Выбрать главу

Po tym nagłym, gwałtownym ataku, czy to wstydząc się swej brutalności, czy też pod wpływem jakiegoś nerwowego impulsu, klęknął przy dziewczynie i delikatnie, jakby prosząc o przebaczenie, przesunął palcami po jej włosach.

Wstrząsnął nią dreszcz. Odsunęła odruchowo głowę, a on raptownie cofnął rękę i, kryjąc przed nią twarz, wstał pośpiesznie z podłogi.

Wydało jej się, że dostrzegła w jego oczach łzy.

— Mod… — wyszeptała prosząco. Spojrzenia Ich spotkały się.

— Nie patrz tak na mnie! Nie chcę! Nie mogę! — wyrzucił z siebie zdławionym głosem.

— Rozwiąż mi ręce, proszę cię, Mod!

Pochylił się znów nad nią, dotknął więzów, ale zaraz odskoczył z przestrachem.

— Coś ty ze mną zrobiła? Ty! Ty!… Nie dokończył. Splótł dłonie i przyciskając je do czoła począł się na głos modlić, drżącym, urywanym głosem: — Panie mój! Za słaby jestem… Daj mi siłę!… Pomóż mi!… Pozwól nie czuć… nie widzieć…Ja muszę… muszę…

Głos jego stawał się coraz cichszy.

Dłuższą chwilę trwał nieruchomo z przymkniętymi oczami i pochyloną nisko głową.

Wreszcie wyprostował się i rozejrzał po kabinie, jakby czegoś szukając. Zauważył porzuconą torbę podróżną. Podszedł, podniósł ją i położył na bufecie. Począł pośpiesznie wyrzucać na podłogę znajdujące się w niej przedmioty. Widać było, jak wzrasta w nim niepokój.

Torba była już prawie pusta. Patrzył teraz na leżącą u jego stóp, powyrzucaną z przeźroczystych kopert bieliznę, pantofle, przybory toaletowe, pudełko ze środkami medycznymi…

Nagle pochylił się i podniósł płaską, nie otwartą jeszcze kopertę. Była tam cienka deszczochronna peleryna. Rozwinął ją. Przez pewien czas zastanawiał się, sprawdzał jej długość i wytrzymałość, potem sięgnął po nóż. Rozciął pelerynę wzdłuż na cztery części i związał na kształt długiej liny.

Jeszcze raz sprawdził wytrzymałość.

Podszedł teraz do Kamy. Stanął nad nią i począł wiązać pętlę. Twarz jego nabrała znów zimnego, zaciętego wyrazu.

Spojrzał z lękiem na zegar. Do lądowania pozostało jeszcze blisko półtorej godziny.

— Słuchaj! — próbowała podjąć dalej grę na zwłokę. — Muszę cię o coś zapytać.

— O co?

— Powiedz mi, dlaczego chcesz abym umarła?

— Umrze tylko twoje ciało! Uratuję za to twoją duszę. To jest główny cel. Myślę, że uda mi się… Zmuszę cię do wyznania wszystkiego… Żal maże winy…

— Za co mnie tak nienawidzisz?

— Ja cię nienawidzę?! — zaprzeczył oburzony. — Przeciwnie. Ja boleję nad tobą… Dlatego chcę cię ratować… Bo cię miłuję… Jak… siostrę…

— A wiesz, co myślę? To nie jest zupełnie tak, jak mówisz…

— A jak?! — spytał z niepokojem.

— To uczucie jest uczuciem ziemskim. Zabijając mnie chcesz zabić w sobie to uczucie. Czy nie tak?

Poruszył się niespokojnie.

— Rzuciłaś urok na mnie… Wiem. Takie jak ty to potrafią… To też dowód!

— Nie ma żadnych uroków diabelskich! Jestem zwykłą kobietą, a nie wysłanniczką piekieł.

To tylko twoje urojenie.

— Bóg mnie doświadcza…

— To tylko ci się zdaje.

— Nieprawda! Jest niebo i jest piekło! Jeśli złą wybiorę drogę, będę potępiony, jeśli dobrą…

— Nic ci nie przyjdzie z mojej śmierci. Niczego ci ona nie da. Nie ma nieba ani piekła. Jest tylko Ziemia. Jest wszechświat pełen niezwykłych rzeczy, o których nie marzyłeś nawet we śnie, jest myślący mózg ludzki, który chce i potrafi poznać jego tajemnice…

— Nie bluźnij! Język twój powtarza to, co ci podszeptuje Szatan! Ale pomylił się władca piekieł. Jeszcze dusza twoja nie jest w jego mocy. Z bożą pomocą potrafię go przepędzić z ciała, którym usiłuje mnie kusić!… Módl się, grzesznico! Bóg mi świadkiem, że nie chciałem zadawać ci cierpienia. Ale muszę! Nie ma wyboru… Zbyt zatwardziałe jest twoje serce.

