Выбрать главу

Dieta przeznaczona jest dla pacjentów Jeden Dziewięćdziesiąt Trzy, Dwa Jedenaście i Dwa Piętnaście. Proszę, aby nikt inny nie polował na te dania. Pacjenci na stanowiskach leczniczych otrzymają posiłek po zakończeniu karmienia pacjentów zdolnych do ruchu. Cała obsada medyczna, która nie znajduje się jeszcze w dyżurce, proszona jest o natychmiastowy powrót. Ojczulku Lioren, to dotyczy także pana.

Lioren zjawił się po chwili, ale nie chciał z nikim rozmawiać. Może był wciąż myślami przy chorym pacjencie. Hewlitt ujrzał, jak za pojemnikami pojawiły się smugi bąbelków gazu i obiad wystartował w głąb oddziału. Im dalej, tym mniej było jasnych kształtów, łapanych w paszcze kolejnych pacjentów. Hredlichli unosiła się wciąż obok niczym wielkie, opakowane w plastik warzywo i po raz pierwszy od ich przybycia nie miała chyba niczego do roboty.

Hewlittowi przyszło do głowy, aby spróbować podstępu. Wiedział, że w pewnych sytuacjach pozorna ignorancja pozwala się dowiedzieć całkiem ciekawych rzeczy…

— Siostro oddziałowa — rzekł pewnym siebie tonem — AUGL są raczej trudni do ruszenia. Ile by potrwało, gdyby trzeba było w trybie pilnym ewakuować wszystkich pacjentów, na przykład podczas alarmu? I jak ocenia pani szanse na powodzenie takiej operacji?

Hredlichli wykonała kilka trudnych do opisania manewrów w swoim kombinezonie.

— Oczywiście musiał pan słyszeć o alarmie. Zdumiewa mnie to. Informacja ta została przekazana jedynie starszemu personelowi medycznemu, fachowcom od eksploatacji oraz siostrze oddziałowej, czyli mnie, ponieważ zarządzam oddziałem, który jest szczególnie trudny do ewakuacji. A może jest pan kimś więcej niż tylko ciekawym świata gościem i miał jakiś konkretny powód do rozmowy z moimi pacjentami?

Odpowiedź na oba pytania była twierdząca, lecz Hewlitt nie mógł przyznać tego głośno, gdyż informacja o wirusie też należała do zastrzeżonych. Chętnie spytałby o szczegóły dotyczące alarmu, ale przecież oficjalnie o niczym nie wiedział. Wcześniejsza ciekawość uleciała gdzieś zastąpiona przez cały szereg obaw.

— Przepraszam, siostro oddziałowa — odparł. — Nie mogę odpowiedzieć na to pytanie.

Hredlichli wywinęła się jeszcze bardziej groteskowo.

— Nie pochwalam takiej tajemniczości na moim oddziale. Chalderescolanie są wielcy, ale nie głupi. Nawet w tym szpitalu jest aż nazbyt wiele istot, które utożsamiają duże rozmiary z brakiem wrażliwości. Moi pacjenci musieli zostać poinformowani o awarii reaktora będącej zagrożeniem dla całego Szpitala, gdyż z racji wielkiej masy są przewidziani do ewakuacji jako ostatni, a co gorsza, może nie wystarczyć dla nich odpowiednio zmodyfikowanych statków. Dzięki temu, że znają sytuację, nie grozi nam wybuch paniki. Wasza trująca atmosfera poza tym oddziałem byłaby dla nich równie groźna jak chlor albo próżnia dla was. Ci, którym nie udałoby się wydostać, z godnością przyjęliby swój los i zapewne namawiali personel medyczny, aby ratował się mimo to. To myślące, wrażliwe i zdolne do troski o innych istoty.

— Zgadzam się — powiedział Hewlitt, który właśnie mógł się o tym przekonać. Wiedział też, dlaczego ćwiczenia zostały przeprowadzone wszędzie, tylko nie tutaj, na oddziale Chalderescolan. Nagle poczuł przypływ sympatii dla tej chlorodysznej istoty. — Nigdy do tego nie dojdzie, siostro. To problem dla inżynierów od eksploatacji. Na pewno dadzą sobie radę.

— Biorąc pod uwagę, ile trwa już naprawa toalety na ramie pacjenta Jeden Osiemdziesiąt Siedem, nie jestem skłonna do aż takiego optymizmu — powiedziała Hredlichli swoim zwykłym tonem.

Przez całą rozmowę z siostrą Lioren patrzył na niego wszystkimi oczami, ale niczego nie komentował. Milczał też, gdy wrócili na korytarz. Hewlitt nie wiedział, czy Ojczulek nie poczuł się urażony tym nadprogramowych indagowaniem siostry oddziałowej.

