mi to w sekrecie.

— W sekrecie?…

— Nie chce, aby dowiedzieli się dziennikarze. Ale ja go od razu rozpoznałem! Wam jednak może się nie przyznać.

— Ty, Witek, nie próbuj robić z nas balona — rzucił ostrzegawczo wysoki, chudy chłopak. — Słyszałem, że Münch jest w Nowym Jorku.

— Zobaczycie sami…

Czarnooka dziewczyna podeszła już do drzwi wozu, ale młody Reda wyprzedził ją w przejściu.

— To właśnie jest Baśka. Moja koleżanka. A to Ewa, Mik i Wacek „Milczek”. Ten najmłodszy to Bolek „Mądrala”. Chce koniecznie pana poznać!

Nieznajomy podniósł się z miejsca, spoglądając z zaciekawieniem na młodzież.

— Dzień dobry! — powiedziała niepewnie Baśka. — Czy można o coś pana zapytać?

Nieznajomy skinął zachęcająco głową.

— Pytaj, dziecko. Co chcesz wiedzieć?

— Czy to prawda, że pan jest tym słynnym Modestem Münchem? — zapytała nieco śmielej.

— Tak, dziecko! — nieznajomy uśmiechnął się blado.

— A nie mówiłem! — zawołał Witek parskając śmiechem.

— I czterysta pięćdziesiąt lat był pan poza Ziemią? — niedowierzanie odbiło się w głosie Baśki.

— Tak.

— Wcale pan nie wygląda na takiego starego — wtrąciła Ewa.

— Głupia jesteś! Przecież to efekt relatywistyczny— odezwał się rzeczowym tonem najmłodszy w gromadce, stojący dotąd na uboczu chłopiec.

— A tych… pająkowatych to naprawdę pan widział?

— Widziałem…

— I nie mógł pan z nimi wejść w kontakt? Ja to bym ich zaprosił na Ziemię.

Mężczyzna spojrzał na chłopca z niepokojem.

— Nie wiesz sam, co mówisz. To złe siły…

— A skąd pan wie, że złe? Dlaczego kosmici muszą być koniecznie źli? Gdybym ja spotkał takiego kosmitę…

— Oby Bóg cię uchronił, dziecko! Zła szukać nie trzeba. Jest wszędzie!

— Co też pan mówi?!

— Szatan nie śpi. I złym Słowem, złą, nieprzystojną zabawą, bezbożną myślą przywołać go można…

— A ja wam mówię, że Witek z tym facetem robią z nas balona! — odezwał się po polsku wysoki chłopak.

— Co on powiedział? — zapytał nieznajomy.

— On nie wierzy, że pan jest Münch — zaśmiał się Reda.

— Dlaczego nie wierzysz? — zwrócił się z nieznajomy do wysokiego chłopca.

— No… bo… Bo słyszałem, jak mówiono, że Münch wyjechał do Nowego Jorku…

— To kłamstwo.

— No, to niech pan pokaże peko. Nieznajomy przybladł.

— A jeśli nie pokażę? — odparł zaczepnie.

— To znaczy, że pan buja.

— Więc niech tak będzie. Nie wierzcie mi!

— Ja panu wierzę — zawołała Baśka z przejęciem. — A Mik to taki „niewierny Tomasz”. Ale niech się pan tym nie przejmuje, on się tylko tak wygłupia.

— I ja też panu wierzę — podchwyciła koleżanka Baśki. — Mam nawet do pana prośbę.

— Jaką prośbę? Mów, dziecko!

— Mam ze sobą Kamęt — sięgnęła do kieszeni. — Czy można poprosić pana o autograf?

— O co? — mężczyzna poruszył się niespokojnie.

— O autograf. Przecież pan jest tym sławnym „człowiekiem znikąd” — powiedziała śmielej, wyciągając rękę z niedużą brązową książeczką.

— Ona zbiera autografy słynnych ludzi i chciała, by pan też jej się podpisał — wyjaśniła Baśka.

Oczy nieznajomego zwęziły się, przybierając wyraz gniewu.

— Czego ode mnie chcecie? — No, żeby pan podpisał…

Twarz nieznajomego poczerwieniała.

— Ach tak! Więc o to chodzi!!! — zaperzył się niespodziewanie. — Po toście tu przyszli!

Wiem, kto was tu przysłał!…

— Myśmy nie chcieli nic złego… — wyjąkała Baśka.

— Precz stąd! — uniósł głos nieznajomy. — Odejdźcie natychmiast!

— A mówiłem wam, że to nie Münch! — zaśmiał się sztucznie Mik. — Podpisać się boi, pekodera nie pokazał, bo zaraz byłoby jasne, kto to!

— Ale dlaczego pan się gniewa? — próbowała łagodzić sytuację Baśka.

— Może go jeszcze będziesz przepraszać — oburzyła się Ewa.