— Chcesz mnie torturować?

— Nie mam wyboru. Wierz mi, że nie chcę tego. Jeszcze zresztą nie jest za późno. Wyznaj wszystko i proś Pana Naszego o przebaczenie! Przyjmiesz chrzest, a on gładzi wszystkie grzechy. Nie wstydź się strachu przed męką. Niewiele było czarownic, które nie wyznały swej winy wobec kata…

— I nigdy ci nie przyszło do głowy, że te kobiety kłamały? Że oskarżały siebie tylko dlatego, aby skrócić swe cierpienia?

— Bóg nie dopuści, aby sąd, w jego imieniu wyrokujący, był omylny.

— A jednak… Przecież zdarzały się fałszywe oskarżenia!

— Biada fałszywym oskarżycielom! Ich też dosięgła ręka sprawiedliwości Bożej!

— A jeśli nie dosięgła?… Zresztą nawet załóżmy, że ponieśli karę, i to najsurowszą! Kto zwróci życie zamęczonym? Kto wynagrodzi potworne cierpienia niewinnie torturowanym, palonym na stosach?

— Kto? Pan Nasz, Jezus Chrystus jest sprawiedliwy. A czym jest cierpienie i śmierć ciała wobec chwały niebieskiej, jakiej może zaznać dusza nieśmiertelna?

Krąg piekielny znów się zamknął. Żadne argumenty nie trafiały do umysłu tego człowieka.

Na każde znajdował gotową odpowiedź, według recepty, ustalonej przed wiekami.

Kama spojrzała na zegar. Do lądowania brakowało jeszcze osiemdziesiąt minut. Czy uda się przedłużyć dialog…

— Więc sądzisz, że to, co robiłeś w dawnym swoim życiu, było słuszne?

Inkwizytor zauważył jednak ruch oczu dziewczyny. Spojrzał też na zegar i uświadomił sobie, że czas ucieka.

— Sądzę, że… — urwał rozpoczęte zdanie. — Że ty tylko po to pytasz, by czas płynął! — awołał z gniewem. — Ale nie uda ci się wywieść mnie w pole. Wiem, że trzeba kończyć.

Pytam się po raz ostatni: czy dobrowolnie wyznasz swoje związki z Szatanem? Swoje wszystkie winy?

— Do czego więc mam się przyznać? — zapytała próbując jak najbardziej przeciągnąć rozmowę.

— Chcesz znów mnie zwodzić… Myślisz, że ci się uda?! Nie! Nie!

Złapał dziewczynę za ramiona i rzucił twarzą do podłogi, przygniatając plecy kolanem.

Broniła się rozpaczliwie, usiłując nie dopuścić do zarzucenia pętli na nogi. Zdawała sobie sprawę, że o uwolnieniu nie ma mowy, opór opóźniał jednak realizację planów Müncha i zwiększał szansę ratunku. Niestety, nie mógł trwać długo. Czuła, jak lina zaciska się aż do bólu…

Jeszcze jedna próba zerwania więzów, jeszcze gwałtowne szarpnięcie i zrozumiała, że dalsza walka stała się bezcelowa…

Nogi były spętane.

Inkwizytor wstał. Słyszała nad sobą jego przyspieszony wysiłkiem oddech i czuła, jak ogarnia ją paniczny strach…

XVIII. KATASTROFA

Münch puścił „linę” i ciało dziewczyny osunęło się bezwładnie na dywan. Jeszcze dźwięczał mu w uszach jej ochrypły krzyk.

Cisza zalegała teraz kabinę, lecz zdawało mu się, że słyszy ten krzyk nadal, choć starał się go stłumić w sercu twardym i nieubłaganym tak dla innych, jak i siebie samego.

Patrzył na leżącą nieruchomo Kamę, na jej wykręcone nienaturalnie ramiona, na twarz nabrzmiałą z bólu, na zsiniałe, kurczowo zaciśnięte wargi i strach poczynał opanowywać jego umysł.

A jeśli umarła? Jeśli nie było to omdlenie, lecz śmierć? Zdarzało się przecież nieraz, że czarownica nie przetrzymała mąk… Wtedy jednak winić należało kata. Jego zbytnią gorliwość czy nieumiejętność. Teraz oskarżycielem, sędzią i katem musiał być sam…

Ale nie świadomość, że śmierć Kamy może obciążyć jego sumienie, była przyczyną trwogi inkwizytora. Na to zdecydował się już w chwili, kiedy postanowił ją „uratować”.