— Rozumiem, że jesteśmy zgodni, co do tego, że na oddziale siódmym nie ma ani jednego gospodarza wirusa? — spytał w pewnej chwili.

— Tak.

Zasłona milczenia została naderwana. Hewlitt wiedział, że następne pytanie może znowu ją scalić, ale był zbyt pełen obaw, aby czekać cierpliwie.

— Zna pan powód próbnego alarmu? — spytał. — Rozmyślnie go pan przede mną ukrywa?

— Tak.

Hewlitt nie zdążył nawet zadać oczywistego pytania.

— Przyczyny są trzy — powiedział Ojczulek. — Pierwszą już pan zna. Nie jest pan specjalistą w tej dziedzinie i nijak nie może pan pomóc. Ponadto szersza informacja mogłaby wzbudzić u pana niepokój i tym samym utrudnić nasze poszukiwania. Ja też nie mam pełnej wiedzy o zajściu, a co wiem, zdobyłem sam. Tak czy owak, obecnie usłyszał pan od siostry tyle, że wiemy mniej więcej to samo i możemy na ten temat rozmawiać. W pewnych granicach, oczywiście.

— Czy to znaczy, że nadal jest coś, czego nie usłyszę? Dla mojego własnego dobra, naturalnie?

— Tak — odparł Lioren.

Tym razem to Hewlitt odgrodził się ciszą, bo to, co miałby ochotę powiedzieć Ojczulkowi, nie nadawało się do werbalizacji. Lioren w końcu nie wytrzymał.

— Teraz idziemy do pacjenta na oddziale SNLU. To krucha istota bytująca w środowisku metanowym. Jej krystaliczne tkanki są superwrażliwe na jasne światło i niewielki nawet wzrost temperatury. Wjedziemy tam w klimatyzowanej kapsule wyposażonej w zestaw czujników i manipulatory. Ze względu na wielką czułość narządów słuchu tych istot należy dostosować do nich wszystkie przekaźniki dźwięku. To bardzo cichy oddział. Będzie pan mógł zbliżyć się do mojego pacjenta i trzech innych w trakcie leczenia, ale gdy powiem, zostawi nas pan samych, tak jak u Chalderescolan, i spróbuje porozmawiać z innymi. Nie będzie pan musiał się uczyć sterować kapsułą. Tym zajmie się ktoś z personelu, kto przyjmie nas w dyżurce.

Hewlitt nadal milczał, rozzłoszczony wypowiedzianą wprost sugestią, że nie można ufać jego opanowaniu, gdyby poznał całą prawdę.

— Sam pan się przekona, że mimo niskiej temperatury na tym oddziale bywa całkiem gorąco — dodał Lioren.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DZIEWIĄTY

Na oddziale było nie tylko zimno i ciemno. Nie przenikało tu praktycznie nic. Grube tarcze chroniły metanowców nawet przed śladowymi ilościami promieniowania i ciepła pochodzącymi z manewrujących wkoło Szpitala statków. Nie zamontowano okien, gdyż światło odległych gwiazd byłoby dla tych istot niebezpieczne. Obrazy widoczne na ekranie zostały tak przetworzone, aby ludzkie oko mogło je odbierać. Hewlitt widział widmowy, całkiem fantastyczny krajobraz. Łuski pokrywające ciała wyposażonych w osiem kończyn i przypominających rozgwiazdy pacjentów lśniły zimno w metanowej mgle niczym oszlifowane starannie diamenty. Przypominali niesamowite bestie, potwory z heraldycznych opracowań.

Przesuwając się między pacjentami, wyłączył autotranslator, aby posłuchać ich naturalnych głosów. Nie słyszał dotąd niczego podobnego. Była to niezwykła, dźwięczna symfonia zderzających się i opadających z wiatrem płatków śniegu. Chociaż nie trafili na tym oddziale na nosiciela wirusa i Hewlitt wątpił, aby ktokolwiek poza SNLU mógł tutaj przetrwać, było mu dziwnie żal, gdy musiał już wychodzić.

Następnie mieli odwiedzić kwatery pracowników, a konkretnie będącą akurat po dyżurze melfianską pielęgniarkę Lontallet. Hewlitt znowu został przedstawiony i wyproszony na korytarz. Wcześniej sprawdził oczywiście, czy istota ta nie jest nosicielem wirusa.

Oczekiwanie nie było ani długie, ani nudne, ponieważ korytarzem przesuwała się akurat długa procesja pacjentów. Hewlitt doliczył się trzydziestu różnych tlenodysznych, spośród których kilku wieziono na noszach. Z rozmów pielęgniarek wywnioskował, że to ewakuacja, chociaż wielu nazywało ją całkiem inaczej. Gdy ostatni już się oddalali, na korytarzu pojawił się Lioren.